Jest jak sprawnie nakręcony horror – wywołuje spazmy strachu. Jak niezła komedia – można się pośmiać („Duck off” to hasło roku). Nacjonalizm działa jak lek na podwyższenie ciśnienia, środek na problemy gastryczne, kofeina. Jest jak przystawianie pijawek, wzmaga zespół niespokojnych nóg, co przyda się podczas dobrowolnych obowiązkowych demonstracji obywateli zwożonych autokarami do Warszawy na rocznice narodowych klęsk (w czczeniu których jesteśmy mistrzami świata). Nacjonalizm działa też na zasadzie „co nas nie zabije, to nas wzmocni”. Wyzwala radosną twórczość, pozwala cieszyć się aluzjami, grą słów. Są już hasła i plakaty, za chwilę do roboty wezmą się kabarety. Wypisz, wymaluj: „Powtórka z rozrywki”.
Jak zaklasyfikować nacjonalizm: to lek, czy hormon? Z jednej strony działa, jak każdy radykalny specyfik - w małej dawce leczy, w dużej zabija. Z kolei w roli hormonu indukuje, jak oksytocyna podawana podczas porodu, żeby wywołać skurcze. Kogo patriotyczne bóle nie złapały naturalnie, ten musiał zareagować na wstrzyknięcie nacjonalistycznego specyfiku. Na każdego działa inna dawka. Mnie spięło od wrzasków księdza nacjonalisty na stadionie, grającego na subkulturze kiboli. Innych dźgnęło od rozmontowywania instytucji strzegących demokracji.
Dziś mamy dwa rodzaje patriotyzmu o przeciwnych wektorach. Jedni obywatele czytają "ze zrozumieniem" wybrane fragmenty Konstytucji RP w namiotowym miasteczku w Alejach Ujazdowskich. „Konstytucja jest najwyższym prawem Rzeczypospolitej Polskiej. Nie jest nim słowo prezydenta ani pani zasiadającej w Kancelarii Rady Ministrów – przypomina prawniczka i feministka profesor Monika Płatek. Inni obywatele… nie, nie będę wojowała nie swoją bronią. Dziel, żeby rządzić – znam historię i wiem, komu potrzebna jest ta zasada i jakie są konsekwencje wcielania jej w życie.
„Oksytocyna u ssaków napędza uległość, ufność, zazdrość, szczodrość, protekcjonizm czy współpracę”. Dlatego myślę, że nacjonalizm to hormon. Teraz trzeba tylko opisać jego właściwości. I nazwać go. Nacjonalicyna?