W nocy z piątku na sobotę przez poznańskie kluby przetoczyła się kontrola jakiej świat nie widział. Jeśli myślisz, że weekendowe wyjścia są po to, żeby sobie odpocząć i zapomnieć na chwilę o otaczającej cię rzeczywistości, przestań bujać w obłokach. I lepiej miej się na baczności...
Filozof, futbolog, animator, publicysta, raper. narapie.pl i igoronco.com
Siedzieliśmy w pustym klubie, było dość wcześnie. Podobno tego wieczora miało się coś jeszcze dziać, jakaś impreza, jacyś ludzie, muzyka… ale myślami byliśmy już przy jutrze. Patrzyłem na instalację postawioną przez sponsora następnej nocy i kręciłem głową z niedowierzaniem. W tym samym miejscu kilka miesięcy temu stała tablica, na której spisana była lista rzeczy do zrobienia, a przy każdej pozycji adnotacja - “ogarnąć”. Oj, trochę tego było i nic tylko ogarnąć, ogarnąć - misja zasadzała się głównie na powtarzaniu tego słowa. Przyznam, że nie postawiłbym swojego i tak nikłego dobytku na jej powodzenie. Kiedy jeden z właścicieli podzielił się ze mną swoim planem B, czyli przeprowadzką na bułgarską wieś, trochę się zasmuciłem, ale rozumiałem w zupełności. Wokół nas była taka gimela, że nie dało się dobrze zrobić kroku, a przecież przygotowanie miejsca pod klub muzyczny to tylko mały skrawek roboty, która czekała jego założycieli.
- A teraz wygrywamy - powiedział zza baru i pierwszy raz w to uwierzyłem. Nazajutrz miało się odbyć party w ramach kampanii jednego z większych graczy w branży alkoholowej, akurat tutaj, w poznańskim Projekcie LAB. Świetny booking z wysp, degustacja wódki, specjalne stranowisko z burgerami, duże zainteresowanie ludzi - to nie mogło nie wypalić. Miałem poczucie dobrze wykonanej roboty, bo też swoje do tego pewnego już sukcesu dołożyłem. I to właściwie mogłoby wystarczyć, ale dodatkowo czekał mnie obiecany za zasługi open-bar. Ach, to będzie zacna imprezka, myślałem wtedy.
- Lepiej tam nie wchodź - przywitał mnie bramkarz, kiedy stawiłem się wreszcie po swoją porcję wrażeń społecznych i audytywnych. Wisielcze miny ludzi stojących przed klubem nie pozostawiały wątpliwości, o takich rzeczach się nie żartuje - spot nawiedziła właśnie dwudziestoosobowa ekipa zrzeszająca członków różnych aparatów represji. Od pani z ZAiKS-u, przez przedstawicieli Izby Celnej, Sanepidu, skarbówki, po policję, nawet tę w antyterrorystycznym wydaniu. Raptem, po miejscu, w które włożyliśmy tyle pracy i inwencji panoszyły się uzbrojone w karabiny maszynowe miśki w kominiarkach, przeszukujące gości, którzy jeszcze nie uciekli. Kiedy wyprowadzano pierwsze osoby w kajdankach, zrozumiałem, że nie tylko nie wygrywamy, ale i nawet nie gramy w tę grę, w którą myśleliśmy, że gramy.
W tym czasie przedstawicielka prywatnego stowarzyszenia, na wskroś archaicznego i nieprzystosowanego do naszej pędzącej rzeczywistości, wertowała prywatną kolekcję płyt winylowych pierwszego z właścicieli, który w nieotwartej jeszcze sali sprawdzał brzmienie za pomocą jednej z nich. - Dlaczego ta pani chodzi tutaj po mojej prywatnej posesji, jakby była u siebie? Jakim prawem uzyskała wsparcie ludzi z karabinami? - pytania drugiego z założycieli klubu pozostawały bez odpowiedzi. - Ja też mam swoje stowarzyszenie, ba, jestem nawet jego prezesem. A zdaje się, że ta pani jest zaledwie podrzędnym członkiem. Zresztą… i tak wszystkie utwory puszczane tego wieczoru w klubie zostały udostępnione na licencji Creative Commons, a do playlisty trafiły w celu promowania artystów… W całej Polsce jest tylko jeden instytut, który może prawomocnie orzec, czy kawałek, który właśnie leci jest tym, za który ktoś go podaje. Po co ten ambaras?
Z tej represyjnej ferajny najbardziej ludzką twarz pokazała… skarbówka. Strzeliłbym sobie w stopę, gdybym próbował podważać ich moralne prawo do kontroli. Czy się nam to podoba, czy nie - podatki to jedna z dwóch pewnych rzeczy, od których nie ma ucieczki. Każdy wystawiony przez nią mandat miał swoje uzasadnienie, choćby jako nauczka dla ludzi, którzy są w tym biznesie nowi i przy ogromie wyzwań, których się podjęli, zapomnieli wstawić kasy fiskalnej do szatni.
Co ciekawe, ta noc nie skończyła się źle, gość z Anglii, trochę przerażony zwyczajami panującymi na dzikim wschodzie, dał świetny występ, a impreza trwała do rana. Rozejrzałem się po znajomych wokół - grafikach, konstruktorach, animatorach, muzykach, ludziach kreatywnych, którzy na chleb dla siebie i swoich bliskich zarabiają ciężką pracą i lekkim życiem - zrozumiałem, że wszyscy mogliśmy tej nocy wylądować w więzieniu… Ale jednak się uchowaliśmy. Czyli co? Wygrywamy?
Z jednej strony przekonaliśmy się o sile państwa polskiego, które całą interwencją zdawało się mówić: “pamiętajcie o mnie, liczcie się ze mną, nie fikajcie za bardzo”. Z drugiej zaś, my również mamy dostęp do tej współczesnej magii, którą próbowali nas skarcić jego przedstawiciele, wszakże, prawo jest mieczem obosiecznym. Zastanawiam się, czy oni wiedzą do końca z kim zadarli... Bo jeśli w całej rozciągłości swoich represyjnych planów i mechanizmów są przygotowani, jak pani z ZAiKS-u, to mają małe szanse.