Wojna światów?
Od kiedy pamiętam, zawsze mówiono i pisano o konflikcie pokoleń rodziców i dzieci. Niektórzy, nieco ostrożniej, diagnozowali konflikt postaw. Ale znów inni w swoich sądach byli jeszcze bardziej jednoznaczni, dyskutując o pokoleniowej wojnie, buntach i rebeliach. Tak często powtarzano ten motyw, że sam w niego niemal uwierzyłem.
Wojciech Fułek (rocznik 1957), sopocianin od zawsze i na zawsze. Tadeusz Fułek (rocznik 1986), sopocianin, chwilowo odcięty od morza
Wszak kolejne pokolenia coraz bardziej odchodzą od świata swoich rodziców – nie tylko technologicznie, co jest wręcz oczywiste, ale i wszystkimi zewnętrznymi i wewnętrznymi przejawami aktywności. Inaczej się ubierają, różnią doborem lektur (tak, tak , zdarzają się jeszcze tacy, co czytają książki), muzycznych preferencji, językiem, zainteresowaniami, stosunkiem do tzw. wartości itd. Ale przecież tak było od zawsze i zawsze – w każdym pokoleniu – rozdzierano szaty na wychowaniem dzieci i młodzieży, która – podobno – staje się coraz bardziej bezideowa, zapatrzona we własną karierę, nastawiona coraz bardziej materialnie do zewnętrznego świata…
Zajrzałem zatem do archiwum „Dwójki bez sternika” i okazało się, że – przynajmniej z założenia - mieliśmy się spierać jako ojciec z synem w tych naszych cotygodniowych listach portalowo-blogowych, ale znacznie częściej zgadzamy się co do diagnozy i oceny różnych zjawisk. I różnica wieku jakoś zupełnie nie zaburza nam tego widzenia świata. Może w końcu jednak powinniśmy się pokłócić, bo nasi czytelnicy jakoś nie mogą się doczekać pokoleniowej wojny światów w naszych wykonaniu?
Póki co my - jak nawet się ze sobą spieramy, to jakoś tak na odwrót i na przekór powszechnie obowiązującym tendencjom – np. portale społecznościowe moich synów raczej odstręczają (no, może z wyjątkiem najmłodszego), a ja jestem ich niemal codziennym użytkownikiem; gry komputerowe też nie za bardzo ich pociągają (ale mnie również), za to wszyscy jesteśmy pasjonatami staromodnych gier planszowych (synowie nawet bardziej niż my z żoną). Muzyki uczymy się wzajemnie od siebie (znacznie częściej niż kiedyś odkurzam w związku z tym swoje ulubione czarne winylowe płyty), ale podoba mi się też coraz więcej z propozycji synów (a „Mumford & Sons” uwielbiany przez najmłodszego Kacpra był również dla mnie niezwykle pozytywnym i energetycznym odkryciem). Nowego języka filmowego uczy nas wszystkich Tomek, Tadeusz zdumiewa nas czasami doborem lektur i rozległością zainteresowań, a my z żoną staramy się wszystkim synom przekazać nasze niegdysiejsze i teraźniejsze literackie, artystyczne i muzyczne fascynacje, choć często zdarza się, że i nasze gusty bywają w tej materii zupełnie rozbieżne. No i gdzie wtedy szukać tego mitycznego konfliktu pokoleń, który dzieli świat po połowie? A może jesteśmy jednak o niego ubożsi, a konflikt jest w dzisiejszym świecie niezbędnym czynnikiem zmian na lepsze, nowsze, nowocześniejsze?Bo w końcu spór bywa też przecież inspirujący i twórczy…
Mam zatem zadanie dla naszych stałych czytelników. Wskaż nam , Drogi Czytelniku, takie płaszczyzny i tematy, gdzie skutecznie będziemy się różnić i spierać w ramach pokoleniowej wojny światów, bo zaczyna nam być wstyd, iż zachowujemy się tak niepoprawnie i niezgodnie z przyjętymi (ale przez kogo?) normami zwyczajowymi. A może to jednak to te normy nie przystają do dzisiejszych czasów?
