Duże media w zetknięciu z hip-hopem są nieporadne, albo mało efektowne, oddają więc pola niezależnym kanałom i udają, że Polacy słuchają Dody. Tymczasem poza nimi stworzył się nowy główny nurt w polskiej rozrywce. Pora przyznać, że pop jest dzisiaj hip-hopowy.
Filozof, futbolog, animator, publicysta, raper. narapie.pl i igoronco.com
Dlaczego oceniam kulturę, z której sam się wypisałem, niejednokrotnie odżegnując się od bycia hip-hopowcem? To nie takie proste - możesz wyjąć chłopca z hip-hopu, ale nigdy nie wyciągniesz hip-hopu z chłopca. W dzisiejszych czasach jest to o tyle trudniejsze, że nawet przestrzeń publiczna stała się hip-hopowa. Żyjemy w pokoleniu spiętym dwiema literami “h” i trudno nie zabrać głosu w sprawie ruchu napędzającego całą naszą kulturę masową. Zwłaszcza jeśli przez tyle lat się w nim partycypowało, czy nawet tworzyło. No to zabrałem. Nowa epka jest moim rozliczeniem z rapem, czyli sporą częścią mojej opowieści. Ale wiecie co? Z dużą dozą pewności - także waszej. Ja i moi rówieśnicy przeżywamy drugi hip-hopowy boom. Ten tym różni się od poprzedniego, że nie został pochłonięty przez media, a wręcz sam zeżarł te, które śmiały wejść na jego teren. Młodzież rapomanii doświadcza po raz pierwszy, ale czyż to nie wspaniała okazja, by postarać się o jakieś porozumienie między pokoleniami? Pogadajmy o hip-hopie, czyli wszyscy jesteśmy hip-hopowcami.
Już po opublikowaniu tego klipu pewien młody adept hip-hopu zapytał mnie, czy nie obawiam się ostracyzmu, który mógłby mnie spotkać, gdyby ktoś poczuł się dotknięty tekstem. Otóż, nie. W żadnym wypadku. Ludzie, odbierający ten kawałek personalnie, musieliby być nie tylko marnymi MC, ale także prawdopodobnie głupi. Nie powiedziałem przecież nic obraźliwego. Trudno wyobrazić sobie sytuację, w której podchodzi ziomek i mówi: “nawijałeś, że to słabe, że raperzy nie mają spójnych poglądów i plotą co im ślina na język przyniesie, byle w miarę logicznie, i w ogólnym trendzie... chcesz wjeb?”. No raczej nie. Ostracyzm spotyka mnie z innego powodu. Większość ludzi nie rozumie, o czym ja nawijam.
Hip-hop jest dziś tak obszerny, że mógłby pomieścić wszystko. Ale nie mieści. Rządzą nim utarte schematy, najpierw przez największe gwiazdy stworzone, później zmuszające te same gwiazdy do podporządkowania się sobie. Kiedy byłem dzieciakiem, a świat dzielił się na subkultury, hip-hop stanowił awangardę. Nie brakowało w nim, szczególnie w jego ulicznej odsłonie, wulgarności, buty i nieraz tępej agitacji, ale cała kultura była raczej na luzie. Raperzy nie silili się na siedmiokrotne rymy, nie kreowali się na idealnych knadydatów na wyciągnięcie z problemów i zakochanie się, i nie powtarzali w kółko, że będzie dobrze, trzeba tylko myśleć pozytywnie. To po prostu było jakieś takie pozytywne.
Dzisiaj rap jest nowym popem, od starego różniącym się tym, że nie ma tu żadnego centralnego sterowania, głównej instancji, szczytu, z którego spływają wszystkimi medialnymi kanałami dyrektywy. Nośnikiem hip-hopowej informacji jest fejm, poukrywany w facebookowych lajkach i ciasteczkach. Plany krojenia tortu powstają w każdym z ośrodków z osobna, potem wszystkie je trzeba skonfrontować. I znowu - wydzieranie. Dzisiaj dziennikarze mają jeszcze większą zagwozdkę, niż podczas pierwszego boomu na hip-hop i to nawet nie co do tego, jak z raperami rozmawiać, ale przede wszystkim - z którymi. Nie ma wtopy, nie ma mema, telewidz i tak nic nie zapamięta. Telewizja jest raperowi potrzebna jako instrument, nie medium. Sama w sobie może niewiele. O mojej debiutanckiej płycie, w programie Agaty Młynarskiej, w dniu jej premiery opowiadał pan od losowania Lotto. Nie mam pojęcia, jak do tego doszło, ale prawdopodobnie jestem lepszym piarowcem, niż myślałem. Pewnie z pół miliona ludzi dowiedziało się tego dnia przy obiedzie o “Międzyczasie”. Samą płytę usłyszało maksymalnie 100 razy mniej. Nie, fejmu nie buduje się w telewizji, fejm się wydziera.
Z całej masy raperów walczących o posłuch, przebijają się tylko najlepsi… albo ci najbardziej kontrowersyjni, albo najdziwniejsi… albo ci najwierniej i brawurowo odtwarzający, to co wymyślili inni, albo ci z żyłką do marketingu. Opcji i dróg do sławy oraz - co za tym wyjątkowo, jak na polskie warunki, idzie - pieniędzy jest naprawdę mnogość. Powszechne media były, jakie były, ale trzeba im przyznać, że od czasu kiedy straciły rząd dusz, zmarginalizowała się w polskiej przestrzeni publicznej rola instytucji krytyka. Kultura masowa stała się więc jeszcze bardziej rynkowa. A ludzie lubią najwyraźniej słuchać tego, co wiedzą już sami, podanego w sposób, który już znają. Na eksperymenty stać tylko największych. Reszta może się lokować w którymś z obozów. I dużo się dzieje. Internet został zalany perłami w przepastnym morzu gówna. I skwapliwie je przyjął!
"Iloraz inteligencji tłumu równy jest IQ najgłupszego jego przedstawiciela podzielonemu przez liczbę uczestników" - demokratycznie rządzą więc nami słuchacze o niezbyt wyszukanych gustach. Nie licząc hip-hopowego pantenonu, przeciętny raper, których jest wszakże, jak psów, ma do wyboru dwie stylistyki - klasyczną, albo tak zwaną niuskulową. Poza tymi dwoma nurtami skazuje się na zamknięcie w małej, ledwo dostrzegalnej niszy. Ale czy hip-hop musi tak wyglądać? Czy żeby coś trafiło do mas musi być intelektualnie dostosowane do przeciętnego odbiorcy? Prawdopodobnie tak, ale w takim razie się nie zgadzam.
Poprzednią płytę otwiera kawałek, w którym zżymam się na to, jak ludzie edytują posty na facebooku i w rzeczywistości (tzn. tej facebookowej) robię podobnie. Z dumą przyznaję, że na co dzień walczę z głupotą, nie rozumiem, dlaczego miałbym robić wyjątek dla niektórych raperów i ich mało rozgarniętych fanów. Tym bardziej, że to oni mają władzę i najgłośniej krzyczą. I to ich słuchają dzieci. Hip-hop nigdy nie był dla grzecznych chłopców - z tym twierdzeniem nie ma co polemizować, ale nikt mi nie wmówi, że został stworzony z myślą o debilach. Jestem przekonany, że jest nas więcej, niż myślimy. Nas, ludzi z otwartymi głowami. A nasza medialna rzeczywistość nie musi opierać się na myślowym recyklingu na festiwalu hipokryzji i infantylności. Wierzę.