Chińczycy wierzą, że każdy rok ma swojego patrona, jeden ze znaków zodiaku. Według mnie ten właśnie rozpoczęty będzie spod znaku kobiet. Tych, które przecierają ścieżki, przełamują stereotypy, wspinają się na najwyższe szczyty w polityce, biznesie, nauce.
Ekonomistka. Założycielka i prezydent Konfederacji Lewiatan, największej organizacji reprezentującej prywatnych pracodawców w Polsce. Była minister przemysłu i handlu. Orędowniczka zwiększenia roli kobiet w życiu publicznym. Współtwórczyni Kongresu Kobiet.
Eleanor Roosevelt powiedziała, że charakter kobiety przypomina torebkę herbaty – dopiero pod wpływem „gorącej wody” okazuje się, jak jest mocny. Im trudniejsze warunki, tym ta siła jest bardziej widoczna. Pokazały ją w minionym roku szesnastoletnia Malala Yousafzai, walcząca o prawo kobiet do edukacji w krajach arabskich i Yoani Sanchez, odważnie opisująca na blogu realia życia młodych na współczesnej Kubie pod rządami dyktatury. Działania obydwu wywołały światową debatę. Obie zrobiły znacznie więcej niż zastępy profesjonalnych dyplomatów i polityków.
Chociaż to Ci ostatni nadal mają formalnie największą możliwość zmieniania rzeczywistości. To w sferze polityki podejmuje się kluczowe decyzje i tam – na najwyższych stanowiskach – wciąż jest bardzo niewiele kobiet. Podobnie w wielkich światowych firmach. Mimo, że stanowimy połowę obywateli i jesteśmy statystycznie lepiej wykształcone niż mężczyźni, jest nas wciąż niewiele na szczytach władzy. Ale to zaczyna się wyraźnie zmieniać. Dobre wzorce, wbrew pozorom, nie przychodzą tylko ze Stanów Zjednoczonych, gdzie kobiety od najmłodszych lat przygotowuje się do bycia liderkami. Doskonale radzą sobie nawet w branżach uważanych za typowo męskie. Szefową Facebooka z wieloma sukcesami na koncie jest Sheryl Sandberg, Yahoo - Marissa Mayer, HP przewodzi Meg Whitman, a w październiku Mary Barra została prezeską General Motors. Ostatnio obserwowaliśmy też spektakularną zmianę w świecie finansów - fotel szefa Rezerwy Federalnej objęła Janet Jellen, stając się tym samym jedną z najbardziej wpływowych kobiet świata. Tyle że w Stanach takie awanse nie są nowością, czego nie można powiedzieć o Ameryce Południowej, gdzie - wydawałoby się - panuje tradycyjny sposób postrzegania roli kobiet. Obraz zachodzących tam przemian maluje się od kilku lat wyjątkowo ciekawie. Niedawno w Chile na drugą kadencję prezydencką (po krótkiej przerwie) została wybrana Michelle Bachelet. Była prezydentem w latach 2006-10, jako pierwsza kobieta w dziejach Chile. Odeszła wówczas z urzędu, mając niezwykle wysokie poparcie - powyżej 80 proc. Urząd prezydent Brazylii, największego kraju na kontynencie, sprawuje od 2011 Dilma Rousseff, jako pierwsza kobieta na tym stanowisku. W Argentynie od lat rządzi Cristina Fernández de Kirchner, a na Kostaryce - Laura Chinchilla. Kobiety były też prezydentami Nikaragui, Panamy i Boliwii.
W Europie natomiast, za sprawą komisarz Viviane Reding, od lat trwa debata o potrzebie zwiększania obecności kobiet tam, gdzie podejmuje się decyzje a nie tylko je wykonuje. I zmiany następują zarówno w polityce, jak i biznesie. Jedenaście krajów w Europie wprowadziło różne rodzaje kwot, czyli określony procentowo udział reprezentantów i reprezentantek każdej z płci, np. w radach nadzorczych. Można się sprzeczać, czy doprowadzenie do równowagi udziału kobiet i mężczyzn w rządzeniu za pomocą narzędzi prawnych jest dobrym rozwiązaniem. Jako liberałka za takim nie przepadam, ale podobnie jak Viviane Reding, lubię efekty, jakie przynosi.
Przykład z naszego podwórka: dzięki inicjatywie Kongresu Kobiet udało się wprowadzić 35-procentową kwotę dla płci niedoreprezentowanej na listach wyborczych. W rezultacie mamy najwięcej kobiet w polskim parlamencie po ’89 roku. Głosy w dyskusjach są bardziej różnorodne, a sprawy dla nas ważne lepiej reprezentowane. Ale już sama debata o potrzebie zwiększania udziału kobiet w rządzeniu wiele zmienia. Po niedawnej rekonstrukcji ważne funkcje w rządzie objęły trzy świetne kobiety, na ostatniej radzie krajowej PO premier zapowiedział wprowadzenie metody „suwaka” w kolejnych wyborach, czyli naprzemiennego umieszczania nazwisk kobiet i mężczyzn na listach, by zapobiec spychaniu pań na ostatnie miejsca. Idzie ku lepszemu, ale sporo pracy jeszcze przed nami.
Chciałabym, żeby ten rok upłynął pod znakiem kobiet i był naznaczony ich sukcesami, jeszcze bardziej niż poprzedni. Żeby w dyskusji o feminizmie przestało się operować stereotypami, straszyć wymyślonym wrogiem pod nazwą „gender” i byśmy w debacie publicznej o roli kobiet w społeczeństwie opierali się na myśli wypowiedzianej kiedyś przez jedną z amerykańskich feministek: Femiznim nie jest grą o sumie zerowej, w której kobiety mają zyskać a mężczyźni stracić; chodzi jedynie o WSPÓLNE urządzenie świata na nowo. Życzę nam wszystkim, byśmy w Nowym Roku tego dokonali. Kobiety i mężczyźni razem.