„Pocieszanie się”, że „jeszcze tylko miesiąc” pomagało… Rutynowe badania rozpoczynające trzydziesty trzeci tydzień terapii poprawiły mi zdecydowanie humor. Wyniki morfologii i pozostałe podniosły się na tyle, że możliwe było zwiększenie dawki „rybki”. Wprawdzie o jedną tabletkę, ale zawsze. Poczułam, że moja „sprzymierzona armia” została „wzmocniona”.
REKLAMA
No tak, ale to „armia”, bo ja wcale nie… Mimo bardzo rzetelnego zażywania wszystkich „wspomagaczy” nie nadawałam się do niczego… Skurcze dalej mi dokuczały. Zwiększenie dawki leków niewiele pomagało. Znów podniosły się gorączki. Wszystkie pozostałe „atrakcje” polegające na mdłościach (i więcej) i dolegliwościach bólowych nasiliły się. Czyżby był do efekt dodatkowej tabletki „rybki”? Nie istotne co było przyczyną. Miałam całkowicie dość „wszystkiego”. Czułam się wykończona. „Jechałam” na środkach przeciwskurczowych, na środkach przeciwbólowych (oczywiście w dozwolonych przez lekarkę dawkach) z miernym skutkiem. A tu jeszcze było jeszcze TYLE czasu przede mną…
Do tych wszystkich atrakcji doszła kontrolna wizyta z moją chorą w poradni kardiologicznej. Wizyta wymagała załatwienia karetki transportowej, bo stan zdrowia mojej podopiecznej już tego wymagał. Trochę emocji miała załoga karetki, bo chora zniosła podróż dobrze, ale jej „opieka” „odpłynęła”. Po prostu poczułam się w tej krótkiej podróży na tyle słabo, że straciłam na moment kontakt z rzeczywistością. Ha, ha, dobra opieka… Była jednak niezbędna. Po tej eskapadzie przespałam prawie całą dobę…
„Wlokłam się” dalej. Jeden dzień był lepszy, kolejne gorsze… I znów lepszy… Łapałam dobre chwile aby COŚ, COKOLWIEK porobić, aby nie czuć się tak „bezużytecznie”… (głupia postawa, ale momentami tak się czułam). „Uśmiechami” w tej „ślimaczej wędrówce” były wizyty dzieci i wnuków. Miłe telefony od bliskich mi osób…To były dobre chwile… I tak mijał dniem za dniem…
Zaczęłam odliczać dni, godziny do ostatniej porcji „zajzajerku”… Potem miało już być lepiej…
Aż wreszcie doczekałam się!!! Dobrnęłam do końca 36 tygodnia. Rano wzięłam ostatnią porcję czterech tabletek „zajzajerku”, czy jak go tam zwać… Uff…Pomyślałam sobie: „teraz to już z całą pewnością BĘDZIE LEPIEJ!!!”
