Dzień dobry. Mam na imię Grażyna. Jestem wśród tych, którzy uparcie walczą z przewlekłym WZW C z nadzieją na sukces. Moim zadaniem jest opowiedzieć o mojej „przygodzie” z HCV. O samej chorobie i jej leczeniu.
O tym, że choruję na WZW C dowiedziałam się 11 lat temu. W tym czasie przeszłam terapię dwulekową. Na niniejszym blogu dzielę się swoimi spostrzeżeniami dot. choroby WZW C oraz terapii trójlekowej.
Pierwsze sygnały
Z początkiem lat dziewięćdziesiątych ub. wieku zauważyłam, że z moim organizmem dzieje się coś dziwnego. Na twarzy pojawiły się dziwne wykwity. Najpierw na jednym policzku, potem na całości, a nawet zaczęły wchodzić na szyję. Gdybym była nastolatką, to byłoby to normalne. Ale ja byłam osobą dorosłą w „kwiecie wieku” (jak to się kiedyś mawiało). Wyglądało to bardzo brzydko. Najpierw podejrzewano półpasiec, ale dość szybko zrezygnowano z takiej diagnozy. Kolejne uporczywe konsultacje u dermatologów, leki do wewnątrz, na zewnątrz… Zmiany leków… Wszystko z więcej niż miernym skutkiem.
„Kwitłam” uporczywie.
Potem zaczęłam tyć. W sposób zastraszająco szybki. Jest to równie przerażające dla „baby”, jak „kwitnąca” buzia… Co mogło być przyczyną? Wnikliwa analiza postępowania: ilość jedzonka nie zmieniona, a nawet może trochę mniej, bo brak czasu na tzw. pojadanie. Ruchu dostatecznie dużo. Pracowałam wówczas w dwóch instytucjach odległych od siebie o kilka kilometrów, które pokonywałam pieszo, bo mi było szkoda czasu na czekanie na autobus (a także „dla zdrowotności”). Moja szybka zmiana wagi zaniepokoiła panią ginekolog. Badania tarczycowe: TSH w normie, Ft3, Ft4 poza normą. Powtarzanie badań co pewien czas na zlecenie pani doktor. I dalej to samo – TSH w normie, a tylko „fiksuje” Ft4. Co jest grane? Nic nie wskazuje na tarczycowe przyczyny tycia… To co jest tego przyczyną?!
Sygnały kolejne
Koniec lat dziewięćdziesiątych – badania medycyny pracy. Nie wydali mi wyników w rejestracji – kazali zgłosić się po nie do lekarza. Usłyszałam: „Ma pani podwyższone transaminazy. Trzeba powtórzyć i rozszerzyć zakres badania”. Ok. Trzeba, to trzeba. Zrobiłam jeszcze raz. Nic mnie nie zaniepokoiło. Przyczyną tego był fakt, że w końcu lat siedemdziesiątych przeszłam „ostre” WZW B. Leżałam wówczas w szpitalu sześć tygodni i wyszłam zdrowa (piękny „minus”!). Jedyne co mi przypominało o tamtym czasie to to, że co jakiś czas - po chorobach, sytuacjach mocno nerwowych, przy zwiększonym wysiłku fizycznym, czy umysłowym - „skakały” mi transaminazy. Potem wszystko wracało do normy.
I już. Tym razem byłam krótko po zmianie miejsca pracy - okupionej zwiększonym wysiłkiem. Czyli sytuacja była typowa dla mojego organizmu. Tak przynajmniej mi się wydawało… Zresztą podobne było zdanie lekarza w rejonie: „To po prostu przemęczenie” …
Kolejne wyniki badań to początek tego wieku. Podwyższone nie tylko transaminazy, a także GGTP i wskazówka lekarza medycyny pracy: „To, to wymaga konsultacji hepatologicznej”. Akurat! Już się paliłam do latania po kolejnych lekarzach. W nowym zakładzie pracy spadł na mnie taki zakres obowiązków, że ledwie dawałam radę (mimo obietnic zatrudniono do zespołu dwie osoby za mało). No i normalne, typowe obowiązki domowe. Dość na jedną „babę”. Tłumaczyłam sobie, że te wyniki są podwyższone, bo dużo siedzę zgięta, a mój organizm tego po prostu nie lubi...
Jedno co mi się bardzo nie podobało to to, że zaczęłam mieć poważne problemy
z koncentracją. Ten mankament zaczął mi utrudniać wykonywanie obowiązków. Błędów nie popełniałam. Wykonywałam swoją pracę nadal dobrze, ale musiałam wkładać w nią znacznie więcej wysiłku.
I znów zdanie lekarza w rejonie: „Za dużo pani pracuje. To po prostu przemęczenie”…