Zbiera mi się na wymioty, kiedy czytam różne komentarze na temat decyzji Lecha Łotockiego, żeby zagrać Lecha Kaczyńskiego. Piszą ludzie, którzy z polskich aktorów kojarzą wyłącznie tych, którzy się pokazują w telenowelach. Ludzie, którzy do teatru wybiorą się może raz na ruski rok albo i rzadziej.
dyrektor programowa i redaktor naczelna Polskiego Radia RDC od maja 2013. W latach 2003-2012 szefowa Radia TOK FM
To są ludzie, którzy krytykując np. poglądy Jacka Poniedziałka, piszą: "a kto to jest, jakiś aktorzyna z telenoweli?" - to znaczy, że nigdy nie widzieli żadnej kreacji Jacka u Warlikowskiego czy Jarzyny, nie wiedzą o tym, że to jest jeden z największych artystów polskiego teatru. I teraz Łotocki im się objawił - jak diabeł z pudełka, wychynął z nicości ich kompetencji kulturowych zamkniętych pomiędzy "M jak Miłość" a Pudelkiem.
Lech Łotocki jest wspaniałym, charakterystycznym aktorem o specyficznej, niepokojącej, nieco neurotycznej ekspresji, jest aktorem rozedrgranym, zatrzymującym się często w pół drogi, kiedy ktoś inny już by ostro szarżował, zawieszonym pomiędzy różnymi światami, nieoczywistym, ciekawym. Jest od wielu lat jednym z filarów aktorskiego zespołu Grzegorza Jarzyny w TR Warszawa. Widziałam go na przestrzeni kilkudziesięciu lat w wielu spektaklach (zaczynał w Teatrze Nowym w Poznaniu, stworzył świetne kreacje w wielu spektaklach Izabeli Cywińskiej, czy Janusza Wiśniewskiego). W najdrobniejszych detalach pamiętam jego rolę w "Burzy" Szekspira w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego.
Wiem, że długo się wahał przed przyjęciem tej propozycji i chyba nie zdradzę wielkiej tajemnicy, jeśli powiem, że sama go do tego namawiałam. To jest wielkie wyzwanie aktorskie, to jest przestrzeń, którą można wypełnić na tysiąc sposobów i wierzę, że Łotocki swoim niezwykłym talentem wypełni ją jak nikt.