Podczas Leśnych Patroli co jakiś czas trafiamy na ogrodzone świerki. To żywy dowód na to, jak bardzo gospodarka leśna jest częścią problemu, a nie rozwiązaniem służącym ochronie Puszczy Białowieskiej.
Chcąc lepiej zrozumieć spór w sprawie wycinki świerków w Puszczy Białowieskiej, musimy cofnąć się przynajmniej do okresu powojennego. Do czasów, kiedy do polskich lasów zawitała na dobre gospodarka sterowana centralnie. Zastępowała ona stopniowo naturalne drzewostany plantacjami gatunków cennych gospodarczo i drzew wygodnych do obróbki tartacznej. W miejsce lip czy grabów wprowadzano dęby i świerki. Wiązało się to nie tylko ze sztucznymi nasadzeniami “docelowych gatunków”, ale także z wycinką, która miała promować jeden gatunek drzew kosztem drugiego. W ten sposób w Puszczy Białowieskiej przybywało świerka, choć przynajmniej od początku lat 50-tych wiadomo było, że jest to gatunek, który wycofuje się z tego terenu w sposób naturalny.
Świadczą o tym nie tylko kilkudziesięcioletnie obserwacje i badania, ale także prosta statystyka. W rezerwacie ścisłym świerk zajmuje około 13% powierzchni, a w Leśnym Kompleksie Promocyjnym „Puszcza Białowieska”, w którym prowadzono gospodarkę leśną jest go co najmniej dwukrotnie więcej - 27%. To nie przypadek. Większy udział świerka poza parkiem narodowym jest efektem świadomej polityki surowcowej, którą rozwinięto w czasach PRL. Chodząc po Puszczy Białowieskiej widać to gołym okiem. Nie trzeba zapuszczać się w odległe ostępy leśne żeby znaleźć różnego rodzaju hodowle świerków. Podobne zresztą do tych, które znamy bardzo dobrze z wycieczek do lasów gospodarczych (Puszcza Białowieska to mniej niż 1% powierzchni takich lasów).
Nic więc dziwnego, że po tym jak nawiedziły Polskę okropne susze, świerki - drzewa o płytkim systemie korzeniowym - jako pierwsze zaczęły odczuwać jej dotkliwe skutki. Osłabione stały się łatwym łupem dla rożnego rodzaju organizmów. Brak mroźnych zim, które zazwyczaj dziesiątkują populacje chrząszczy, oraz spora baza pokarmowa w postaci gęstwin świerkowych, sprawiły, że kornik drukarz dostał od matki natury swoje pięć minut. Przyroda upomniała się o swoje, pozwalając kornikowi atakować drzewa o najmniejszej sile witalnej, czyli takie, które są niezdolne do skutecznej obrony. W rezultacie kornik przyspieszył proces zamierania sztucznie wypromowanych świerków, które - stając się martwym drewnem - są najważniejszym elementem naturalnego cyklu regeneracji lasu. W miejscach, w których je spotkamy, już po kilku latach zaczyna tętnić pradawny puls dzikiej Puszczy Białowieskiej. Bo to właśnie martwe świerki są częścią procesów biologicznych, które w okresie PRL staraliśmy się na wszelkie możliwe sposoby zwalczać.
No dobrze, ale co się wydarzy, jeśli przerwiemy ten cykl? Odpowiedź jest dość prosta. Cała historia się powtórzy. W miejscu wyciętych i wywiezionych świerków odnajdziemy gołe pieńki. Aby złagodzić ten widok, człowiek posadzi nowe drzewa i za kilkadziesiąt lat przystąpi do walki z kolejną gradacją kornika. Towarzyszyć będzie temu ta sama dyskusja o tym, czy Puszcza Białowieska poradzi, czy też nie poradzi sobie bez pomocy człowieka. Nie wiem jak Państwu, ale mi szkoda czasu i życia na tego rodzaju spory. Dlatego zrobię wszystko, żebyśmy tym razem nie byli mądrzy po szkodzie.
Autorem wpisu jest Robert Cyglicki, dyrektor Greenpeace Polska
Więcej informacji o Leśnych Patrolach: www.kochampuszcze.pl/patrole