O dużych i małych kłamstwach, które padły na Konferencji Episkopatu Polski można by napisać książkę. Niestety mam dziś ograniczony czas, więc na razie napiszę o jednym. A mianowicie o tym co wygadywał abp. Józef Michalik o tzw. Funduszu Kościelnym.
Z założenia ma to być blog o tematyce kryminalno-społecznej. Jak wyjdzie? To się okaże… Komu się chce to sprawdzić ze mną – zapraszam do śledzenia
To słowa sekretarza episkopatu - biskupa Wojciecha Polaka:
"Konferencja Episkopatu Polski kieruje się wolą dialogu ze stroną rządową odnośnie Funduszu Kościelnego i sytuacji ekonomicznej Kościoła. Dostrzega potrzebę stworzenia nowoczesnego modelu, nawiązującego do wzorców wypracowanych w różnych państwach europejskich. Powinno się to dokonać poprzez wypełnienie zapisów 22. artykułu Konkordatu, w którym strony zobowiązują się do regulacji spraw finansowych instytucji kościelnych na drodze dialogu" - powiedział sekretarz episkopatu.
Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Józef Michalik dorzucił od siebie, że sprawa Funduszu Kościelnego to "nie jest sprawa przywileju". Dodał, że fundusz dotyczy dóbr zabranych Kościołowi. "Obowiązkiem moralnym jest dochodzenie tego, co zostało zabrane czy też skradzione"
Otóż tak się składa, że stwierdzenie to byłoby prawdą gdyby kiedykolwiek dokonano inwentaryzacji owych zabranych dóbr. Tak się jednak nie stało, ale też nikomu z hierarchów na tym specjalnie nie zależało, bo wtedy przypływ pieniędzy do kościelnej kasy mógłby się okazać mniejszy niż jest obecnie. Poza tym skoro obowiązkiem moralnym jest dochodzenie tego, co zostało skradzione to dlaczego nikt nie pofatygował się w tej sprawie do sądu?
Poza tym początkowo na Fundusz Kościelny miały się składać pieniądze pochodzące wyłącznie z dochodów z nieruchomości przejętych przez państwo i ewentualnie dodatkowo mogły do niego trafiać dotacje uchwalone przez Radę Ministrów. Jednak później podpisano słynną umowę konkordatową i odtąd Fundusz Kościelny finansowany jest wyłącznie z budżetu państwa.
A oto ile pieniędzy co roku trafiało z budżetu do kieszeni kleru.
W głównej mierze na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne duchownych. Czyli na to czego nie ma wielu wiernych.
Na odbudowę, remonty i konserwację obiektów sakralnych o wartości zabytkowej. Czyli na to, na co księża zbierają w czasie mszy i w ustawionych "dyskretnie" skarbonkach.
Na wspomaganie kościelnej działalności charytatywnej - czyli, żeby kościół mógł pomagać biednym trzeba dać mu na to kasę z budżetu państwa. Ciekawe dlaczego te pieniądze nie mogą trafiać bezpośrednio do potrzebujących, tylko najpierw muszą przejść przez kościelną kasę?
Jak to jest możliwe, że tak "wspierana" przez państwo instytucja, zarabiająca dodatkowo gigantyczne pieniądze na pogrzebach, ślubach, chrzcinach i darowiznach ma czelność i śmiałość prosić później wiernych o datki na tacę. Wiernych, którzy odmawiają sobie niemal wszystkiego, którzy nie kupują zbyt drogich leków i ubierają się w odzież "z darów".
Czyż nie napisano w Jedynej Słusznej Księdze, że Kościół ma wobec wiernych pełnić funkcję służebną?