Spór o to czy blokowanie reklam w Internecie jest legalne, czy nie (np. poprzez korzystanie ze specjalnych aplikacji, tzw. adblocków), nasila się od pewnego czasu. Takie praktyki oczywiście nie mogą się podobać wydawcom czy domom mediowym, którzy żyją ze sprzedaży reklam.
Dyskutowali o tym m.in uczestnicy odbywającego się na początku kwietnia „Changing Media Summit 2016” organizowanego przez brytyjski dziennik "The Guardian". Zwrócili uwagę, że z możliwości blokowania reklam na urządzeniach mobilnych szczególnie chętnie korzysta młode pokolenie internautów. Podkreślali, że rozwiązaniem problemu może być ich edukacja, że za przygotowanie treści musi ktoś w jakiś sposób zapłacić. Z drugiej strony padały też głosy, że większym problemem dla wydawców są takie serwisy, jak Facebook, które tworzą zamknięte sieci i mogą decydować jakie treści trafiają do użytkowników.
Jednak niektórzy z wydawców są na tyle zdeterminowani, że uruchamiają na swych stronach skrypty, które wykrywają adblocki i nie pozwalają korzystać użytkownikom takich aplikacji ze swoich treści. Jak się jednak okazuje, takie działanie nie jest do końca legalne.
Poinformował o tym kilka dni temu na Twitterze Alexander Hanff, szef Think Prviacy Inc., który otrzymał na ten temat wyjaśnienie od Komisji Europejskiej, która potwierdziła jego zastrzeżenia.
Zgodnie z wyjaśnieniami KE wydawcy blokujący adblocki muszą poinformować wcześniej o tym użytkowników, a ci muszą się zgodzić na to, że taki skrypt zostanie uruchomiany. Według Komisji Europejskiej podlega to bowiem unijnej dyrektywie dotyczącej przetwarzania danych osobowych i ochrony prywatności w sektorze łączności elektronicznej (dyrektywa o prywatności i łączności elektronicznej), a więc obowiązują tu przepisy, takie same jak w przypadku plików cookies.
Hanff już zapowiedział, że pismo jakie otrzymał od KE będzie wykorzystywał w batalii sądowej przeciwko wydawcom, którzy blokują użytkowników korzystających z adblocków.
Wyjaśnianie KE zapewne ucieszyło firmę CK Hutichson, właściciela sieci komórkowych działających w Europie pod markę 3, która kilka tygodni temu ogłosiła, że kontrolowani przez niego operatorzy będą blokować reklamy w mobilnym Interencie. Na początek w dwóch krajach - we Włoszech i Wielkiej Brytanii, ale w dalszej kolejności także w innych, gdzie działa sieć. W tym celu ma stosować technologię adblocków izraelskiej firmy Shine Technologies. Na początek mają to być testy w wybranej grupie klientów, ale za kilka miesięcy operacja ma ruszyć całą parą.
Operator podkreśla, ze w ten sposób klienci zyskają większą kontrolę nad ich prywatnością oraz zużyciem danych. Poza tym będą mogli wybrać czy chcą korzystać z adblocka i w jakim zakresie.
Przypomnijmy, że kilka lat temu podobny pomysł w Polsce obwieściła Polska Telefonia Cyfrowa (obecnie T-Mobile), która chciała swoim klientom korzystającym z usług internetowych umożliwić blokowanie reklam w serwisach, do których zaglądają. Operator, miał już przygotowany i przetestowany od strony technicznej system eliminacji przekazu reklamowego ze strumienia transmisji danych. Nie uruchomił go jednak wobec wrzawy, jaka wybuchła po zapowiedzi wprowadzenia rozwiązania.
Przedstawiciele serwisów internetowych argumentowali wówczas, że bez treści, które oni oferują klienci sieci komórkowych nie kupowaliby usług dostępu do Internetu. I tak naprawdę to dzięki nim zarabiają operatorzy. W sporze o blokowanie reklam z T-Mobile powoływali się na „świętą” zasadę neutralności sieci. Podkreślali, że neutralność sieci nie może być kwestionowana i operatorzy nie mogą wchodzić w warstwę przekazu treści. Powinni bezwzględnie zostawić przepływ nienaruszony.
Operator odpowiadał pytaniem, dlaczego akurat sieć telekomunikacyjna ma być neutralna, skoro np. na rynku wyszukiwarek internetowych jest faktycznie monopol i klienci płacą za usługi lepszej jakości (pozycjonowanie).
Jak więc widać w tej dyskusji punkt widzenia w dużej mierze zależy od punktu siedzenia. W sporze neutralność sieci jednak słabszą stroną wydają się być operatorzy, z tego prostego powodu, że są mniej liczni. A grono ich przeciwników szybko rośnie, kiedy masa internautów zostanie postraszona wizją powolnego ładowania się Facebooka czy filmów z You Tube’a, gdyby te serwisy nie dogadały się w kwestii priorytetyzacji ruchu z operatorami.
Zapewne też dlatego, gdy półtora roku temu głos w tej sprawie zabrał prezydent USA Barack Obama, to zaapelował on do Federalnej Komisji Łączności (FCC), tamtejszego regulatora rynku, aby zapewniła maksymalną neutralność sieci dla wszystkich dostawców treści internetowych. A wcześniej właśnie w USA operatorzy USA zaczęli zawierać pierwsze umowy z takim firmami jak Netfix, w których za priorytetowe traktowanie ruchu generowanego przez użytkowników tych serwisów, pobierali dodatkowe opłaty od dostawców treści. Ostatecznie w lutym ubiegłego roku FCC przyjęła przepisy, które zakazują jakiegokolwiek nadawania priorytetów ruchowi w sieci.
Pod tym względem przyjęte w UE rozwiązanie jest dla operatorów zdecydowanie bardziej łagodne. W przypadku blokowania reklam w ruchu mobilnym ich sojusznikami dodatkowo mogą okazać się abonenci. I wydaje się, że tych zwolenników sieci komórkowe mogą mieć szczególnie dużo w Polsce. Jak pokazują badania, podczas gdy na świecie tylko 6 proc. internautów blokuje reklamy, to w Polsce jest to aż 35 proc. (wyniki z badania PageFair i Adobe z czerwca 2015 r.). I choć dziś ten proceder na urządzeniach mobilnych nie jest szczególnie popularny (Deloitte w raporcie TMT Predictions 2016 szacuje, że z filtrów blokujących reklamy skorzysta zaledwie 0,3 proc. użytkowników urządzeń mobilnych), można przypuszczać, że użytkownicy smartfonów i tabletów w Polsce podobny entuzjazm mogliby wykazać jeśli chodzi o blokowanie reklam w Internecie mobilnym. I nie przeszkadza w tym, że większość z nich zarazem opowiedziałaby się za zagwarantowaniem neutralności sieci.