Już w czasach licealnych zawód kreatora perfum (określenie „nos” straszliwie mi się nie podoba i przez klawiaturę mi nie przejdzie) wydawał mi się czymś najwspanialszym na świecie. Upatrywałam w nim czegoś szalenie romantycznego, dostępnego tylko dla wybranych, obdarzonych szczególnymi zdolnościami i żyjących niczym mnisi: zero ostrych, przypraw, alkoholu, papierosów i sam nie wiem czego jeszcze. Czas oczywiście zweryfikował moje przekonania. Słynny Jacques Polge, twórca m.in. perfum dla Chanel, przyznał w wywiadzie, że przez dłuższy czas palił papierosy, a Avery Gilbert swoją książką „Co wnosi nos” uświadomił mi wyraźnie, że perfumiarze nie tworzą za sprawą węchu absolutnego (zgubne skutki lektury„Pachnidła”), ale wyćwiczonych zdolności analizowania zapachów. Romantyczne złudzenia nieco osłabły, miłość do perfum pozostała.
Nie jest to taka miłość po prostu, to jest miłość trudna, to jest wieczne poszukiwanie ideału, przelotne romanse i chwile zwątpienia. Są to również historie, które się skończyły i nigdy się nie powtórzą, a to za sprawą wstrętnych producentów, którzy pewne zapachy wycofali i ślad po nich zaginął. Mam wygórowane oczekiwania i nie zamierzam z nich rezygnować. Perfumy mają pasować, współgrać, wyrażać, być oryginalne, niepowtarzalne, intrygujące i dużo, dużo więcej. No i najlepiej oczywiście, żeby były tylko moje, dla mnie zrobione i niedostępne dla nikogo innego. Przyznaję: jestem nieuleczalną perfumeryjną snobką do kwadratu i wszystko na to wskazuje, że w swoim snobizmie nie jestem odosobniona.
Odnoszę bowiem wrażenie, że używanie niepowtarzalnych perfum jest teraz wręcz obowiązkiem osoby będącej na czasie, kupienie Calvina Kleina jest raczej lekkim obciachem i już lepiej pachnieć „Przemysławką”/”Soir de Paris” niż czymś ogólnodostępnym w Sephorze. Perfumy to zwierciadło naszej niepowtarzalnej duszy, wyraz naszej wyjątkowej i oryginalnej osobowości i gustu, komunikat dla świata. Nikt nie chce oczywistości i po co komu kwiatki skoro można pachnieć klejem, pieczywem, garażem, bądź pralnią chemiczną. Precz z podziałem na zapachy damskie i męskie (niektórzy zapewne i w tym dopatrzą się zgubnego wpływy gender)! Jesteś wysportowanym, męskim facetem i pragniesz pachnąć różą? Świetnie! Jesteś eteryczna blondynką i ciągnie się za Tobą ciężki aromat kadziła? Doskonale. Należysz do sekty wielbicieli perfum niszowych, która wciąż się powiększa.
Kto już przetestował wszystko, albo prawie, niszowe co się da może przejść na wyższy poziom wtajemniczenia i udać się na warsztaty tworzenia perfum. Tak, tak, tu nie chodzi o zwykłą teorię, historię perfum, podział aromatów, wiedzę skąd się wzięło tajemnicze określenie szyprowy i jak właściwie pachnie ta ambra. Na takich zajęciach można powąchać najróżniejsze komponenty używane do produkcji perfum, ale przede wszystkim (i w tym cała zabawa) faktycznie mieszać aromaty w małych buteleczkach i patrzeć, a właściwie wąchać, jaki to daje efekt. W Warszawie tego typu kurs jest prowadzony przez
Laboratorium Smaku & Zapachu i najbliższy odbędzie się 15 lutego w Hotelu Stalowa 52. Sprawdziłam - jest to doskonała, a zarazem pouczająca rozrywka, choć niestety nie udało mi się stworzyć perfum mojego życia. Z tego powodu wciąż chadzam na poszukiwania na Tamkę do
Mood Scent Bar, gdzie zamęczam uroczego właściciela, testuję i oczekuję gromu z jasnego nieba. Pewne jest tylko, że moimi ulubionymi zapachami niezmiennie pozostaje zapach morza i rozgrzanej smoły na starych podkładach kolejowych, czyli zapach wakacji. Jeżeli ktoś skomponuje takie perfumy natychmiast je kupię.