
Każdy konflikt zbrojny przynosi ofiary i pisze swoją własną historię. Ocena tego typu wydarzeń nigdy nie jest czarno-biała i zależy od miejsca, z którego się patrzy. Niemcy postrzegają wyniki I WŚ jako wysoce niesprawiedliwy. Rosjanie na przekór całemu światu, II WŚ nazywają do dziś wielką wojną ojczyźnianą. Amerykanie każdy kolejny rozpoczęty na świecie konflikt motywują walką o wolność, demokrację i pokój. Różna jest optyka Waszyngtonu, Berlina czy Moskwy, a zupełnie inna Warszawy, Kijowa, Pragi czy Budapesztu. Jakże odmienne były polskie oceny II WŚ, gdyby zamiast „zdrady jałtańskiej” udało się pozyskać Śląsk, Pomorze i Mazury, a nie stracić kresów w postaci Lwowa, Grodna i Wileńszczyzny.
W okresie PRL (1945-1989) ówczesna władza otaczała szacunkiem jedynie Ludowe Wojsko Polskie i Bataliony Chłopskie, wykorzystując do tego każdą rocznice ich powstania, bardziej istotnych stoczonych bitew w trakcie radzieckiej ofensywy na zachód czy wreszcie daty zakończenia wojny.
Polska przez cały niemal okres II WŚ była teatrem działań wojennych w związku z czym poniosła najdotkliwsze i niepowetowane ofiary wśród ludności (ponad 17% populacji) oraz głębokie straty materialne paraliżujące późniejsze odrodzenie się państwa. Proces odbudowy wymagał poświęcenia praktycznie od wszystkich grup zawodowych. Począwszy od rolników, którzy po reformie rolnej zaczęli gospodarzyć na własnej ziemi, przez nauczycieli, którzy walczyli z analfabetyzmem (około 20% populacji), przez inżynierów próbujących odtworzyć polski przemysł, po budowniczych polskich miast i ofiarność całego społeczeństwa polskiego.
- jednego z dnia 19. stycznia 1945 r. o rozwiązaniu Armii Krajowej wydanego przez gen. Leopolda Okulickiego,
- drugiego z dnia 6. sierpnia 1945 r., kiedy została rozwiązana rozkazem płk. Jana Rzepeckiego Delegatura Sił Zbrojnych na Kraj,
dlatego nie są dla mnie ani bohaterami, ani tym bardziej żołnierzami. Są zwykłymi terrorystami. Terroryzm bowiem, ze swej natury to działanie które nie ma szans na odniesienie sukcesu militarnego, a jego jedynym efektem jest wzbudzanie strachu wśród ludności cywilnej. Takie właśnie były skutki poczynań zarówno UPA na Ukrainie, jak i podawanych za przykład do naśladowania „żołnierzy wyklętych”.
Dlatego dziwi mnie dzisiejsze świętowanie, oparte na tak świeżych i nie zabliźnionych jeszcze ranach minionego XX wieku. To swoiste igranie z ogniem i podsycanie atmosfery, która tak naprawdę nikomu nie służy. Wewnętrznie wciąż dzieli, a na zewnątrz może spotkać się jedynie z brakiem zrozumienia. Zdziwienie moje potęguje zachowanie prezydenta Andrzeja Dudy, który z jednej strony słusznie wymaga wrażliwości od Ukraińców, względem tego czego dopuścili się bandyci z UPA, a sam bierze udział w obchodach upamiętniających i lansujących na bohaterów m.in. członków NSZ. Jak w dniu dzisiejszym mogę wytłumaczyć swoim znajomym z Ukrainy udział prezydenta mojego państwa w ceremonii hołubiących formacje, wśród których znajdowali się zbrodniarze i faszyści? W tym kontekście 1 marca powinien być dniem pamięci ofiar bestialsko zamordowanych przez te organizacje, a jedyne słowa jakie byłyby godne tego święta nie powinny brzmieć: "Cześć i chwała bohaterom. Wieczna chwała poległym", tylko wyrażające empatię, odzwierciedlające punkt widzenia i uwzględniające zrozumienia sytuacji z każdej strony: „Wybaczamy i prosimy o wybaczenie”.
Trzeba dziś zrezygnować z budowania tożsamości narodowej na bohaterach, których zasługi w odrodzeniu Polski ograniczają się do zwalczania „konfidentów”, ludności innej narodowości, czy nawet pobratymców biorących udział w reformie rolnej bądź chcących w ograniczonych warunkach suwerenności odbudować kraj ze zniszczeń wojennych. Należy negować i piętnować postawy i działania przeciwstawiające się wyraźnym rozkazom wobec siły zwierzchniej, a niosących jedynie cierpienie ludności cywilnej. Nie powinno się opierać fundamentów państwa i współczesnego patriotyzmu na zjawisku ogólnym pn. „żołnierze wyklęci”. Trzeba odejść od pompatycznego wezwania: „Bóg, honor, ojczyzna” na rzecz prawdziwie patriotycznej postawy czasu pokoju, zdefiniowanej przez pozytywistyczną pracę u podstaw i lewicową wrażliwość, wyrażającą się maksymą: „Człowiek, godność, społeczeństwo!”.
