Grudniowe wybory parlamentarne miały być dla Wenezueli wybawieniem. Nikt nie wierzył, że po kilkunastu latach rządów socjalistów władze przejmą demokraci. A jednak stało się niemożliwe – dzisiaj w parlamencie zasiada demokratyczna większość. Mimo to wizja demokratycznej Wenezueli nadal pozostaje tylko czystą utopią. Kraj zmaga się z olbrzymią inflacją. Brakuje podstawowych produktów. Przestępczość rośnie siłę i zbiera coraz więcej ofiar.
María de los Ángeles Gil w wywiadzie dla Iberoameryka.com opowiedziała o swojej wizycie w Caracas i o tym jak wygląda życie w Wenezueli po 6 grudnia.
Doma Matejko: Jest początek marca, minęły dokładnie trzy miesiące od wyborów parlamentarnych. Wyborcze emocje zdążyły więc nieco opaść. Jak wygląda dzisiaj Wenezuela? Czy już widać jakieś zmiany?
María de los Ángeles Gil: Wenezuela jest na skraju bankructwa. Oczywiście nowy skład Zgromadzenia Narodowego dał nadzieje na zmiany, ale to dopiero początek bardzo długiej drogi. Według mnie, Wenezuela na dzień dzisiejszy nie istnieje. Nie istnieje jako państwo. Inflacja jest z dnia na dzień coraz wyższa. Demokraci, którzy weszli w skład Zgromadzenia, robią wszystko w celu polepszenia sytuacji, ale instytucje takie jak na przykład sądy, są nadal w rękach rządu (chawistów). Nowy parlament planuje zorganizowanie referendum w celu usunięcia obecnego prezydenta. Niestety takie referendum można zorganizować dopiero sześć miesięcy po wyborach. Wenezuela jest zrujnowana, więc najlepiej by było, jakby Maduro został odsunięty od władzy. To jedyne wyjście.
Jak określiłabyś nastroje, jakie panują w społeczeństwie?
Generalnie ludzie są zrezygnowani, pesymistyczni. Mimo to nowe Zgromadzenie Narodowe jest postrzegane jako światełko w tunelu. Część osób twierdzi, że trzeba czekać i być cierpliwym. Inni wątpią, żeby nowy rząd mógł cokolwiek zmienić. Ostatnio prezydent zadecydował o uruchomieniu państwowych rezerw finansowych. Ludzie oczekiwali, że w końcu zainwestuje w przemysł, w firmy, że coś w końcu ruszy do przodu. I co? Nic. Rezerwy okazały się znikome, wręcz zerowe, więc podnieśli ceny ropy naftowej. To nasz jedyny produkt eksportowy. Racja, że trzeba było podnieść cenę ropy, bo litr benzyny w Wenezueli kosztuje mniej niż litr wody mineralnej. Problem w tym, że zamiast skorzystać i sprzedawać po wyższej cenie ropę innym państwom, to zmiana wartości ropy tak naprawdę uderza w samych Wenezuelczyków.
Podnosząc cenę ropy, rząd strzelił sobie w kolano?
Właśnie. Owszem, trzeba było podnieść cenę, ale stopniowo, co roku na przykład, a nie nagle o 600 procent. I co z tego, że podniosą wypłaty o 20 procent, jak i tak na nic ludziom nie starcza? Mamy najwyższą inflację na świecie. Nic się nie produkuje, wszystko jest z importu. Dostęp do obcej waluty mają tylko najwyżsi urzędnicy. Reszta kraju bieduje. Brakuje wszystkiego. Wenezuela jest bankrutem.
Na co dzień mieszkasz w Hiszpanii. Jak więc opisałabyś to, co zastałaś w Wenezueli podczas Twojej ostatniej wizyty w grudniu?
Wszystko to, o czym opowiadała mi moja rodzina, okazało się prawdą. To, co najbardziej mnie zaszokowało, to wszechobecna przestępczość. W Wenezueli żyjesz ze strachem. Nie wychodziłam z domu mojej mamy, bo się bałam. Poza tym wszystko jest potwornie drogie. Nie ma nawet jak pójść do kina, bo ceny są zaporowe. No i panuje coś takiego jak niepisana godzina policyjna. O 17:00 życie w Wenezueli zamiera. My na okiennice mówimy Święta Maria. Tak że o 17:00 wszyscy zamykają Święte Marie. Dlaczego? O 17:00?! Słońce świeci, pełnia dnia, ale ludzie się boją.
Rzeczywiście jest aż tak niebezpiecznie?
Podczas mojego pobytu co chwila słyszałam, że kogoś okradli, w tym moją siostrę. Mój przyjaciel na przykład raz nie poszedł do pracy, bo go okradli po drodze. Dwa razy. Jechał autobusem, kiedy nagle weszła grupa bandytów z bronią i kazali pasażerom oddać wszystko. Jemu zabrali nawet ubranie, które miał na sobie. Wrócił więc do domu, żeby się ubrać. Wsiadł do następnego autobusu i znowu go okradli! Więc poszedł do domu i zadzwonił do szefa, że nie przyjdzie, bo boi się wyjść. Mam znajomych, którzy sprzedali bardzo dobre samochody, żeby kupić sobie dużo tańsze modele. Jak masz dobre auto, to prawie pewne, że je stracisz, a przy okazji stracisz życie. Jak kradną auta, to zazwyczaj napadają i strzelają. Mało kto uchodzi z życiem z takiej napaści.
