Wszystkim już tak dogłębnie pięty przemroziła zima, że jak tylko słońce obdarzyło nas swoim wdziękami, ulice zaroiły się do spacerowników. A spacerownicy od razu rzucili się na rowery i wszelkie inne formy transportu na-powietrznego (na powietrzu się znaczy). Jako że rzucili się również i na miejskie rowery, możemy kolejny rok obserwować, jak nad Wisłą rozkwita ten eksperyment.
Piszę w rozkwicie, ponieważ temat nie jest nowy, ale dopiero teraz widać jak dojrzewa. Od zwykłych wypożyczalni rowerów w przysłowiowych Kątkach Rybackich różni się praktycznie wszystkim. Polskie rowery miejskie zrzeszone w sieci Nextbike działają już w 4 miastach – w Opolu, we Wrocławiu, w Warszawie, no i, z najmniejszym chyba szczęściem, w Poznaniu. Stolica Wielkopolski potraktowała (mówię tak oględnie i bezosobowo, ponieważ nie wiem dokładnie, kto odpowiada za ten projekt w Poznaniu) rowery jako ciekawostkę i atrakcję turystyczną. Można się przejechać z jednego końca centrum na drugi, co zajmuje 5 minut i wrócić. I tyle. Stacji w całym mieście jest 7, czyli o jeżdżeniu ze stacji do stacji na dłuższe trasy możemy zapomnieć.
Co innego inne miasta, w których sieć jest o wiele większa. Prawdziwą użyteczność programu widać w Warszawie, która lekką ręką przekroczyła w tym sezonie liczbę 100 stacji. Gęstą siecią pokryte jest Śródmieście, Wola, Ursynów, Bemowo i Bielany. Teraz program rozlewa się również na Ochotę, Pragę, Mokotów i, mam nadzieję, wkrótce pokryje większość stolicy. Ale po co tyle stacji?
Prawdziwy sens programu Veturilo (warszawska nazwa Nextbike), to przekonanie mieszkańców, że rowerem też można i że rowerem też jest fajnie. To się chyba udało. Warszawiacy, jak zdążyłem się zorientować, niezbyt skorzy są do chodzenia, co nie dziwi, biorąc pod uwagę rozmiar i mało przyjazne projekty niektórych dzielnic. Nie wiem czy to było bodźcem, czy dobra pogoda, ale na rowery miejskie rzucili się tłumnie. Nigdy w Polsce nie widziałem, żeby rowery cieszyły się takim powodzeniem jak tutaj zaraz po otwarciu sezonu rowerowego 2013. Ponad 2000 tys. rowerów w ramach Veturilo jest w ciągłym ruchu każdego dnia.
I to nie tylko, żeby podjechać sobie na łączkę z koszem piknikowym. Ludzie wypożyczają je, żeby szybciej gdzieś dotrzeć. Sam korzystam z programu w ten sposób. Nie kupowałem już sieciówki na wiosnę – wybrałem możliwość wypożyczenia roweru do 20 minut za darmo. W tym czasie zdążę bez problemu przejechać od stacji pod domem i zwrócić go w stacji pod pracą. Za taką samą podróż tramwajem/busem musiałbym zapłacić 3,40 (o ile nie będzie korków). Czyli dziennie co najmniej 7 złotych do przodu. Nie wiem, czy inni przeliczają to w takim rachunku, ale dla mnie jest to realna i bardzo opłacalna alternatywa.
Bardzo przyjemnie popatrzeć, jak sobie na dwóch kółkach warszawiacy folgują, ale niestety w tym sezonie program zaliczył spory falstart. Tak różowo nie jest. System wypożyczania blokuje rowery, stojaki się zacinają, nie można wypożyczać przez telefony, program szaleje. Można czasami minąć 2-3 stacje, nigdzie nie mogąc nic wypożyczyć. Warto jednak uzbroić się w cierpliwość, bo jest to system, który wart jest swoich pieniędzy. System, który może na stałe zmienić oblicze polskich miast (no na razie to tylko Warszawy). O ile oczywiście ludzie się nie pozabijają na braku ścieżek rowerowych, ale to już zupełnie inna historia.
