Fascynujące wnioski wynikają z odtajnionych niedawno dokumentów znalezionych w kryjówce Bin Ladena. Nawet naczelny wróg zachodu zdał sobie sprawę z tego, że zabijanie cywilów jest co najmniej bezproduktywne, a najprawdopodobniej wręcz szkodliwe dla jego "sprawy" - jaka by nie była.
Dzięki niezastąpionemu Niebezpiecznikowi trafiłem na informację, że Centrum Walki z Terroryzmem przy akademii West Point odtajniło 17 dokumentów odnalezionych w kryjówce szefa Al Kaidy, które wraz z jego wystąpieniami w mediach po 11 września ukazują go jako człowieka w pełni świadomego, że ataki terrorystyczne na ludność cywilną to z punktu widzenia strategicznego samobójstwo.
Jednak sednem tekstu politologa Maxa Abrahmsa, gdzie pojawia się ta ciekawostka, jest ocena efektywności terroryzmu jako narzędzia służącego do osiągnięcia strategicznych, politycznych celów. Konfrontuje sukcesy pokojowych działań islamistów np. w Egipcie, który w tej chwili wchodzi na drogę prowadzącą do państwa wyznaniowego, z efektami terrorystyczny działań Al Kaidy.
Która, jak na razie, osiągnęła jedynie ogłoszenie "wojny z terrorem", doprowadziła do inwazji na Irak, eksterminacji Talibów w Afganistanie, 15-krotnego zwiększenia ilości amerykańskich żołnierzy na bliskim wschodzie, nie wspominając już o dalszym zacieśnienie współpracy Amerykańsko-Izraelskiej i - jak sądzę - dała Izraelowi znacznie szersze pole do manewru na terenie Autonomii Palestyńskiej.
Abrahms powołuje się tez na badania naukowe - wskazujące, że przez ostatnie sto lat z okładem każdy atak terrorystyczny, czy też atak na ludność cywilną - w przypadku "symetrycznych" konfliktów, wzmacniał w "terroryzowanej" nacji wolę walki i poparcie dla miejscowych "jastrzębi" - skłaniających się do rozwiązań siłowych.
Szczerze polecam lekturę całego tekstu(eng). Jednak już jego sedno, które cytuję powyżej starczy by sformułować pewien wniosek:
Amerykański "overkill" na bliskim wschodzie przyniósł efekty - niekoniecznie planowane, ale jak najbardziej pożądane. Jeśli nawet Bin Laden "docenił" koncentryczne kręgi czystej przemocy, które zaczęły się rozchodzić z "ground zero" 11 września, gdy Al Kaida rzuciła kamieniem w WTC, to można liczyć na to, że ataki o tej skali się nie powtórzą, a terroryzm stanie się domeną małych grupek fanatyków - a nie dużych, zorganizowanych grup próbujących działać w skali strategicznej. Zdolnych do przeprowadzenia np. ataków biologicznych, chemicznych czy - kto wie - nuklearnych.
I nawet wściekli na amerykańską arogancję, czy też uczuleni na Amerykę dla zasady, powinni się cieszyć, że najwyraźniej USA swoją reakcją po 11 września... najwyraźniej sterroryzowało terrorystów.