Moja Babcia była amazonką (udana mastektomia - dożyła 89 lat), mój Dziadek zmarł na raka, tak jak i mój Ojciec. Boję się raka, nienawidzę go, ale i jakoś tam szanuję, jak szanuje się strasznego, silnego wroga. Może dlatego, że zdążyłam go dobrze poznać, nigdy nie ośmielę się z niego żartować. To frustrujące, że wciąż są ludzie, którzy nie widzą różnicy między “zrobieniem sobie cycków”, a rekonstrukcją piersi po ratującej życie operacji.
Dziennikarka, publicystka oraz prezenterka telewizyjna, prowadząca programy informacyjne.
Gdyby głupota miała skrzydła, Łukasz Warzecha byłby odkrywcą co najmniej kilku galaktyk. Niestety, wbrew popularnemu powiedzeniu, głupota jednak skrzydeł nie ma (literalnie), więc Warzecha zamiast w okolicach Plutona, niestety wciąż nad Wisłą lewituje. I pisze.
Przemilczałabym, gdyby jego radosna i spontaniczna grafomania wyłącznie literackie gusta psuła (jak przy okazji cyklu “Teatrzyk Przegniły Batonik “:
“HGW (wstając i wyciągając zza biurka tacę z chlebem i solą): Zdrawstwujtie, gospodin Szprygin. Mnie ocień prijatno…
Szprygin (przerywając, ochryple): No, dawaj, gdzie ta bladź?!
HGW (odchrząkując, odstawia tacę): To ja. Znaczy, prezydent miasta. Jak rozumiem, panowie w sprawie przemarszu. Otóż doszliśmy w ratuszu do…
Kibic I: Aliek, gdzie tu kibel? Będę rzygał!
Szprygin: Dawaj, Wania, gdzie chcesz.
Kibic I obficie wymiotuje na dywan oraz biurko HGW”.
Pan Warzecha postanowił jednak pokazać światu, że jego talenty dalece wykraczają poza kompetencje prostego piarowca PiS-u. Pan Warzecha postanowił się objawić, jako wysokiej klasy ekspert w dziedzinie onkologii - specjalizacja: rak piersi. I tu żarty, polityka, interesiki, tanie bon-mociki (a także mój sarkazm) się kończą.
Facet, który nie ma najmniejszego pojęcia o nowotworach, mutacjach genetycznych (w tym BRCA1 i BRCA2), onkologicznych terapiach i profilaktyce (która niekiedy bywa, bo być musi terapią) uważa, że z ludzkiego bólu, lęku i cierpienia można sobie dowolnie poswawolić. Czytamy o “fanaberiach hollywoodzkiej gwiazdki”, o “zwykłych piersiach, które wzbudzają poruszenie w świecie celebrytów”, o tym że “aktorka nie będzie przecież teraz płaska”, bo stać ją “na najdroższe implanty”.
Być może za implanty trzeba zapłacić. Zwykła ludzka empatia, wyobraźnia, czy też tak często przywoływana przez polityczne środowisko Pana Warzechy “miłość bliźniego” nic nie kosztują. Wystarczy na początek nie gadać i nie pluć od rzeczy.
Zostawmy teraz Angelinę Jolie , której pan redaktor Warzecha najwyraźniej nie lubi za jej “celebryckość” (co mu w Angelinie przeszkadza przede wszystkim? Stawiam na: a) urodę b) bogactwo c) sukces - bo przecież nie może tak pobożnemu człowiekowi przeszkadzać szóstka własnych i adoptowanych dzieci. Zostawmy to, że w 10 dni po ultrabolesnej operacji była już z kolejną misją w Afryce. Czy Pan Warzecha wie, że z tym samym problemem co “celebrytka z Hollywood” zmagają się tysiące kobiet w Polsce?
Młode dziewczyny i starsze panie, które istotnie nie mają szansy (pieniędzy) nie tylko na rekonstrukcje piersi, ale nawet na operację? Czy Pan Warzecha sięgając po rzekomą analogię i pytając “Jakie jest prawdopodobieństwo poważnego wypadku samochodowego w czasie kilkugodzinnej podróży po polskich drogach”, zdaje sobie sprawę z tego, że z całą pewnością nie wynosi od 56 do 87 procent, tak jak jest to w przypadku raka piersi wywołanego mutacją BRCA1? Czy zdaje sobie sprawę z tego że akurat ten skurczybyk jest słabo wykrywalny zarówno w rezonansie magnetycznym, jak i w najczulszym badaniu radiograficznym, jakim jest PET?
