Setki kilometrów plaży. Wielkie i dobrze prosperujące porty. Turyści w luksusowych hotelach. Małe restauracje, serwujące najlepsze na świecie danie z owoców morza - ceviche. Ludzie często ubodzy, ale radośni. Uśmiech nie schodził im z twarzy. Jeszcze tydzień temu tak wyglądało ekwadorskie wybrzeże, w tym prowincja Manabí.
Wyglądało, bo w ciągu kilku sekund trzęsienie ziemi zamieniło rajskie pejzaże w krajobraz księżycowy. Ekwador doświadczył największego od kilku dekad trzęsienia ziemi.
Co więcej ziemia trzęsie się nadal i póki co nie ma zamiaru przestać. W tym tygodniu w Ekwadorze życie straciły setki osób. Tysiące zostało rannych. W chwili obecnej ciężko oszacować ogrom strat. Na podsumowania i plany odbudowy przyjdzie czas później. Teraz trzeba ratować ludzkie życie. Ekwadorskie służby ratownicze pracują dzień i noc. Przybyła pomoc z Wenezueli, Kolumbii i Kuby. Jednak nie wszędzie da się dotrzeć. Drogi są zasypane. Małe wioski zostały kompletnie odcięte od kontaktu ze światem. Mimo że niektórym udało się przeżyć najsilniejsze wstrząsy, teraz umierają z głodu, pragnienia lub w wyniku odniesionych obrażeń.
Zazwyczaj wielka katastrofa to synonim bólu, łez, i straty. Jednak nie tylko. Za tego typu tragedią kryje się również ludzka solidarność. Wielu Ekwadorczyków zdecydowało się organizować pomoc – wśród znajomych, sąsiadów i rodziny. Ci, którzy zamieszkują rejony górskie, w tym stolicę kraju, Quito, wyruszają w stronę wybrzeża, żeby pomóc poszkodowanym. Kierowcy rajdowi, Andres Groger i Daniel Bascompte, bez chwili wahania spakowali to, co najpotrzebniejsze – wodę, żywność oraz leki i wyruszyli do najbardziej poszkodowanych. Terenowe auta, którymi na co dzień biorą udział w wyścigach, sprawdziły się doskonale na zasypanych drogach. Tylko wojsko i oni są w stanie dotrzeć do poszkodowanych, których od reszty kraju odcięły zwały ziemi.
Zaczęli od Chone i Calcety, następnie dotarli do Canuto i Bahíi, a na końcu do Pedernales. Przebieg trasy nie jest przypadkowy. Rządowa pomoc dociera najpierw do większych miejscowości, takich jak Bahía czy Pedernales. Dlatego właśnie postanowili, że najpierw dotrą jako pierwsi do tych, którzy w oczekiwaniu na pomoc rządową są ostatni w kolejce. Jako jedyni dotarli między innymi do obozowiska, które w wyniku ponownych wstrząsów straciło możliwość komunikacji, a tym samym nadzieję na pomoc. Jedyna droga jaka istniała, została zasypana.
W relacji z akcji ratunkowej Andres Groger mówi: „Udało nam się przejechać po zwale ziemi. Kiedy dotarliśmy na miejsce, pierwsze, co zobaczyliśmy, to niemowlę, które miało mniej więcej miesiąc. Było w stanie krytycznym. Było samo południe, żar lał się z nieba, a dziecko było bardzo odwodnione. Nie było wody. Dużo dzieci było użądlonych przez osy. Mnóstwo osób było rannych. Płakali, gdy rozdawaliśmy im wodę i jedzenie. W trakcie rozdawania żywności ziemia znowu się zatrzęsła. Popatrzyliśmy na siebie bladzi ze strachu i rozdawaliśmy dalej”.
Na popularnych portalach społecznościowych Andres Groger i Daniel Bascompte namawiają znajomych, aby przyłączyli się do akcji ratunkowej. Mówią, jak pomagać i co jest najbardziej potrzebne. Andres podkreśla, że owszem, organizowane są obozowiska dla tych, którzy przetrwali. Niestety wiele ludzi nie ma jednak jak do nich dotrzeć. Dlatego organizują się miedzy sobą. To, co znajdą pod gruzami, wykorzystują do budowania namiotów. Sami jednak nie dadzą rady. Potrzebna im jest pomoc z zewnątrz.
W ostatnich dniach Ekwador doświadczył bardzo wiele. A to dopiero początek. Przyjdzie czas na liczenie ofiar, strat, organizowanie pieniędzy na odbudowę domów, szkół i szpitali. Póki co trzeba ratować to, co jest. Pocieszać tych, którzy stracili najbliższych i udzielać pierwszej pomocy.
Wczoraj wieczorem Daniel poinformował mnie, że zebrali zapasy wody i żywności i że rano znowu wyjadą w stronę wybrzeża. Dzisiaj doszło do kolejnego trzęsienia ziemi o sile 6 stopni w skali Richtera. Czekam na wiadomości od chłopaków.