Zielono mdli...
Sopot, miasto uzdrowiskowe, miasto zielone, położone między górzystym i lesistym Trójmiejskim Parkiem a Bałtyckim morzem buduje sobie dworzec. Czy dworzec miasta o takich przymiotach będzie uzdrowiskowy w charakterze, zielony i połączy w architekturze morze i las? Zgadnijcie.
Wojciech Fułek (rocznik 1957), sopocianin od zawsze i na zawsze. Tadeusz Fułek (rocznik 1986), sopocianin, chwilowo odcięty od morza
Sopot, miasto uzdrowiskowe, miasto zielone, położone między górzystym i lesistym Trójmiejskim Parkiem a Bałtyckim morzem buduje sobie dworzec. Czy dworzec miasta o takich przymiotach będzie uzdrowiskowy w charakterze, zielony i połączy w architekturze morze i las? Zgadnijcie.
Dworzec nowy sopocki będzie przypominać nowy dworzec krakowski i nowy dworzec katowicki i wiele innych w Polsce. Przypominać będzie zresztą wiele inwestycji powstających w Polsce w ostatnich latach – duża bryła, a przed nią pięknie wybetonowany plac. Płyty się położy, wykafelkuje, zaleje betonem i wyszlifuje i będzie plac gładki niczym, nie przymierzając, niemowlę (w całości, a co). A czy wspomniałem, że będą drzewa? Ależ oczywiście, że będą – tak pewnie ze 2 albo 3. Metrowe, nie większe, bo ludzie kompleksów się nabawią.
Czemu sięgam po tak złośliwe triki retoryczne? Ponieważ Polska kocha beton miłością toksyczną i nieodwzajemnioną. Beton może być piękny, jeśli dobrze użyty, co też pokazali brutaliści, ale w naszej, nadwiślańskiej wersji jest raczej symbolem pustki i braku pomysłu (czy beton, czy płyty marmurowe – nie gra roli). Miałem okazję zwiedzać ostatnio (zwiedzać to trochę za dużo powiedziane) Miasteczko Wilanów, ochrzczone dość krzywdząco mianem „Lemingowa”. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że to miejsce, gdzie tłumnie zjeżdża się warszawska klasa średnia tęskniąca za życiem nowoczesnym, iście zachodnim, jest dość wyludnioną pustynią. Owszem – jest wszystko, czego człowiek do życia potrzebuje, a w nowych blokach mieszka się zapewne dość wygodnie, ale jedyna roślinność jaka tam występuje, to trawa i krzaki do metra wysokości. Życzliwa pani z biura sprzedaży mieszkań na moją uwagę stwierdziła tylko: „przecież ludzie nie lubią dużych drzew”. Aha, no nie wiedziałem. Proponowałbym to powtórzyć ludziom żyjącym w Sadach Żoliborskich, w górnym Sopocie, czy każdej innej dzielnicy zatopionej w zieleni.
No niestety Polacy w niczym nie różnią się od innych narodów, mamy podświadomie te same chęci i pragnienia, a życie pośród natury jest, jak by to powiedzieć? – po prostu naturalne. Betonowe przestrzenie nie są wcale tak przyjemne, jakby mieszczanie chcieli. Nikt nie lubi tych pustych placów, nawet jeśli twierdzi inaczej. Są niezdrowe po prostu i nieludzkie. Okazuje się jednak, że lubią je nasi architekci i deweloperzy, którzy skazują nas na życie w betonie. Nie wiem, czy widziałem w ostatnim czasie, żeby ktokolwiek w jakimkolwiek mieście wytyczał nowe parki. Zazwyczaj jest odwrotnie – to tereny zielone są zastępowane przez nowe inwestycje. Łaskawie może zasadzi się z przodu po 2 drzewka ograniczone stalowymi obręczami. I krzaki do metra wysokości.
Zabawne, że domek za miastem, czy też upragniona „działeczka” jest nadal marzeniem wielu. Żeby tak wyrwać się z tej betonowej kakofonii i sobie chociaż przy weekendzie odpocząć wśród szumu rosnących pomidorków i ogóreczków. Więc trzeba tyrać przez cały tydzień w betonie po szyję, żeby móc stąd uciec. Tak, to doprawdy rozsądne rozwiązanie, o wiele lepsze niż sadzenie drzew w mieście.
Dworzec, galeria czy drzewo?
