W "Rzeczpospolitej" z 27 października Jędrzej Bielecki stawia tezę, że to kanclerz Angela Merkel przyczyniła się w istotny sposób do klęski PO w wyborach. Przekonała Tuska do wyjazdu do Brukseli i pozbawiła Platformę głównego lidera, przez co partia straciła możliwość skutecznej rywalizacji z PiS.
Nie chcę analizować czy pozostanie Tuska w Polsce poprawiłoby znacząco wynik Platformy. Nie potrafię tego racjonalnie ocenić, takie partyjne analizy nie są też przedmiotem zainteresowania Fundacji Schumana, którą reprezentuję. Niemniej jednak zwracam uwagę, że, moim zdaniem, Jędrzej Bielecki postawił przy okazji kilka bardzo wątpliwych i słabo uzasadnionych hipotez, jeżeli chodzi o sytuację w Unii Europejskiej.
Autor sugeruje, że Tusk był kuszony przez Merkel wizją odegrania jednej z czołowych ról w Europie, tymczasem w praktyce okazało się, że objął mało ważne stanowisko i nie ma na nic wpływu. Nie wiem czego się spodziewał Donald Tusk. Ale przecież przez kilka poprzednich lat był on członkiem Rady Europejskiej, której przewodnictwo objął. Każdy średnio rozgarnięty człowiek powinien w takiej sytuacji wystarczająco poznać już tę instytucję, zasady jej funkcjonowania i rolę, jaką mogą odgrywać jej poszczególni aktorzy. Ponadto kompetencje szefa Rady są opisane w traktacie i nie są żadną tajemnicą. Zawsze było jasne, że jego rolą jest przede wszystkim próba wyważania stanowisk pomiędzy przywódcami poszczególnych państw i zakulisowe działania, które pomogą wypracować pomiędzy nimi dobry kompromis. Nigdy nie było to stanowisko bezpośrednio ‘decyzyjne’ i nie powinno to być zaskoczeniem. Założenie, że Tusk oczekiwał nie wiadomo jak dużej samodzielności w kierowaniu polityką Unii nie ma racjonalnych podstaw.
Należy także dodać, że fakt, iż Przewodniczący Rady nie ma istotnych kompetencji decyzyjnych, nie oznacza, iż jest to funkcja tylko ‘żyrandolowa’. Cała logika funkcjonowania Unii Europejskiej jest skonstruowana w ten sposób, że nie ma tam jednoznacznych, wyraźnych liderów, prowadzących europejską politykę. W UE najwięcej zyskuje niekoniecznie ten kto ma formalne prerogatywy do podejmowania decyzji, ale ten kto potrafi najlepiej przekonać innych do swoich argumentów, w sposób nieformalny pozyskać dla nich wsparcie i zrozumienie, umiejętnie prowadzić dialog na ten temat. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu polityków i komentatorów funkcjonujących w polskiej rzeczywistości może to być zupełnie niezrozumiałe. W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że ten kto ma więcej głosów, prerogatyw lub siły innego rodzaju, automatycznie przegłosowuje słabszego i robi wszystko po swojemu. Ale w Unii to naprawdę tak nie działa. Dlatego tam funkcja osoby będącej mediatorem pomiędzy stronami może znaczyć sporo, pod warunkiem, że zostanie umiejętnie wykorzystana, a osoba ją obejmująca ma do tego odpowiednie predyspozycje i kontakty. Efekty pracy takiej osoby nie zawsze są też bezpośrednio widoczne, a jej działalność w dużej części musi być prowadzona za kulisami.
Bielecki pisze, że pierwszy raz zdarzyło się, że przywódca dużego państwa europejskiego porzucił swoją pozycję w kraju „dla iluzji kierowania Europą”. To porównanie jest o tyle wątpliwe, że Tusk jest dopiero drugim szefem Rady Europejskiej. Trudno więc mówić o jakiejkolwiek tendencji w tej sprawie. Zresztą poprzednik Tuska, Herman van Rompuy, także porzucił premierostwo swojego kraju (fakt, że średniej wielkości), aby objąć stanowisko przewodniczącego Rady.
Zupełnie nietrafione jest też porównanie sytuacji Donalda Tuska do Gerharda Schrödera, który, jak zresztą słusznie zauważa Bielecki, „zmarnował wizerunek kanclerza reformatora niemieckiej gospodarki i autora poszerzenia Unii na wschód, przyjmując intratną finansowo, ale wątpliwą politycznie, posadę w Gazpromie”. Można mieć różne zdanie o wadze pozycji szefa Rady Europejskiej. Ale jej porównywanie, zarówno kompetencyjne, jak i w zakresie posiadanego autorytetu, do funkcji doradcy w rosyjskim koncernie jest zdecydowaną przesadą.
Nie zgadzam się także z argumentem Bieleckiego, że zgoda polskiego rządu na wypracowany w Unii kompromis w sprawie uchodźców (w którym zostały uwzględnione także polskie postulaty, a nie został siłą narzucony według wizji Merkel, jak sugeruje Bielecki!) była istotną przyczyną porażki Platformy. Nie jest także prawdą, jak często w Polsce się uważa, że to tak naprawdę Angela Merkel rządzi Unią. Jej rola jest oczywiście bardzo ważna, ale założenie, że wszyscy działają tylko pod dyktando Merkel jest bardzo dużym uproszczeniem rzeczywistości. Ale to już tematy na oddzielną dyskusję.
Rafał Dymek,
Autor pracuje w Polskiej Fundacji im. Roberta Schumana