W mojej pracy poselskiej bardzo często podejmuję interwencje w urzędach w sprawach zgłaszanych mi przez wyborców. Na prośbę osób, które przychodzą do mojego biura poselskiego wysyłam do urzędników pisma, w których domagam się, by nie rozpatrywali spraw w sposób przewlekły, realizowali wyroki sądów oraz respektowali prawa stron w postępowaniu administracyjnym.
Liberał, polityk, poseł. Doktor filozofii, kiedyś przedsiębiorca
Wśród kilku interwencji, które podjąłem w ostatnim tygodniu, zwłaszcza jedna wydaje się warta opisania, gdyż w dobitny sposób pokazuje ona wszystkie patologie Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.
Do mojego biura zgłosił się niedawno starszy już człowiek (od kilku lat na emeryturze), któremu ZUS chce naliczyć składki za niektóre miesiące z 2009 roku (w których wg ZUS-u prowadził działalność gospodarczą). O składkach tych ZUS przypomniał sobie jednak dopiero po czterech latach (tj. w 2013 roku).
ZUS, który – jak widać – wciąż rządzi się prawami rodem z PRL-u, najwyraźniej nie widzi niczego gorszącego w nękaniu obywateli z powodu ich składek sprzed kilku lat. Na tym jednak nie kończy się sprawa, w której interweniowałem. Otóż większa część składek, które ZUS chciał naliczyć obywatelowi została przez niego zapłacona, na co ten posiadał odpowiednie dowody. Być może ZUS po cichu liczył na to, że po czterech latach starszy pan zgubi wszystkie kwitki z dowodami wpłaty, ale tu nadzieje biurokratów okazały się płonne. Kiedy bowiem wezwany obywatel przedstawił ZUS-owi dokumenty potwierdzające, że część składek już uiścił, zaś pozostałych naliczonych składek nie miał obowiązku odprowadzać, gdyż zaprzestał prowadzenia działalności gospodarczej, od ZUS-u (zgodnie z przedstawioną mi relacją) usłyszał jedynie stanowcze: „proszę wyjść!”.
Później, zamiast udzielić obywatelowi jasnej odpowiedzi, ZUS zaczął prowadzić ożywioną korespondencję z NFZ-em na temat składek z 2009 roku. Urzędowe pisma zaczęły tworzyć gruby plik papierów. Wspomniane instytucje, ćwicząc się w sztuce epistolografii, poruszyły w swoich pismach i notach szereg różnych wątków – tyle tylko, że nikt nie odniósł się do dowodów przedstawionych im przez obywatela. Urzędy przyjęły bowiem domniemanie winy, które w dodatku było dla nich niemożliwe do podważenia.
Oczywiście złożyłem pisemną interwencję w ZUS-ie, w której domagałem się przedstawienia szczegółowych wyjaśnień, dlaczego po 4 latach instytucja ta chce wymienionemu przeze mnie z imienia i nazwiska obywatelowi naliczyć składki, które w dodatku zostały uregulowane. Nie musiałem długo czekać na reakcję urzędników. Niemal dzień po wysłaniu interwencji pracownica ZUS-u zadzwoniła do mojego biura i urządziła nam karczemną awanturę z powodu tego, iż w piśmie interwencyjnym nie podałem nr PESEL obywatela, w którego sprawie interweniuję.
Od kiedy jestem posłem, podjąłem kilkaset interwencji, w kilkudziesięciu różnych urzędach. Pierwszy raz jednak ktoś domagał się podania nr PESEL. Swoją drogą widać, iż skoro ZUS na podstawie imienia i nazwiska oraz opisu sprawy nie jest w stanie zidentyfikować, o którego obywatela chodzi, to oznacza to, iż przypominanie sobie o składkach sprzed kilku lat jest tam na porządku dziennym i dotyczy wielu osób.
Takie zachowanie urzędników ZUS-u jednak nie dziwi. Jeśli bowiem obywatel jest dla biurokratów jedynie numerem PESEL w ewidencji, to można wyrządzić mu dowolną krzywdę. Można nawet wezwać starszego człowieka do zapłaty kilku tysięcy złotych tytułem należności sprzed kilku lat, a jego dowody na niezasadność tego żądania pomijać.
To wydarzenie tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, które żywię od dawna, że jedynym sposobem naprawy ZUS-u jest jego likwidacja i wypłacanie emerytur bezpośrednio z budżetu (co zresztą znajduje się w programie Twojego Ruchu).