Jak ludzie żyją na co dzień?
Nie żyją – usiłują przeżyć. Jeżeli chodzi o jedzenie, to kupują na zapas. Jak na wojnę. W sklepach nic nie można dostać, więc jak już coś się czasem znajdzie, to ludzie kupują cokolwiek by to nie było, bo nie wiadomo kiedy znowu będzie dany produkt dostępny. Nigdy nie wiesz, co będziesz miał i czego będzie ci brakować. To sprawia, że ludzie między sobą prowadzą handel wymienny: „O, masz dezodorant! Ja mam trzy rolki papieru toaletowego!”. I wymieniają papier na dezodorant. Nie ważna jest faktyczna wartość danej rzeczy, tylko potrzeba.
Czy to prawda, że wprowadzone zostaną kartki na produkty?
Od czasu do czasu mówią, że wprowadzą kartki, ale myślę, że teraz nie rzucają słów na wiatr. Obecnie mamy system, który pozwala robić zakupy w zależności od numeru dowodu osobistego.
Co to znaczy?
W dany dzień zakupy mogą robić na przykład tylko te osoby, których numer dowodu osobistego kończy się na 5.
I jak w takim razie wyglądają zakupy?
Już od czwartej rano ustawiają się gigantyczne kolejki przed supermarketami, w których stoją ci, których dowód kończy się, dajmy na to, na 5. Ludzie wpuszczani są do sklepu po kilkadziesiąt osób na raz. Kupują to, co jest, a reszta czeka w kolejce mając nadzieję, że jeszcze cokolwiek dla nich zostanie.
A co z produktami, których nie dostaniesz, bo nie ma ich od miesięcy w supermarketach?
Istnieją małe sklepiki, w których jest wszystko. Działają na specjalnych, uprzywilejowanych zasadach. Ich właściciele mają dostęp do produktów z zagranicy. Niestety, będąc w posiadaniu tak cennych produktów, właściciele sprzedają je po astronomicznych cenach. Na zakupy w tych sklepikach mogą pozwolić sobie tylko najbogatsi. Normalny Wenezuelczyk nawet do takiego sklepu nie zaglądnie. Moja rodzina nie jest bardzo bogata, ale też nie jest biedna. Mimo to moja mama nie może pozwolić sobie na to, żeby w takim sklepie kupić choćby olej do smażenia.
Nikt nie kontroluje cen w tych sklepikach?
Teoretycznie tak, ale w praktyce właściciele dają łapówki kontrolerom. Tym sposobem biznes kręci się dalej na własnych zasadach.
Czy to jest Wenezuela, którą zapamiętałaś z dzieciństwa?
Nie. W Wenezueli nigdy nie było aż tak źle. Zmagaliśmy się z „typowymi” problemami Ameryki Łacińskiej. Od czasu do czasu kogoś okradli, zdarzały się zabójstwa. Ale TO? To nie jest moja Wenezuela. Wcześniej było normalnie. Pracowałeś – miałeś. Zaoszczędziłeś – pojechałeś na wakacje lub kupiłeś sobie dom. Chcę zaznaczyć, że to był n o r m a l n y kraj. Ludzie z całego świata przyjeżdżali, żeby poznać Wenezuelę. To był raj na ziemi. Świetny klimat, wspaniałe krajobrazy...
Jak w takim razie, przy obecnym kryzysie Nicolás Maduro wciąż znajduje poparcie w części społeczeństwa?
Są ludzie, którzy nadal wierzą w rewolucję i obecną sytuację określają jako „zło konieczne”. Znam taką parę, starsze małżeństwo, które popiera Maduro i jego polityków. Mają klapki na oczach. Tak się przyzwyczaili do tego, że nic nie ma, do kolejek, do przestępczości, że uważają to za normę i „kolejny etap boliwariańskiej rewolucji”. Twierdzą, że nie jest tak źle, że „czasem trzeba odstać tylko w kolejeczce”. Przepraszam?! Zastanawiam się na jakim świecie oni żyją. Chávez zrobił im wodę z mózgu i teraz żyją niczym Alicja w Krainie Czarów. Problem w tym, że Wenezuela nie jest magiczną krainą. Można powiedzieć, że istnieją dwie grupy chawistów – ci, którzy współpracują bezpośrednio z Maduro i ci, którym system zrobił pranie mózgu. Nie wiem, co musiałoby się stać, żeby zmienili poglądy.
Myślisz, że jest szansa na to, że cokolwiek się zmieni?
Nowy układ sił w parlamencie jest taką szansą. To jak powiew wolności. Pytanie tylko, na ile Nicolás Maduro i jego współpracownicy pozwolą działać demokratom. Nie zapominajmy, że owszem, parlament się zmienił, ale nadal część osób zasiadających w Zgromadzeniu popiera prezydenta. Wszystkie inne instytucje są rządowe [socjalistyczne, sprzymierzone z prezydentem; w Wenezueli na czele rządu stoi prezydent – przyp. aut.]. To bardzo trudna walka, ale trzeba ją podjąć.
María de los Ángeles Gil studiowała handel zagraniczny w Caracas i Madrycie. Obecnie pracuje dla międzynarodowej firmy w Barcelonie.