Debata Tusk-Kaczyński niemalże wygrała we wczorajszych głównych wydaniach serwisów informacyjnych. Gdyby nie Soczi, temat byłby jedynką wszędzie. I obawiam się, że to początek serii.
Liberał, polityk, poseł. Doktor filozofii, kiedyś przedsiębiorca
Platforma i PiS zaczęły kampanię wyborczą. Przez kolejne tygodnie będzie nią debatowanie o debacie, do której prawdopodobnie nie dojdzie. Sygnał do startu dał w sobotę Jarosław Kaczyński, stojąc za mównicą z hasłem „#NowyProgramPiS”. Użycie twitterowego „hashtaga” przez człowieka, który na swoim twitterowym koncie ma tylko jeden własny wpis, a w kampanii prezydenckiej niemal wszystkie z jego kilkudziesięciu wpisów zaczynały się tak samo: „I uploaded a YouTube video”,swoją drogą dość zabawne i nie przydające wiarygodności. Ale spindoktorzy PiS-u wiedzą, że spora część najbliższej kampanii rozegra się w Internecie.
Jednak jej główną areną będzie telewizja. Tego jest świadomy Donald Tusk, który niemal natychmiast wyzwał Kaczyńskiego na debatę. Kaczyński wezwanie przyjął w sobie właściwym stylu, czyli mówiąc: „Tak, ale…” Debata – tak, ale na moich warunkach. Kaczyński chce ekspertów. Tusk ekspertów nie chce. W tej chwili wszyscy gorączkowo czekają, co powie Donald Tusk na konferencji prasowej po posiedzeniu rządu. I absolutnie nie chodzi o przedmiot jego dzisiejszych obrad – chyba że będzie nim debata z Kaczyńskim. Bo o tym wszyscy chcą usłyszeć. Chociaż niemal wszyscy wiedzą, co powie Tusk: „Tak, ale…”.
I wiadomo, co będzie się działo w najbliższych tygodniach. Będą negocjacje, przerzucanie się w bardziej (Kidawa-Błońska) lub mniej (Hofman) elegancki sposób zarzutami, nakręcanie tematu debaty do granic absurdu. A wszystko tylko po to, żeby z powrotem spolaryzować polską scenę polityczną. PiS-owi to się opłaca, bo w ten sposób pokazuje, że jest jedyną alternatywą dla Platformy. Platforma zyskuje, bo będzie się pokazywać jako jedyny obrońca świata przed złym PiS-em – co będzie jeszcze łatwiejsze, jeśli Tuskowi dopisze szczęście i Kaczyński nie utrzyma pozy z nowego telewizyjnego spotu swojej partii, w którym z wygładzoną twarzą dobrego wujka mówi o zdrowiu, pracy i rodzinie.
Tylko właściwie nie wiadomo, po co to wszystko. Po co przez najbliższe tygodnie emocjonować się, czy dojdzie, czy nie do dyskusji dwóch polityków, z których żaden nie startuje do Europarlamentu, żaden nawet przyzwoicie nie mówi po angielsku. Po co w kampanii do PE dyskutować o tym, skąd Kaczyński weźmie legendarny już bilion i ile pieniędzy z Unii załatwił Tusk. Po co mamy słuchać rozmowy dwóch facetów, z których jeden rządził przez 2 lata, a drugi rządzi od lat sześciu, i obydwaj pokazali, że rządzić nie potrafią. Może właśnie po to, żeby nie rozmawiać o innych, trochę bardziej aktualnych i realnych problemach, których panowie rozwiązać nie potrafili i nie potrafią…