„Nas wzięli dwudziestego szóstego, dwudziestego siódmego weszliśmy do kanałów na ulicy Szustra. Mieliśmy przejść do Śródmieścia. Było nas kilkadziesiąt osób chłopców i dziewcząt. W kanałach zbłądziliśmy. W kanałach byliśmy dwadzieścia kilka godzin. Dwadzieścia kilka godzin szliśmy różnymi kanałami i tymi burzowymi i tymi… prawie, że trzeba było na klęczkach iść. I po dwudziestu kilku godzinach, nie pamiętam dwadzieścia sześć czy dwadzieścia cztery godziny byliśmy, wyszliśmy z kanałów, Niemcy nas wyciągnęli na ulicy Dworkowej.
Więc weszliśmy na Szustra a wyszliśmy na Dworkowej. Zbłądziliśmy, ciągle błądziliśmy w tych kanałach. A poza tym trzeba było iść, ciągle nam mówili, że tymi kanałami nie wolno, dlatego, że Niemcy wrzucają granaty do włazów. To musieliśmy się cofać, w inne kanały wchodziliśmy… Przez to nawet ci, którzy nas prowadzili to też błądzili. Później wrzucali granaty, później wyciągali. To było jedno przeżycie. A później na Dworkowej otworzyli właz i zaczęliśmy wychodzić, wyciągać nas zaczęli, naturalnie za włosy do góry, ustawiali nas i co którąś osobę rozstrzeliwali, przeważnie chłopców. To był już szok dla nas straszny. Ustawiali nas, kazali nam ręce trzymać na głowie i tak nas trzymali ładnych kilka godzin aż wszystkich z kanałów wyciągnęli. Ustawiali osobno chłopców, osobno dziewczęta. I takie właśnie jedno krótkie przeżycie. Myślałam, że to są moje ostatnie chwile jak podszedł do mnie taki gestapowiec, a tam własowcy byli, gestapowców tych Niemców mało tylko najgorsi to byli ci własowcy w czarnych mundurach. Podszedł do mnie, ja naturalnie miałam opaskę, zdarł mi tą opaskę założył tak za pagon i wymierzył do mnie i mówi… coś tam po niemiecku do mnie powiedział, że to już mój koniec. I w tym momencie podszedł stary Niemiec, chyba też gestapowiec, bo innych tam nie było, ale pamiętam jego, mały, stary i taki… I jego w rękę uderzył, kazał mu odejść ode mnie. Uratował mi życie. To było też takie przeżycie ogromnie ciężkie, ale krótkie. Później pognali nas, było nas czterdzieści, pognali nas do Pruszkowa pieszo. I tej podróży ja nie pamiętam. Ja całą tą podróż idąc - przespałam, naprawdę. Nic nie pamiętam z tej podróży tylko... tam mówią, że ciężko było im. Mnie się zdawało, że ja przeszłam to w pół godziny. Właściwie wyszliśmy z kanałów, Puławską szliśmy i później ja już nic nie pamiętam, tylko pamiętam już jak się znalazłam w Pruszkowie. Tam ja, nie wiem, miałam… coś w palec mi się stało, nie wiem czy jakiś odłamek miałam czy coś, ale miałam strasznie ten palec spuchnięty, okropnie mnie bolał. Od razu Czerwony Krzyż mnie wziął na tą salę taką opatrunkową, tam byli Japończycy i [mówią, że] muszą mi przeciąć ten palec. I na żywo, ale to praktycznie bez znieczulenia. Dobrze, bez znieczulenia… przecięli mi ten palec i zabandażowali mnie, wróciłam z powrotem, zdążyłam wrócić do swoich tych koleżanek do oddziału, nas było czterdzieści i znowuż pognali nas do wagonów, wsadzili do wagonów i właśnie wywieźli do Stutthofu. Droga trwała też około dwóch dni, to znaczy dwa dni i noc i ja też przespałam. Jak wsiadłam do wagonu bydlęcego tak się obudziłam w Stutthofie na rampie. Zazdrościły mi wszystkie [dziewczęta] które przeżywały tą podróż – bo nie mogły spać, a ja spałam. Dużo miałam szczęścia w tym wszystkim, że tych najgorszych chwil nie przeżywałam. To była droga ciężka. Po dwudziestu kilku godzinach niespania i później z tym palcem cierpiałam strasznie, bo strasznie mnie bolało, to znowuż przespałam. I znalazłyśmy się w obozie.”
To nie jest opis katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem. To przeżycia jednej z kobiet, uczestniczek Powstania Warszawskiego. Powstanie Warszawskie to niepowtarzalny dramat stolicy. Powstańcom, którzy jeszcze żyją dajmy godnie świętować, tak jak tego pragną. Zasłużyli na to.