Krakowscy radni życzą sobie, żeby dni uznane za świąteczne w kościele rzymsko-katolickim krakowianie spędzali zgodnie z tradycją. Wizyta w kościele, rosół na obiad, dzień w domu z rodziną, absolutnie nie w galerii handlowej. W Krakowie porozumienie Platformy z PiS-em najwyraźniej jest możliwe. Taka właśnie egzotyczna koalicja w Radzie Miasta forsuje uchwałę, która zakaże handlu detalicznego w mieście po godzinie 12.00 w Wielki Piątek, Wigilię i każdą niedzielę.
Liberał, polityk, poseł. Doktor filozofii, kiedyś przedsiębiorca
Pan Radny Urynowicz z Platformy, który wpadł na ten znakomity pomysł, argumentuje, że dzięki temu „będzie można przeżyć doniosłość świąt”. Pan Radny Urynowicz chyba nie rozumie, że na radnym miasta nie ciąży misja ewangelizacyjna. A jeśli on – i inni forsujący ten zakaz handlu radni – taką misję w sobie czują, to ich miejsce jest na ambonie, a nie na mównicy Rady Miasta. To nie zadanie ani nawet prawo radnych miejskich, żeby pouczać ludzi, jak mają spędzać niedzielę czy święta.
Krakowscy radni (a przynajmniej ich znakomita większość) wydają się być oderwani od rzeczywistości. Być może nie pamiętają, że w Wigilię i Wielki Piątek normalni ludzie idą normalnie do pracy, z której wyjdą o 16.00, 17.00 albo i później. Normalni ludzie nie mogą tak jak większość radnych wyjść z pracy przed południem i zrobić zakupów. Radni najwyraźniej zapomnieli też, że Kraków żyje w dużej mierze z turystów, którym trudno będzie wytłumaczyć, że niedziela to dzień święty i dlatego nie mogą kupić nic na kolację. Nie pomyśleli o tym, że zawsze w kuchni na ostatnią chwilę czegoś brakuje, i jeśli w Krakowie nie da się tego kupić, będzie trzeba pojechać do Wieliczki czy Skawiny. To już są wystarczające argumenty, żeby porzucić ten absurdalny pomysł. Ale kluczowy argument jest zupełnie inny.
Krakowski budżet jest w fatalnym stanie. Opiera się na wpływach z podatków – PIT-u i CIT-u, czyli z podatku od wynagrodzeń pracowników i od zarobku przedsiębiorców – więc też sklepów. Jeśli radni zafundują branży handlowej, która zatrudnia w Krakowie kilkadziesiąt tysięcy ludzi, spadek obrotów (a doświadczenie pokazuje, że spadki w wyniku przymusowego zamknięcia sklepów są znaczne), spadną i wpływy z podatków. Radni powołują się na interes pracowników sklepów. Ale jeśli obroty w handlu spadną, spadną wynagrodzenia, a wielu przypadkach dojdzie do redukcji zatrudnienia. Czyli ci pracownicy, o których rzekomo tak troszczy się radny Urynowicz i spółka, będą zarabiać mniej, a w najgorszym razie część z nich straci pracę. Jeśli Rada ograniczy handel w Wielki Piątek, Wigilię i niedziele, padnie część małych, osiedlowych sklepów, które już w wielu przypadkach ledwo zipią. To właśnie w nich zapominalscy robią ostatnie drobne przedświąteczne i niedzielne zakupy.
Pomysł krakowskich radnych nie jest już puszczaniem oka w stronę krakowskiej kurii, mieszczącej się niemal naprzeciw magistratu. To raczej ukłon w pas. W podjętej 11 września uchwale, zarządzającej konsultacje społeczne pomysłu ograniczenia handlu, jednym ze wskazanych podmiotów, z którym projekt uchwały ma zostać skonsultowany, jest Archidiecezja Krakowska. Jej stanowisko raczej nie będzie dużym zaskoczeniem…