Wino, cygara i śpiew?
Wojciech Fułek (rocznik 1957), sopocianin od zawsze i na zawsze. Tadeusz Fułek (rocznik 1986), sopocianin, chwilowo odcięty od morza
Przekonywałaś mnie synu ostatnio, że osoby reprezentujące nasz kraj muszą prezentować się godnie. Nosić odpowiednie garnitury, koszule, krawaty, zegarki (pić dobre wina i palić markowe cygara też?). W sumie to się z Tobą zgadzam, tylko dlaczego musi się to zawsze odbywać w taki dziwny sposób? Nie mam żadnego problemu z tym, że Kancelarie Premiera i Prezydenta RP powinny mieć odpowiedni fundusz reprezentacyjny, z którego pokrywanoby tego typu wydatki (no, może jednak nie wszystkie w jednakowym stopniu na to zasługują). Ale w naszej, ciągle młodzieńczo rozbrykanej demokracji, znów wszystko przybrało postać wynaturzoną, karykaturalną, ujawnioną niedawno przez „Newsweek”. Kiedy okazało się, na co partie polityczne wydają uzyskane z budżetu państwa dofinansowanie, biedny, nieświadomy premier tak się tym przejął, że postanowił znów uciekać do przodu i ogłosił, że jest za tym, żeby partyjnej działalności w ogóle nie finansować z budżetu państwa. Szkoda jednak, że ogłosił to dopiero wtedy, kiedy okazało się, iż jego macierzysta partia paraduje w garniturach kupowanych za publiczne pieniądze, a kiedy je zdejmuje - harata w gałę również nie za swoje, wieczorami smakując wina i popalając cygara, nie wykładając na to prywatnego grosza.
Nie rozumiem jednak, dlaczego nikt z komentatorów, ani partyjnych działaczy nie zaproponował najprostszego w tej sytuacji rozwiązania: ustalenia szczegółowego wykazu wydatków, które mogłyby być pokrywane z takich publicznych pieniędzy. Na pewno mogłyby się w nim znaleźć koszty działalności biur, lokalnej i centralnej aktywności, funkcjonowanie programowych „think tanków”, konferencje, sympozja, kongresy, wydawnictwa itp. W takich regulacjach mogłyby się też znaleźć wydatki „zakazane”. Nie ulega też dla mnie wątpliwości, że kwoty z budżetu państwa, przekazywane największym partiom – zwłaszcza w czasach recesji i kryzysu – powinny być jeszcze zmniejszone. Przecież większość działań obywatelskich, często związana z ruchami nieformalnymi, nie ma żadnego finansowego i organizacyjnego zaplecza, a często ich aktywność jest znacznie większa niż jakichkolwiek lokalnych struktur partyjnych. Śledzę np. systematycznie działalność rządzącej partii w moim rodzinnym mieście, nie dostrzegając (poza akcjami wyborczymi) wyraźnych przejawów aktywności.
Smutne jest jednak dla mnie co innego – premier Donald Tusk, mój sopocki sąsiad, dawny kolega z działalności podziemnej (razem wydawaliśmy m.in. „Przegląd Polityczny”), autor pamiętnych słów o politycznej „klasie próżniaczej”, dziś tak daleko odszedł od swoich niegdysiejszych ideałów demokracji i wolności, że trudno w nim wręcz rozpoznać człowieka, który - nawet w najgorszych czasach – zawsze honorowo sam płacił swoje rachunki. W gałę też harataliśmy wtedy za swoje…
Zadaję też sobie przy tej okazji pytanie, co stanie się z tymi wszystkimi nagromadzonymi partyjnymi dobrami doczesnymi, jeśli kolejne wybory partia przegra. Oddadzą te garnitury biednym, a designerskie sukienki Owsiakowi na licytację? Bo wino i cygara na pewno już do tego czasu znikną.
Że premier to nie ten sam premier co wtedy, kiedy nie był jeszcze premierem, to ja już wiem od dawna. Kiedyś sobie biegał po Sopocie z przepięknym psem na smyczy. Teraz nie ma i premiera po Sopocie i nie ma psa. Panie premierze, co się z psem stało? Ładny był.
Psa może i nie ma, ale upodobanie do rzeczy ładnych zostało. I tutaj akurat słowa złego nie powiem – każdy na tak wysokim stanowisku musi ubierać się ładnie i elegancko. Może i moralność i fair play nie obowiązują w polityce, ale szyk obowiązywać musi – taki sam to element wizerunku polityka, jak i jego zachowanie. Przypomnę tylko casus Andrzeja Leppera, któremu dobra prezencja dodała od razu paru punktów popularności. Niewydarzona gęba i chamstwo pozostało, ale te rzeczy teraz na bok odkładam.
Nie od dawna wiadomo, kto tam na Wiejskiej szyku zadaje, pośrodku tego smutnego modowo kraju. Tak jak nie lubię Sławomira Nowaka, tak nie mogę mu odmówić dobrego ubioru. Radosław Sikorski też potrafi się wykazać, a ostatnio zaskoczył mnie wiceminister Piechociński. Małgorzata Kidawa-Błońska rozbraja delikatną elegancją, Janusz Palikot szokuje, ale umiejętnie, a prezesa Kaczyńskiego cenię za garnitury szyte na miarę u polskich krawców (a propos – gdzie kupują swoje odzienie pozostali politycy?). I czemu tylko tylu dobrze ubranych? Czyżby reszty nie było stać?
Jeśli ktoś ma reprezentować Polskę za granicą (a nawet w Polsce niech dobrze Polskę reprezentuje), to oczekuję również, że się dobrze ubierze, a jak nie umie – że ktoś mu doradzi. I mam nadzieję, że taka osoba zdaje sobie sprawę, że na wyprawę za Odrę raczej nie wypada iść w garniturze z przeceny za 500 zł. I to nie dlatego, żeby zaszpananować, ale po prostu, żeby nie zejść poniżej obowiązującego poziomu. „Nie szata zdobi człowieka”, ale nago nikt do Parlamentu Europejskiego się chyba nie pcha.
Od lat wraca jak mantra kwestia podniesienia zarobków najwyższych głów w państwie, ale zawsze kończy się na tym samym. „Fakt” raban podnosi, że „pasą się za nasze”, a żaden polityk nie odważy się tematu poruszyć, więc temat szybko cichnie. Aż do następnej afery, że i tak „pasą się za nasze”, tylko tym razem z innej kasy. Teraz to nikt nie pójdzie w żadną stronę, wszyscy rozkrokiem stoją. Albo podnieśmy pensję premierowi i prezydentowi i piętnujmy takie rozrzutne wydatki, jak ostatnio, wytrącając im z ręki argument, że „jakoś się ubrać muszą”, albo pogódźmy się z tym, że pieniądze partie wydają w nie do końca jasnych warunkach. Przy takim wyborze to ja już wolę dać premierowi zarobić więcej. Wszystko jedno jaki będzie, z jakiej partii – niechże się przynajmniej dobrze ubierze.