Synu, tym razem podzielam Twoją niechęć do „powierzchni płaskich”, pokrytych płytami (niezależnie od tego czy są granitowe, betonowe czy marmurowe). Ale nie wytrzymuje weryfikacji z rzeczywistością stwierdzenie, że Sopot „buduje nowy dworzec”. Owszem, w ramach tej klockowej zabudowy przewidziano tam również miejsce na zaplecze pasażerów kolei, ale zajmie ono zaledwie ok. 500 m² z kilkunastu tysięcy metrów powierzchni tam zaplanowanych. Nie będę też ukrywał, że nie jestem zwolennikiem ostatecznie realizowanej w tym miejscu wizji architektonicznej, która – moim zdaniem – zupełnie nie pasuje do okolicznej, w większości historycznej zabudowy centrum miasta, które powstawała na przełomie XIX i XX wieku. I nikt mi nie wytłumaczy, że na podstawie istniejącego planu zagospodarowania przestrzennego nie można było zaprojektować nic innego, ponieważ na własne oczy widziałem – nie tylko moim zdaniem – znacznie ciekawszą koncepcję zabudowy, zaprojektowaną według dokładnie tych samych parametrów. Ale jak usłyszałem oficjalną „urzędową” wypowiedź, że przecież Gdańsk ma galerię handlową, Gdynia też ma, to Sopot nie może być gorszy i też musi mieć takie właśnie miejsce – opadły mi już zupełnie ręce. Jestem bowiem przekonany, że Sopot jest i pozostanie miejscem magicznym i wyjątkowym z zupełnie innych powodów, a konkurencja z Gdańskiem i Gdynią w zakresie powierzchni handlowych z założenia pozbawiona jest sensu.
„To miasto skrojone na ludzką skalę” – powtarzała nieoceniona Agnieszka Osiecka, a Honorowy Obywatel Sopotu, świetny malarz, grafik i rysownik, Andrzej Dudi Dudziński słusznie dodawał do tego, że „przyszłością Sopotu jest jego przeszłość”. To zdanie stało się nawet mottem oficjalnej strategii rozwoju miasta, ale jakoś dziwnym trafem – mam przynajmniej takie wrażenie - dość często się o nim zapomina. Rozumiem oczywiście, że każdy samorządowy włodarz dąży do pochwalenia się kolejnymi nowymi inwestycjami, co skutkuje – w skali całego kraju – czymś w rodzaju „syndromu przecięcia wstęgi” i pogoni za następnymi „nowinkami”. To da się pewnie wymiernie przeliczyć na konkretne głosy przy wyborach oraz da się również logicznie wytłumaczyć wieloletnimi zaniedbaniami w wielu dziedzinach i chęcią pozostawienia po sobie pewnego rodzaju „pomnika” (to nic, że betonowego, w końcu będzie trwały). Wydaje mi się jednak, że ta nieustanna pogoń za kolejną inwestycją, która ładnie się zaprezentuje na wyborczej ulotce, trochę tłumaczy też liczne zaniechania na innych polach. Łatwiej bowiem np. na mojej kaszubskiej wsi położyć trylinkę lub ohydną betonową kostkę (zresztą wyjątkowo niechlujnie), którą za kilka lat trzeba będzie wymieniać niż posadzić nowe drzewa (które przetrwają co najmniej kilka pokoleń), czy też uporządkować istniejące i ogólnodostępne tereny zielone. Mimo, że mój rodzinny Sopot i tak ma ogromną – uwarunkowaną głównie lokalizacją i historycznym dziedzictwem – przewagę zieleni nad innymi miastami, to jestem ciekaw, ile różnych tzw. zielonych i „czynnych biologicznie” terenów miastu jednak w ciągu ostatnich 20 lat miejskiej aktywności inwestycyjnej i ekspansji deweloperów realnie ubyło. Może najwyższy czas na taki bilans? A tym, którzy przekonywali mnie całkiem niedawno, że na pokrytym płytami reprezentacyjnym placu wkrótce pojawią się tzw. „mobilne trawniki”, załatwiające sprawę zieleni, proponuję, żeby je zastosowali w swoich prywatnych ogródkach, wyłożonych równiutko płytami. Ja wolę jednak trzeszczącą płytę „Niebiesko-Czarnych” z nieśmiertelną piosenką „Na betonie kwiaty nie rosną” i żywe drzewo, które ma wokół siebie trochę ziemi, a nie wieniec niedopałków i śmieci.