“Dziś, po czterech latach wzrostu gospodarczego, to zyski korporacji i ceny akcji osiągają swoje wyżyny, a Ci co są na szczycie nigdy nie mięli się lepiej. Za to średnie płace ledwo drgnęły. Pogłębiła się nierówność. Winda mobilności społecznej utknęła. Brutalna prawda jest taka, że nawet w trakcie obecnego ożywienia, wciąż zbyt wielu Amerykanów pracuje bardziej niż kiedykolwiek tylko po to by przetrwać – nie mówiąc już o tym, żeby się rozwijać. I wciąż zbyt wielu nie ma pracy w ogóle”.
Grzegorz Majewski. Łodzianin, matematyk, polityk i społecznik.
To fragment wygłoszonego w tym roku (2014.01.28) przez Prezydenta Stanów Zjednoczonych, corocznego orędzia o stanie państwa skierowanego do członków Kongresu. Temat ten nie zagościł na dłużej w polskich mediach, ani nawet w informacyjnych serwisach internetowych, Jeżeli już, to tylko w kontekście więzienia w Guantanamo czy wyprowadzenia wojsk z Afganistanu. Sprawa jest dość niewygodna, ponieważ oprócz spraw militarnych Barack Obama, przywódca kraju, który mieni się ojczyzną kapitalizmu, postuluje wdrożenia zmian na wskroś socjalnych. www.whitehouse.gov/the-press-office/2014/01/28/president-barack-obamas-state-union-address
Klasa średnia, głupcze!
Barack Obama w tradycyjny amerykański sposób, opowiadając kilka przykładów z życia, oderwał słuchaczy od waszyngtońskiego blichtru i wprowadził w codzienną prozę dnia zwykłego everymana. Prezydent uświadamiał kongresmenom, że uchwalany przez nich „budżet kompromisów” nie powinien opierać się tylko na liczbach. Budżet ma także realny ludzki wymiar i powinien skupiać się na tworzeniu miejsc pracy, a nie być przyczyną kolejnego kryzysu. W cytowanym na wstępie fragmencie Obama podkreśla, że najbezpieczniej, przez kończący się właśnie kryzys, przeszli przede wszystkim najlepiej zarabiający, i bogatsi stali się jeszcze bogatsi. W odróżnieniu od klasy średniej, która w tym czasie najbardziej ucierpiała. Prezydent przypomina, że to właśnie obecność klasy średniej, tej „drabina szans awansu społecznego” jest gwarancją z jednej strony realizacji amerykańskiego snu, a z drugiej równego podziału gospodarczego wzrostu. Coś w tym jest, że rewolucje nigdy nie wybuchają w społeczeństwach z silną klasą średnią, za to dość często w społeczeństwach bardzo rozwarstwionych.
A czy Tobie nie jest wstyd?
Barack Obama przypominając o oczywistej sytuacji, że od dłuższego czasu prawie połowę siły roboczej w USA stanowią kobiety, zarzucał że wciąż nie są traktowane na równi i są widocznie dyskryminowane płacowo. Za tą samą pracę wykonywaną przez kobietę, płaci się 77 centów na każdego jednego dolara, którego otrzymuje mężczyzna. Blisko 25%-owy ucisk w cywilizowanym kraju w XXI wieku. Czy to nie jest upokarzające dla państwa, które taką nierówność podtrzymuje? Prezydent podkreślił tę część wystąpienia emocjonalnym przekonaniem, że gdy kobiety osiągną sukces w dążeniu do równości płacowej, oznaczać to będzie sukces dla całej Ameryki.
Następnie Obama przeszedł do wniosku, że Amerykanie rozumieją sytuacje, że niektórzy zarabiają więcej od innych i nie oburzają się na tych, którzy dzięki swojemu wysiłkowi osiągnęli niesamowity sukces. Jednak w przytłaczającej większości Amerykanie zgadzają się ze sobą, także w tym, że ktoś kto pracuje w pełnym wymiarze czasu pracy, nie powinien utrzymywać swojej rodziny w nędzy.
Nawet Regan był większym socjalistą
Kogo jak kogo, ale Regana nazwać socjalistą? To w okresie prezydentury tego republikanina obcięto świadczenia socjalne i zasiłki, obniżono podatki najbogatszym i nastąpiła na niespotykaną skalę feminizacja nędzy. A jednak, za czasów Regana, neoliberała i fanatyka doktryny: „Im mniej państwa, tym lepiej”, płaca minimalna, była warta więcej o około 20% niż jest warta teraz. Barack Obama zapowiedział podniesienie płacy minimalnej w firmach wykonujących rządowe zlecenia do poziomu 10,10$ za godzinę i skierował się z podobną prośbą do sektora prywatnego. Podwyżka obejmie około 30 mln ludzi. Prezydent obiecywał, że tą decyzją pomoże nie tylko wielu rodzinom, ale także biznesowi, któremu da w ten sposób klientów o bardziej zasobnych portfelach.
Na koniec, Barack Obama dał sygnał, szczególnie kongresmenom republikańskim, że zmiany które proponuje, przeprowadzi z nimi lub bez nich. Ponieważ Ameryka nie stoi w miejscu i on też nie zamierza, więc gdziekolwiek i kiedykolwiek będzie mógł wykonać krok w kierunku zwiększania szans dla amerykańskich rodzin bez zbędnych legislacji, uczyni to bez wahania.
Amerykański sen
I może to trochę daleko? Może te amerykańskie marzenia i obietnice zza oceanu takie nierealne, jakby Obama nie zaczynał właśnie szóstego roku swojej prezydentury, a kampanię przed reelekcją. Dla niektórych socjalistycznych radykałów pewnie trącą one myszką, ale niestety wciąż są aktualne. Dlatego moim zdaniem warto się czasami oderwać i sięgnąć nawet na drugą stronę globu, by przypomnieć sobie dobre postulaty lewicowe.