Poznańskie lotnisko Ławica obchodzi w tym roku stulecie swojego istnienia. Feta w lokalnych mediach trwa w najlepsze, poznaniacy z łezką w oku wspominają pierwsze loty z tego miejsca, stary terminal, no i oczywiście jak to było „za komuny”. Niestety, powody do świętowania urodzin bledną, gdy solenizant jest ciężko chory. Żadne bowiem lotnisko w Polsce nie traci pasażerów i połączeń tak szybko.
Filip Faliński - podróżnik, dociekliwy pasjonat Rosji i dalekiej północy, autor bloga stacjafilipa.pl
Prezydent Poznania problemu nie widzi. Mariusz Wiatrowski, prezes portu lotniczego, za którego kadencji Ławica odnotowała rekordowe spadki odprawionych pasażerów, otrzymał w czerwcu z rąk włodarza miasta nagrodę, czego nie omieszkała zauważyć lokalna prasa bulwarowa. W oświadczeniu czytamy, że „prezydent Grobelny w szczególności docenił efekty zarządzania poznańskim portem, który zaspokaja rosnące potrzeby komunikacyjne aglomeracji”. Prześledźmy zatem dokładniej efekty zarządzania lotniskiem.
Słupki w dół
W marcu bieżącego roku linia lotnicza Wizzair wykasowała połączenia z Poznania do Dortmundu i Cork, w zamian za to oferując loty do norweskiego miasta Bergen. Jednak i te, jak poinformowano wczoraj, zostaną od października zawieszone. Drugi z tak zwanych tanich przewoźników, Ryanair, od jesieni przestanie latać do East Midlands (również nowootwarty kierunek) i włoskiego Bergamo, zmienia także lotnisko obsługujące Barcelonę z centralnie położonego El Prat na położoną ponad sto kilometrów od miasta Gironę. Od marca nie można polecieć Eurolotem z Poznania do Krakowa, we wrześniu LOT ogłosił likwidację połączenia z Monachium. Nic nie wyszło z planów kursowania do Popradu.
Optymistycznie, lecz chyba nie zauważając wydźwięku własnych słów, komentuje przykre dane Hanna Surma, rzeczniczka Ławicy: „w jesiennym rozkładzie lotów zniknie kilka połączeń, ale nie ma tylu zawieszeń, co w ubiegłym roku”.
Na plus należy zaliczyć dodatkowy codzienny rejs LOTu do Warszawy oraz, wprowadzony w miejsce innego zlikwidowanego połączenia, kolejny kurs Lufthansy do Frankfurtu. To jednak nie odmieni dołujących statystyk, które w żadnym innym polskim mieście, z wyjątkiem Łodzi, nie wyglądają tak przygnębiająco. Do tej pory z lotniska Ławica skorzystało o ponad dwadzieścia procent mniej podróżnych niż w analogicznym okresie roku ubiegłego – Poznań niebezpiecznie odsuwa się od największych polskich miast i dryfuje w stronę portów regionalnych, takich jak Rzeszów, Bydgoszcz, czy Szczecin.
Efekt Euro?
Powody takiego stanu rzeczy upatruje zarząd lotniska w tak zwanym „efekcie Euro”. Chodzi o kibiców piłkarskich, którzy w czerwcu zeszłego roku zawyżyli roczne statystyki. Drugą z wymówek jest „efekt OLT” – istniejące przez parę miesięcy ubiegłego roku tanie linie lotnicze również mogły wpłynąć na wyniki lokalnych portów. To prawda, nieprzerwane spadki dotyczą jednak całego roku i trwają już drugi sezon. W skali miesiąca z poznańskiego lotniska korzysta od 15 do nawet 25% pasażerów mniej niż w 2012 roku.
Pojawia się tu natomiast inna kwestia, którą roboczo nazwę „migracją pasażerów”. Podróżni z Wielkopolski, aby dolecieć do wielu miast Europy, muszą najpierw przebyć pół kraju, co zazwyczaj trwa o wiele dłużej niż sam lot. Jeżdżą więc poznaniacy do Warszawy, Krakowa, Wrocławia, Gdańska, by wsiąść do samolotu, który, bywa że kursował już kiedyś z Poznania (dobrym przykładem jest połączenie z Madrytem, obecnie dostępne jedynie Krakowa, dawniej również z Ławicy). Każdego dnia odjeżdżają z Poznania pełne busy na berlińskie lotniska.
Szalona przejażdżka autobusem
Zarząd lotniska, ustami rzecznika, oraz linie lotnicze, obarczają się wzajemnie winą za zaistniały stan rzeczy. Podczas gdy Hanna Surma wskazuje na kryzys gospodarczy oraz dynamiczną politykę tanich przewoźników, ci ostatni odpowiadają krótko: Ławica jest zbyt droga. I faktycznie – w ostatnich latach rozbudowano terminal (obecnie większość budynku stoi pusta; pojawiają się głosy krytyczne dotyczące funkcjonalności nowej części budynku), a pasażerów do i z samolotów dowożą autobusy. Ławica stawia więc na komfort i prestiż, tylko co z tego, gdy połączeń brak?
Powszechną praktyką na lotniskach bez dostępu do rękawów jest przewóz pasażerów po płycie autobusem, lub, jeśli do samolotu nie jest zbyt daleko – zezwolenie na piesze przejście. W Poznaniu przylatujących podróżnych dowozi się do terminala zawsze, nawet gdy samolot stanie kilkadziesiąt zaledwie metrów od wejścia. Doprowadza to do kuriozalnych sytuacji, w których pasażerowie zmuszeni są czekać w niekomfortowych warunkach na napełnienie się pojazdów, podczas gdy mogliby ze spokojem dojść pieszo do terminala. Sytuację doskonale ukazuje poniższy film:
Na zarzuty o absurd i marnotrawstwo pieniędzy, lotnisko odpowiada: dojazd autobusem leży w gestii zamówienia linii lotniczej. O ile w przypadku tradycyjnych przewoźników jest to prawda, o tyle ciężko wiązać to z Ryanairem – przewoźnikiem, którego dewizą jest zmniejszanie wszelkich kosztów do niezbędnego minimum (prezes firmy zasłynął między innymi pomysłem wprowadzenia miejsc stojących w samolocie).
W tych oto warunkach prezes Mariusz Wiatrowski otrzymuje od prezydenta miasta nagrodę za „efekty zarządzania poznańskim portem lotniczym”. Sytuacja ta jest niestety zwierciadłem, w którym przegląda się całe miasto, od lat prowadzone bez żadnej konkretnej wizji, tracące swoje szanse. I niestety, także mieszkańców.