W drugą rocznicę tragicznych wydarzeń w Japonii łączę się w bólu z bliskimi osób, które straciły życie w wyniku trzęsienia ziemi i tsunami, które nawiedziło ten wyspiarski kraj. Skutki zniszczeń spowodowanych przez żywioł są stopniowo usuwane i wielu Japończyków powoli wraca do miejsc zniszczonych przez kataklizm. Jednocześnie ogromna grupa ofiar nie ma szans na powrót do swoich domów w wyniku radioaktywnego skażenia jakie nastąpiło w wyniku awarii elektrowni jądrowej w Fukushimie, do której doszło podczas tsunami.
Zwolennicy energetyki jądrowej często bagatelizują tragedię do jakiej doszło w Fukushimie. Wielokrotnie słyszałam o tym, że właściwie nic się nie stało, sytuacja została opanowana a Japończycy poradzili sobie ze skutkami awarii. „Przecież to nie drugi Czarnobyl” – powiedział mi niedawno znajomy, podkreślając, że Greenpeace robi za dużo zamieszania wokół awarii i wyolbrzymia jej skutki. Kiedy słyszę takie słowa, wzbiera we mnie złość bo sytuacja w promieniu 100 km od uszkodzonego reaktora, nadal wygląda bardzo źle.
Rok temu miałam ogromny zaszczyt poznać Panią Sadako Monma, mieszkankę Fukushimy, która przed awarią w elektrowni prowadziła przedszkole. Po katastrofie, podobnie jak tysiące innych mieszkańców Fukushimy i okolic została ewakuowana wraz z rodziną z powodu wysokiego poziomu radioaktywnego skażenia. Oczywiście przedszkole, które prowadziła przestało istnieć. Do dziś, 160 tys. ewakuowanych ofiar nie może wrócić do swoich domów. Większość z nich, wraz z dobytkiem, straciła również miejsca pracy. Żyją w zapomnieniu, bez wsparcia i funduszy potrzebnych na adaptację w nowej sytuacji.
Bezpośrednie relacje eksmitowanych mieszkańców Fukushimy i okolic.
W tej sytuacji przemysł jądrowy umywa ręce i unika odpowiedzialności. Znaczna część kosztów usuwania skutków katastrofy w Fukushimie została przeniesiona na obywateli. Stało się tak ponieważ międzynarodowe prawo zwalnia od odpowiedzialności cywilnej dostarczycieli technologii, a dla operatorów elektrowni jądrowych wprowadza limity maksymalnych kwot na jakie mogą się ubezpieczyć na wypadek awarii. Są to kwoty od 350 milionów euro do 1,5 miliarda euro. Tymczasem prawdziwa wartość szkód związanych z katastrofą w Fukushimie szacowana jest na ok 20 mld euro. Koszty te poniosą więc podatnicy.
Polski rząd forsuje plany budowy elektrowni jądrowej w naszym kraju. Projekt karkołomny, z uwagi na koszty realizacji inwestycji, brak rozwiązania odnośnie składowania radioaktywnych odpadów, czy protesty społeczne, które z gmin wskazanych jako potencjalne miejsca budowy elektrowni, rozlewają się na całą Polskę. Dodatkowo warto postawić sobie pytanie: kto poniesie koszty ewentualnej awarii w polskiej elektrowni? Przecież nie istnieje coś takiego jak w pełni bezpieczna elektrownia jądrowa. Co rusz na świecie dochodzi do mniejszych lub większych awarii, można je na bieżąco śledzić na stronie: http://thewatchers.adorraeli.com/category/nuclear-events/. Otóż sytuacja dotycząca odszkodowań w przypadku Polski jest jeszcze gorsza niż w Japonii. Maksymalna kwota ubezpieczenia elektrowni jądrowej, do jakiej zobligowana jest Polska Grupa Energetyczna (potencjalny inwestor), wynosi 1,4 mld zł. Potencjalni dostawcy technologii Areva, Westinghouse, General Electric lub Hitachi, nie będą ponosili żadnych konsekwencji finansowych jeśli ich technologia okaże się zawodna. Gdyby elektrownie jądrowe były w pełni bezpieczne, firmy te nie miałyby problemu przed wzięciem na siebie odpowiedzialności cywilnej za skutki katastrofy nuklearnej.