Blog serwisu GAMEMAG.PL - niezależnego projektu tworzonego przez prawdziwych pasjonatów gier.
Autorem tekstu jest Filip Surma z serwisu GAMEMAG.PL
„Coo?! Strzelanka na osiem godzin? RPG na czterdzieści?! Rozbój w biały dzień!” grzmią na forach i w komentarzach miłośnicy elektronicznej rozrywki. Tęsknią za „starymi, dobrymi czasami”, kiedy to pikselowo-tekstowe gry fabularne wydawały się nie mieć końca, a FPS pochłaniały nie jeden, a kilkanaście wieczorów. A dzisiaj co, ledwo przysiądą do nowej produkcji (na którą wydali dwie stówy!), a już muszą szukać kolejnej! Istny koszmar.
Jeszcze do niedawna mniej więcej zgadzałem się z powyższą argumentacją. Gołym okiem zauważałem, że nowe gry są coraz krótsze i coraz łatwiej je ukończyć. Przez to nie miałem ochoty wydawać pełnej sumy na nowy tytuł i wolałem poczekać aż stanieje. W końcu nie chciałem żeby mnie ktoś robił w balona, nie? Warto sprawdzić daną grę, ale nie za tyle pieniędzy. Dla młodego gracza taki zakup to nie lada inwestycja.
Potem dostrzegłem jeszcze jeden przykry proceder. Komentarze społeczności zostały usłyszane i zaczęto wydłużać kolejne produkcje. Niestety, robiono to najtańszym kosztem, nadmuchując tytuły jak wydmuszki. Główna oś fabularna pozostawała krótka, ale dorzucano do niej masę znajdziek i schematycznych zadań pobocznych. Co z tego, że RPG jest na 120 godzin, jak połowę tego czasu spędzam podróżując po pustkowiach z punktu A do punktu B?
Nie należę jednak do najbardziej marudnych graczy, więc pomijając uczucie lekkiego dyskomfortu, udało mi się do takiej sytuacji przywyknąć. Po prostu stałem się trochę bardziej wybredny i zaostrzyłem moją selekcję nowych gier. Z czasem jednak i to uległo zmianie. Doszedłem do wniosku, że to jednak dobrze, że gry są krótkie i nie wymagają ode mnie pełnego zaangażowania. Czemu?
Słowo klucz to oczywiście „czas”. Niestety, w życiu dzieje się tak, że wraz z jego upływem staje się on coraz bardziej cenny. Człowiek dorasta, dochodzą mu nowe obowiązki – studia, praca, życie towarzyskie – a te generują tak zwane zmęczenie i w rezultacie pewne zainteresowania i hobby trzeba ograniczyć, choćby nie wiem, jak bardzo się tego nie chciało. Po całym dniu zajęć i biegania po mieście nie ma się już siły oraz cierpliwości by odpalić grę, w której sam wstęp trwa kilkanaście godzin, wymaga skupienia i zaangażowania. W takich warunkach na zdecydowanie lepszej pozycji są tytuły dynamiczne, szybko wciągające w swoją akcję.
Do tego dochodzi także argument różnorodności. Żyjemy w pięknych czasach, gdy w ciągu roku wychodzi kilkadziesiąt gier wartych uwagi. Nim zdołamy je wszystkie sprawdzić, już pojawiają się kolejne. Spirala hype’u i spece od marketingu nakręcają naszą ciekawość i pragniemy poznać jak najwięcej nowych produkcji. W wyniku, czego większość graczy nie przechodzi gier w całości, a ich zakończenia oglądane są na YouTube. Krótsze gry pozwalają szybciej się z nimi zapoznać i dają możliwość zajęcia się kolejnymi.
Średnia wieku graczy stale rośnie. Aktualnie przeciętnym miłośnikiem elektronicznej rozrywki jest osoba dorosła, która posiada liczne zobowiązania i nie jest w stanie poświęcić większości swojego czasu na ulubione hobby. Nasz świat jest niezwykle dynamiczny, różnorodny i ciekawy, dlatego zrozumiałym jest, że nie każdy może i chce poświęcić 120 godzin na poznanie historii średniowiecznego wojownika. Jak widać odbija się to w statystykach, bo to my jesteśmy rynkiem i to dla nas twórcy robią gry. I skoro dochodzą do wniosku, że te krótsze są bardziej opłacalne, to tak najwidoczniej jest.
Oczywiście, najlepszym wyjściem jest jak zwykle zasada złotego środka. Gry konkretnie stargetowane albo na osoby o ograniczonym budżecie czasowym albo na te, które pragną uciec przed rzeczywistością i całkowicie zagłębić się w przygodę. Złem są wszelkie wydmuszki sztucznie zapchane dodatkami, lub tytuły śmiesznie skrócone lub podzielone po to, aby wydoić jak najwięcej kasy.
Dlatego, przy zakupie gry kierujmy się przede wszystkim zdrowym rozsądkiem.