Jestem sobie, czyli film pokoleniowy
Kunszt Paktofoniki i wielkość „Kinematografii” doceniłem bardzo późno. Kiedy płyta wyszła, zupełnie co innego mi grało w głowie i od hip-hopu, mówiąc delikatnie, stroniłem. „Jestem bogiem” jakoś tam się o uszy obiło, o Magiku też słyszałem to i owo, ale do zespołu niespecjalnie mnie ciągnęło. Na szczęście katowicki triumwirat hip-hipowy z czasem do mnie dotarł, więc premiery filmu dokumentującego historię Paktofoniki, krótką ale bogatą, wyglądałem ze zniecierpliwieniem.
Wojciech Fułek (rocznik 1957), sopocianin od zawsze i na zawsze. Tadeusz Fułek (rocznik 1986), sopocianin, chwilowo odcięty od morza
„Jesteś bogiem” oglądałem w niedużym kinie studyjnym parę dni po weekendzie otwarcia. Zajęte miejsca – na oko ponad połowa. Od początku filmu obserwowałem siedzącego przede mną chłopaka. Raz na jakiś czas kołysał się do rytmu, co i rusz przytakiwał. Kiedy seans się skończył – wstał i zaczął klaskać. Nie tylko on – inni też klaskali. Sam miałem ochotę. Nigdy, poza festiwalami filmowymi, nie spotkałem się z tym, aby ktoś po zakończeniu filmu klaskał do pustego ekranu i to nie na premierze. Nigdy też nie byłem na tyle pewny, że oglądam film, który wykracza trochę dalej niż tu i teraz.
Filmowa historia Paktofoniki w weekend otwarcia pobiła absolutne rekordy, przebijając amerykańskie megaprodukcje, a „Kinematografia” zawędrowała momentalnie na szczyt listy OLIS. Sopot to nie Katowice, domek jednorodzinny do nie blokowisko, ale mimo tej bariery łatwo się w filmie odnalazłem. Powoli budzi się nostalgia za latami 90. i przełomem wieków – dorosło już pokolenie, dla których tamte czasy kojarzą się z beztroskim dzieciństwem. A Magik, Rahim i Fokus byli jednymi z bohaterów tego okresu. Do kogo nie przemówią ich rymy, do tego przemówi specyficzny klimat filmu wiernie oddający schyłek lat 90. – scooter na słuchawkach, komputer amiga, pierwsze połączenie z internetem, podwórkowi twardziele i dojrzewający dopiero kapitalizm.
Staram się nie szafować „pokoleniowością”, nie lubię, jak się ludzie emocjonują gumami turbo i przerzucają stwierdzeniami, że kiedyś to dopiero było. Nie ta beznadzieja, która jest teraz. „Jestem bogiem” jest sprawiedliwym filmem – za nostalgią za czasami młodości nie idą łzawe sentymenty. Jeśli ten film nie zasłużył sobie na miano pokoleniowego, to nie wiem, jaki zasługuje. Jakoś wątpię, że „Bitwie pod Wiedniem” uda się do kin sprowadzić milion widzów, którzy przyjdą z własnej, nieprzymuszonej woli. Jaki więc płynie wniosek z tego, że na film o hip-hopowcach sprzed 12 lat idą tysiące, a Sobieskiego machającego szabelką nikt nie chce oglądać? Co, Panowie dystrybutorzy?
Każdemu to, na co czeka
Film „Jesteś Bogiem” obejrzałem kilka miesięcy przed jego kinową premierą na gdyńskim festiwalu, gdzie został nagrodzony. Nie miałem jednak wtedy wrażenia, że oglądam dzieło wybitne, choć doceniłem prawdę, ukrytą w scenariuszu Mariusza Pisuka i obrazie reżysera Leszka Dawida. Nawet, jeśli jest to prawda trochę podretuszowana, skondensowana, esencjonalna, niemal eksplodująca na ekranie skrajnymi emocjami. Czy to już film pokoleniowy, będący obrazem świadomości całej generacji czy tylko taki, który trafił w „swój czas” i odnalazł sobie przypisanego widza, przemawiając do niego odpowiednim językiem?
Na pewno okazał się już pewnym fenomenem i – trochę chyba wbrew zamierzeniom jego twórców – zjawiskiem pop-kulturowym. Który polski film byłby bowiem dziś w stanie przyciągnąć do kin ponad milion widzów i skutecznie konkurować z rozrywkowymi produkcjami amerykańskimi? Może to publiczność (głównie jednak jej młodsza część) miała dość żenujących propozycji polskiej kinematografii (?) takich, jak „Ciacho” czy „Kac Wawa”?
Zacząłem się zastanawiać, który z polskich filmów zaliczyłbym do tych „pokoleniowych” dla mojej generacji. I … pustka. „Lucky Man” Lindsaya Andersona – to i owszem, może jeszcze „Absolwent”, „Strach na wróble”, „Nocny kowboj”, „Amarcord”. A z polskiego kina pozostają mi tylko nieśmiertelny „Rejs” Marka Piwowskiego i „Do widzenia, do jutra” Kuby Morgensterna. Ale kiedy powstawały te filmy, ja sikałem jeszcze w pieluchy! Oczywiście byłbym nieuczciwy, gdybym do tego zestawu obowiązkowego nie dołączył kultowego „Misia”, ukochanego co najmniej przez kilka pokoleń. Może zatem „pokoleniowość” jest tylko pojęciem umownym, nie do końca związanym nawet z wiekiem?
„Jesteś Bogiem” to nie jest opowieść o samobójstwie, ale pasji” – mówił w jednym z wywiadów reżyser. – „ci chłopcy powiedzieli coś bardzo ważnego”. Czy tylko o nich samych, czy również o całej generacji?
Wniosek pozostaje jeden: polskie kino jest w stanie przyciągnąć młodego widza wcale nie kolejnymi ekranizacjami szkolnych lektur czy patetycznymi obrazami bardziej lub mniej chlubnej przeszłości, ale przede wszystkim „prawdą czasu, prawdą ekranu”. Niezwykle wysoko cenię sobie np. filmy Wojciecha Smarzowskiego, który porusza w nich tematy niewygodne, niewdzięczne, „brudne”, ale ociekające wręcz właśnie taką prawdą. Leszkowi Dawidowi życzę w kolejnych filmach nie tylko prawdy, ale i takiej właśnie pasji, jaką mieli w sobie chłopcy z „Paktofoniki”.