Chyba powinienem być wdzięczny Jackowi Rostowskiemu. Gdyby się zdarzyło, że nie miałbym pomysłu na bloga, wystarczy zajrzeć na stronę ministerstwa finansów i poszukać jakiegoś absurdalnego przepisu albo pomysłu. Ale tym razem nie ja szukałem tematu, tylko temat znalazł mnie. Trafił do mnie jako prośba przedsiębiorców o interwencję. Interwencja została podjęta. Napisałem interpelację, zrobiliśmy w sejmie konferencję prasową, będziemy się starali temat nagłaśniać. O co chodzi tym razem?
Liberał, polityk, poseł. Doktor filozofii, kiedyś przedsiębiorca
Chodzi o rozporządzenie ministerstwa finansów, które dotyczy między innymi sposobu wystawiania faktur, a weszło w życie w styczniu tego roku. Problem wyniknął z – pozornie – drobiazgu. Otóż od stycznia tego roku nie ma obowiązku, żeby na fakturze VAT pojawiało się oznaczenie „Faktura VAT”. Zgodnie z rozporządzeniem, niezależnie od tego, czy sprzedający wystawia fakturę „pro forma”, czy właściwą fakturę VAT, wymagane na fakturze informacje są takie same. Jednocześnie z ustawy o podatku od towarów i usług jasno wynika (art. 108), że jeśli ktoś wystawi fakturę, jest zobowiązany do zapłacenia od niej VAT-u. Absurd pojawia się w momencie, kiedy nowe rozporządzenie i ustawa o VAT trafiają razem na biurko nadgorliwego urzędnika skarbówki.
Wyobraźmy sobie firmę, która sprzedaje domeny internetowe. Każdego miesiąca taka firma wysyła setki faktur do swoich klientów, którzy wykupili u niej domeny. Ale nie wysyła faktur VAT, tylko faktury „pro forma”. Dlaczego? Choćby dlatego, że nie ma pewności, czy klient chce domenę przedłużyć. Bo przecież firma klienta mogła zniknąć z rynku albo wykupić inną, nową domenę, u innego, nowego dostawcy. Faktura „pro forma” jest traktowana tylko jako wezwanie do zapłaty. Jeśli klient nie zapłaci, domena wygasa. Jeśli zapłaci, sprzedawca domen wystawia właściwą fakturę VAT. Po co druga faktura? Bo „pro forma” nie jest dokumentem księgowym. Jest dla kupującego sygnałem, że trzeba zapłacić i podstawą do zrobienia przelewu, ale nie można jej rozliczyć, czyli wrzucić w zyski lub koszty.
Od stycznia tego roku firma sprzedająca domeny – i setki innych, wystawiających faktury „pro forma” – ma ogromny problem. Urząd skarbowy może obie faktury – czyli „pro formę” i właściwą fakturę VAT – potraktować jako dwa osobne dokumenty, które niezależnie nakładają na wystawiającego obowiązek odprowadzenia VAT-u. W efekcie od każdej sprzedanej domeny firma zapłaci nie 23, ale 46% VAT-u. Brzmi absurdalnie, ale takie są przepisy – i, jak wynika z sygnałów od przedsiębiorców – taka jest praktyka działania urzędników w coraz większej ilości urzędów skarbowych w Polsce. Takie działania podważają zaufanie obywateli do państwa i trudno określić je inaczej, jak grabieżą w czystej postaci.
W swojej interpelacji wezwałem ministra finansów do jak najszybszego zablokowania urzędnikom skarbowym możliwości arbitralnej interpretacji tych niejasnych przepisów na niekorzyść przedsiębiorców (może to szybko zrobić choćby wydając interpretację ogólną w tej sprawie), a także do „naprawienia” wadliwego rozporządzenia. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że kolejne wychodzące z ministerstwa finansów akty prawne nie będą już taką prowizorką. Niestety, fakty nie pozostawiają w tej kwestii złudzeń.