Dwa dni temu rozmawiałam z 34-letnią dziewczyną, która tylko dzięki własnemu uporowi wywalczyła prewencyjną mastektomię. Jej Matka zmarła na raka piersi. Ona obciążona mutacją BRC1. Pierwszy lekarz: “głupoty pani gada”. Kolejny “co pani? - zwariowała”? Wyrzucali drzwiami, wracała oknem. To była walka o życie. Nawet nie dla siebie przede wszystkim. Dla dziecka, dla męża, dla rodziny. Nie jest celebrytką, ma gdzieś “cycki”. Trzy miesiące przed wywalczoną operacją (w końcu trafiła na lekarza, a nie niedouczonego konowała, czy zakładnika rozliczeń NFZ) przeprowadzono u niej badania rezonansu magnetycznego i tomografię PET. Oba wypadły pomyślnie . Usłyszała, że jest zdrowa.
Mimo to postanowiła ulec swoim paranojom”, jak elegancko ujął to były minister zdrowia (!), a obecnie senator PiS Bolesław Piecha. Patomorfologia jednego z wyciętych gruczołów piersiowych wykazała średniozaawansowany nowotwór. Tam gdzie nie wykazywały go regularnie przeprowadzone badania. Możemy oczywiście zostawić diagnostykę i leczenie raka piersi w rękach redaktora "Faktu", sęk w tym, że współczesna medycyna ma dość precyzyjnie sformułowane odpowiedzi na stawiane przez niego pytania o “fanaberie”.
A brzmią one następująco: rak piersi wywołany mutacją genetyczną jest zdecydowanie trudniejszy do wykrycia nawet w uznawanych za bardzo dokładne badaniach radiologicznych. Ryzyko zachorowania na ten nowotwór wynosi od 56 do 87 procent. I wreszcie nowotwory z tej grupy rozwijają się znacznie szybciej i są znacznie trudniejsze w leczeniu od pozostałych raków piersi. Profilaktyczna mastektomia, a także wycięcie jajników nie jest, jak chcą panowie Warzecha czy Piecha kaprysem kobiet, a wskazaniem lekarskim, o czym były minister zdrowia, jako lekarz wiedzieć powinien. Jeśli cokolwiek można tu nazwać paranoją, to że są wciąż w Polsce lekarze, którzy czy to z niewiedzy, czy z lęku przed karzącą ręką NFZ (przez niektórych nazywanym narodowym funduszem zagłady) utrudniają Polkom dostęp do leczenia, które na świecie jest standardem, a więc właśnie do profilaktycznego usunięcia piersi.
Zdaniem onkologa profesora Tadeusza Pieńkowskiego, z którym wczoraj rozmawiałam w Kobiecym Punkcie Widzenia, mutacją genów BRCA1 i BRCA2 może być obciążonych 500 000 Polek. O ich lekach, bólu, strachu przed osieroceniem dzieci, o ich heroicznej walce można poczytać na forum Amazonki.net. Nie jest to przyjemna lektura.
To frustrujące, że wciąż są ludzie, którzy nie widzą różnicy między “zrobieniem sobie cycków”, a rekonstrukcją piersi po ratującej życie operacji. Jolie należą się podziękowania za to, że swoim “coming outem” być może otworzyła kilku z nich oczy. Jej mężowi należą się podziękowania za to, że pokazał męskiemu światu, jak można i należy wspierać swoją kobietę w dramatycznie trudnych dla niej chwilach i decyzjach - nie jest to niestety standardem, o czym świadczą liczne historie kobiet porzuconych przez swoich partnerów właśnie wtedy, gdy toczyły swoje wojny z rakiem.
Moja Babcia była amazonką (udana mastektomia - dożyła 89 lat), mój Dziadek zmarł na raka, tak jak i mój Ojciec. Boję się raka, nienawidzę go, ale i jakoś tam szanuję, jak szanuje się strasznego, silnego wroga. Może dlatego, że zdążyłam go dobrze poznać, nigdy nie ośmielę się z niego żartować. Nie życzę Panu Warzesze tej znajomości . Życzę mu więcej wyobraźni.