Zapomniał wół, jak cielęciem był
Już bym się tak nie zagalopowywał z sielankowym krajobrazem, tato. Gdybyśmy chcieli, to moglibyśmy się od razu pokłócić, a ja z rękawa mogę wyjąć parę tematów, co do których raczej do zgody nie dojdziemy. Tak się jednak składa, że są inne, o wiele bardziej antagonizujące światopoglądy, z którymi się nie zgadzamy, więc koniec końców, kończymy po tej samej stronie barykady. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, czy coś w ten deseń.
Narzekanie międzypokoleniowe to rzecz stara jak świat. Starzy zawsze narzekają na młodych, bo sami są kwaśni i nie w smak im, że nie mogą być już młodzi. Młodzi narzekają, że starzy nie mają ich perspektywy, ale skąd niby mieliby ją mieć. Koniec końców każdy narzeka na każdego (mówię oczywiście tutaj o rasie malkontenckiej, a nie tych, którzy są na tyle rozsądni, żeby wiedzieć, że i młodzi i starzy to ci sami ludzie, tylko jednym brakuje doświadczenia, a drugim dystansu).
Ja w tym odwiecznym sporze zazwyczaj przychylam się w stronę młodych. A bo: sam chyba jestem jeszcze młody. A bo: młodzi to uniwersalny chłopiec do bicia – zawsze można ponarzekać, że młodzież do rzyci i tak zła i niewychowana to jeszcze nigdy nie była (ciekawe co miałoby tu być punktem odniesienia), a na starych chamskich i niewychowanych ludzi (uwierzcie mi – tych jest jak mrówków), to słowa nie można powiedzieć. I ostateczne bo: co by nie było, to młodzi zazwyczaj mają bardziej racjonalny i rzeczywisty pogląd na aktualną sytuację wokół (o ile oczywiście dokształcą się zawczasu trochę). Starszym wizję najczęściej przysłania miraż zbudowany z ich marzeń, lęków i zacietrzewień. I potrafią być w tym zaskakująco uparci.
Przykład obrazowy ze wsi, gdzie mieszka moja babcia. Mamy parszywego wójta i potakującą mu radę, którzy blokują rozwój wsi. Każdy z możnych tamtejszych ma rodzinkę na boku i swoim dzieciakom powtarza „wyjeżdżajcie stąd, tutaj nic nie ma, zmarnujecie się tu” i ciuła hajsik, żeby dzieciaki do jakiegoś miasta wysłać. Nikt z nich palcem nie kiwnie, żeby coś zmienić, bo w takim środowisku sami się wychowali. I powiedz tu takiemu 50-60-latkowi, że jest tępym, zakutym cepem. Jak mówi internet: Impossibru!
Jest też jeszcze jakiś zapiekły lęk przed zmianą, który wielu starszych ludzi sobie na sztandary wzięło. Taki gest Kozakiewicza wymierzony w młodych (już sobie wyobrażam te zastępy i łopoczące sztandary). Lęk i próba dezawuacji wszystkiego, co przynosi ze sobą zmieniający się świat. Śpieszę jednak poinformować, że człowiek jest jedynym zwierzęciem, które potrafi aktywnie reagować na zmiany wokół niego (dla przypomnienia – posiadamy mózg, który pozwala nam planować). Jest to cecha nasza naturalna, więc polecałbym czasami zacząć jej używać i poczytać o nowościach świata anno domini 2013. Nie mówię, że każdy musi być od razu omnibusem w zakresie nowoczesnych technologii i zmian społecznych, ale przydałoby się wiedzieć chociaż, w którym kościele dzwonią.
Ponarzekałem, ponarzekałem, ale zasadniczo to jestem przekonany, że takie wzajemne hejtowanie (ciekawe, czy to słowo wejdzie do polskiego słownika), to zwykły „temat zastępczy”. Jak ktoś jest małym skwaszeńcem niezadowolonym z życia, to mu wszystko będzie przeszkadzać. Proponowałbym więc najpierw zająć się swoim ogródkiem, a potem patrzeć, co nie tak u innych. Wiecie – belka w oku i takie rzeczy (całkiem sensowne to powiedzenie, ale średnio się niestety przekłada na mądrość narodu). No, a dopiero jak ktoś przestanie narzekać dla samego narzekania – wtedy można zająć się różnicami poglądów naprawdę wynikającymi z różnicy wieku.