Długo wyczekiwane w tym roku ciepło i słońce natychmiast uwolniły w Polakach, skrywaną zimą, rowerową manię. Zaroiło się na naszych drogach od cyklistów, najczęściej przyodzianych w różnokolorowe, profesjonalne uniformy i kaski, a rowerowy festiwal trwać będzie zapewne do późnej jesieni. Mam ogromny sentyment do roweru, a wspomnienie mojego pierwszego wyścigowego „Huragana” czy też - dość topornego w końcu - pierwszego polskiego składaka „Karat”, którym szpanowałem na ulicy, towarzyszy mi do dnia dzisiejszego. Czy tę nostalgię, podsycaną wtedy sukcesami Szurkowskiego i Szozdy, są jeszcze w stanie zrozumieć dzisiejsi fani dwóch kołek? Rowerowy zawrót głowy, o jaki przyprawiają mnie wizyty w specjalistycznych sklepach sportowych, w których roi się nie tylko od kosmicznych bicykli, ale i wszelkiego sprzętu towarzyszącego i osobnych linii odzieżowych jest z pewnością znakiem nowych czasów. Ale ja chcę oddać specjalny hołd dwóm osobom, które z pełną determinacją, na różne sposoby, ale systematycznie i konsekwentnie, budują od lat w Polsce tę rowerową, pozytywną manię. Pierwsza z nich to Henryk Sytner z radiowej trójki, druga – Czesław Lang. Henryk Sytner propaguje rekreacyjne kolarstwo na radiowej antenie od zawsze i doczekał się chyba w końcu czasów, w których rower stał się symbolem nie tylko zdrowego stylu życia, ale i prywatnych pasji oraz chęci poznawania świata i ludzi z wysokości rowerowego siodełka. Czesław Lang z kolei, umiejętnie wykorzystując swoje zawodowe sukcesy kolarskie, zbudował – niemal z niczego – doskonałą markę Tour de Pologne, przyciągającą w tej chwili najlepszych zawodowców kolarstwa szosowego, a wokół amatorskich zawodów kolarstwa, organizowanych w całej Polsce skupił wielotysięczną rzeszę fanów i uczestników. To chyba najlepsza promocja nie tylko kolarskiego sportu, ale całego stylu życia, w którym rower pełni rolę centralną, ale obok wielu innych elementów.
Daleko nam jednak ciągle do krajów takich, jak Holandia czy Dania, w których rower jest nie tylko nieodłącznym środkiem codziennej komunikacji, ale i pewnym kulturowym dziedzictwem i „bogactwem” narodowym. Bardzo powoli odrabiamy wieloletnie zaniedbania, ale systematycznie sieć ścieżek rowerowych wciąż się zwiększa. Miejskie rowery też są nowinką, i to głównie w kliku większych miastach. Jeśli jednak chcemy nie tyle ułatwić rowerzystom życie, co przekonać Polaków, że warto używać rowerów również w drodze z i do pracy, to trzeba taki system upowszechnić i odpowiednio rozpropagować. Jestem przekonany, iż warto zainwestować w sieć miejskiej komunikacji rowerowej, nie tylko zresztą w dużych aglomeracjach, ale wszędzie tam, gdzie mogłoby to ułatwić i usprawnić poruszanie się mieszkańców czy turystów, ograniczając jednocześnie – choćby tylko trochę - ruch np. samochodowy. Trochę się dziwię, że miejscowości turystyczne z dużym natężeniem ruchu w większości nie myślą nawet o stworzeniu lokalnego systemu rowerowego, korzystając z istniejących doświadczeń. Bo rozbudowa takiego systemu, obejmująca w okresie letnim np. całe Trójmiasto z przyległościami, byłaby korzystna z każdego punktu widzenia. Skorzystali by na nim mieszkańcy, pracownicy, turyści, a nawet zmotoryzowani. Może warto o tym pomyśleć już teraz, korzystając z kolejnego rozdania unijnych dotacji, skoro już tyle zainwestowano w rozbudowę ścieżek rowerowych? Czas przesiąść się na rowery!