Chińskie zioła i rośliny lecznicze są od wieków wykorzystywane w tradycyjnej medycynie chińskiej. Ostatnio coraz większą popularnością cieszą się także w Europie i Ameryce Północnej, jako alternatywne lekarstwa oraz dodatki do diety. Niestety, w związku ze wzrostem popytu na te produkty zaczęto je produkować na masową skalę, a to oznacza wykorzystanie dużych ilości chemikaliów, głównie pestycydów. Sięgając dziś po chińskie zioła powinniśmy zadać sobie pytanie, czy to jeszcze lek czy już trucizna? Nowy raport Greenpeace częściowo na nie odpowiada
Tradycje chińskiej medycyny opartej na wykorzystaniu ziół sięgają kilku tysięcy lat wstecz. Tamtejsza ludność od zawsze wykorzystywała ich właściwości w celu zapobiegania chorobom i wzmacniania organizmu. W przeciwieństwie do medycyny Zachodu, w kulturach azjatyckich główny nacisk kładziono na profilaktykę, nie zaś leczenie chorób. Oczywiście znane były metody leczenia wielu dolegliwości, ale zadaniem i ambicją chińskiego czy tybetańskiego lekarza było niedopuszczenie do choroby, a nie jej leczenie lub zmaganie się z jej skutkami. Wiele ziół rosnących wśród chińskich gór, lasów i mokradeł nadawało się do tego doskonale.
Taki obraz większość z nas ma w głowie. Dlatego niezmiennie od lat sięgamy po preparaty zawierające, jak nam się wydaje zbawienny, chiński eliksir zdrowia, który ochroni nas od złego. Zioła chińskie stały się na całym świecie niemal symbolem dobrego zdrowia. Zjadamy je w codziennych posiłkach, odżywkach, lekarstwach, suplementach diety, etc. Niestety rzeczywistość jest zgoła inna. Dziś nie zbiera się już ziół w dziewiczych lasach, nie uprawia jedynie w regionach o najlepiej do tego przystosowanych glebach, nie zrywa o określonych porach roku i dnia. W nowej erze rolnictwa przemysłowego, rośliny te uprawiane są na ogromnych farmach, ziemię wzmacnia się nawozami, wegetacja rośliny zależy od cyklu produkcyjnego, a cała produkcja oparta jest w dużej mierze na chemicznych środkach ochrony roślin – głównie pestycydach.
Aby mieć pełny obraz, tej nowej, chińskiej „tradycji”, Greenpeace przeprowadził śledztwo.
W okresie listopad 2012 – kwiecień 2013, w 7 krajach (Kanada, Francja, Niemcy, Włochy, Holandia, Wielka Brytania, USA), do których eksportuje się najwięcej ziół i roślin leczniczych z Chin, dokonaliśmy zakupu produktów spożywczych i leczniczych od 9 chińskich firm. Te próbki zostały następnie wysłane do niezależnego laboratorium badawczego, gdzie dokonano analizy pod kątem obecności w nich pozostałości pestycydów. Wśród 36 próbek, produktów ziołowych importowanych z Chin, znalazły się m.in. te zawierające: złocień, dzięgiel, kolcowój chiński (znany na rynku polskim jako jagody goji), wiciokrzew, suszone bulwy lilii, san qi, głożyna, pączki róż. To dobrze znane wśród świadomych konsumentów na całym świecie rośliny, są sprowadzane do Europy i Ameryki głównie do celów medycznych. Używa ich się ich również w europejskich szpitalach i placówkach zdrowotnych, po tym jak „zachodni” lekarze i naukowcy potwierdzili ich skuteczność. Ciężko wymienić wszystkie dolegliwości, którym mogą zapobiec lub które mogą wyleczyć chińskie specyfiki. Oto tylko niektóre z efektów ich działania: poprawa krążenia, zapobieganie i leczenie reumatyzmu, ukojenie nerwów, wzmocnienie wzroku, działanie przeciwbólowe, rozgrzewanie organizmu, obniżenie gorączki, detoksykacja. Nie dziwi zatem, że przy tak szerokiej gamie zastosowań, stały się one tak popularne. Warto tu podać, że tylko w 2011 r. wartość ziół wyeksportowanych z Chin wyniosła 2,33 mld i rośnie co roku o 36%.
A co pokazały badania? Niestety potwierdziły najgorsze przypuszczenia. Większość próbek zawierała mieszankę różnych pestycydów. Niektóre bardzo groźne:
• 32 z 36 pobranych próbek zawierało pozostałości 3 lub więcej rodzajów pestycydów, np. wiciokrzew zakupiony w Kanadzie i Niemczech zawierał odpowiednio pozostałości 24 i 26 rodzajów pestycydów.
• 17 z 36 próbek zawierało pozostałości pestycydów zaklasyfikowanych przez Światową Organizacją Zdrowia jako szczególnie niebezpieczne.
• 26 z 29 próbek zawierało pozostałości pestycydów w ilościach znacznie przekraczających normy bezpieczeństwa Unii Europejskiej.
Dla pełnego obrazu koledzy z Greenpeace w Azji odwiedzili również 3 chińskie prowincje by na własne oczy przekonać się jak wygląda produkcja tych „cudownych roślin”. To co zobaczyli potwierdziło, że romantyczna wizja roślin leczniczych zbieranych w bajkowo czystym środowisku, z bajką ma tyle wspólnego, że można ją między bajki włożyć. Pomimo zaufania, jakim chińskie zioła obdarzone są przez klientów i pacjentów na całym świecie, chiński model rolnictwa oparty jest na typowych zasadach rolnictwa przemysłowego, z wykorzystaniem nawozów sztucznych i chemicznych środków ochrony roślin.
A czym to grozi? Zapewne zaraz w komentarzach odezwą się głosy, że to znów jakiś wymysł ekoterrorystów i niech lepiej żyją oni sobie w lesie jedząc korzonki, a nie psują dobrym obywatelom przyjemność korzystania z egzotycznej medycyny, bo od lat jemy pestycydy w roślinach i żyjemy… No cóż, ja tylko daję znać. Wybór należy do was i nikt, nikogo do niczego nie zmusza. Zwróćcie tylko uwagę, że właśnie dlatego, iż od lat jemy masę warzyw produkowanych w sposób przemysłowy, jest już dostępne mnóstwo badań łączących spożywanie resztek pestycydów w nich zawartych z wpływem na ludzie zdrowie. Nie jest to bynajmniej wpływ pozytywny. Pestycydy odkładają się w organizmie (tzw. zjawisko bioakumulacji) i przez stały kontakt z nimi jesteśmy narażeni na zaburzenia gospodarki hormonalnej, problemy z płodnością czy zaburzenia zdolności poznawczych i uczenia się u dzieci. Zanim więc, ktoś zacznie bluzgać w komentarzach, niech pomyśli, że ok. 2 mln Polaków ma obecnie problem z płodnością, a bezradni lekarze mówią o chorobie cywilizacyjnej i zalecają in-vitro. Może więc jednak jest coś na rzeczy. Przysłowie jednego z plemion Indian północnoamerykańskich brzmi – „Naród, który zatruwa swoją ziemię, zatruwa sam siebie”.