Budzę się w środku nocy i czuję gęsią skórkę na karku. Nic nie słyszę. Ani oddechu ukochanego, ani szumu drzew za oknem. Jestem zawieszona w ciszy idealnej. Poza mną nie ma już na świecie nikogo. Nie ma nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. Jestem doskonale sama. Jak się czuję? Umieram…

REKLAMA
W jednym z komentarzy do ostatniego felietonu pani Anna Mruk zapytała o fortele i sposoby. O to jak „wyjść z cienia” na własnych nogach. Bez grupy wsparcia. Bez środowiska. Pani Anno – nie wiem.
Ale wiem, że moje środowisko – mody, show-biznesu i mediów niewiele mi pomogło. Poza kilkoma osobami wszyscy się odwrócili.
Nie wiem czy udałoby mi się podjąć walkę, gdybym nie spotkała na swojej drodze różnych ludzi. To niezwykle ważne. W kontekście walki z uzależnieniem. Walki z depresją. Z przemocą. Ze złym, samotnym i przepełnionym cierpieniem życiem. Więc chcę bardzo głośno powiedzieć wszystkim kobietom, które dzisiaj cierpią – koło was są ludzie, którzy są gotowi wam pomóc. To że ich nie dostrzegacie, nie znaczy, że ich nie ma. To znaczy tylko tyle, że nie wierzycie że oni tam są.
Droga Pani Anno, niestety nie napiszę tekstu o tym, jak samemu, na własnych noga wyjść z cienia. Nie napiszę, bo nie wiem jak samemu to zrobić. I czy jest to możliwe. Ale wiem, jak straszne jest życie w samotności. Życie z mężem, który nie jest partnerem, z którym nie możemy swobodnie rozmawiać, bo jesteśmy – chociaż na ogół nie zdajemy sobie sprawy z tego jak bardzo – protekcjonalnie traktowane. I jak bardzo przedmiotowo – jako żony, matki ICH DZIECI, ich własność. Jak bardzo jesteśmy manipulowane, żeby „nauczyć się na pamięć”, że bez nich nie uda nam się nie tylko żyć godnie, ale żyć w ogóle.
Wiem co to znaczy patrzeć w oczy ciotkom i wujkom, którzy prawie jawnie zazdroszczą, że to właśnie tobie trafiło się takie szczęście w życiu, i nie potrafić im powiedzieć, że się mylą, bo to co oni postrzegają jako bajkę, jest koszmarem. Że za piękną fasadą jest pustka, cierpienie i zgliszcza. Wiem.
Wiem jak to jest, kiedy spotka się człowieka „który rozumie”. Potrafi podać pomocne ramię. Ale kiedy przychodzi najtrudniejsza godzina, znika bez śladu – niby dla twojego dobra, żeby nie przysparzać dodatkowych problemów. To także wiem.
Mój przyjaciel zwykł mawiać – człowiek rodzi się w samotności i w samotności umiera. I to jest wielka prawda – bo akt narodzin niesie ze sobą nieubłaganą konsekwencję. Przyszedłeś na ten świat i będziesz musiał przejść przez życie. A kiedy znajdziesz się u kresu, sam przekroczysz ostatnią granicę. Ale nie ma w tym nic smutnego czy złego. Wręcz przeciwnie. Kryje się w tym wielka nadzieja i wielka szansa. Bo to ty sam kreujesz swoje życie. Tylko od ciebie zależy, jak będzie ono wyglądało. Ale jeśli tak jest, to co z tym samodzielnym wychodzeniem z cienia? Wiele razy mówiłam i pisałam, że życie jest pełne paradoksów. Kiedy zostajemy sam na sam – w samotności, ze swoimi demonami, to łatwo jest nam wpaść w stan, w którym nie widzimy wyjścia. Nikt z nas nie chce cierpieć. Więc kiedy nagle okazuje się, że nasze życie nie jest szczęśliwe, próbujemy się bronić. Albo znajdujemy kogoś, na kogo zrzucamy całą winę za nasze niepowodzenia – rodziców, męża, rodzeństwo albo system. Tyle że bardzo wielu ludzi ma niezbyt fajnych rodziców. Bardzo wiele kobiet miało fatalnych mężów. Wszyscy żyjemy w tym samym systemie. I inni mogą mimo to ułożyć sobie życie tak, żeby być szczęśliwym. I wcale nie potrzebują nikogo, kto ponosiłby winę za ich błędy. Po prostu popełniają je i idą dalej wyciągając wnioski. Rozluźniając relację z rodzicami. Pracując nad związkami albo z nich wychodząc. Dostosowując się do systemu, tak żeby służył ich korzyściom, a nie działał na ich szkodę.
Bywa też tak, że nieszczęśliwa osoba ucieka do nierealnego świata. Świata alkoholu albo narkotyków. Wtedy nieszczęście mniej boli. Umysł skupia się na tym, żeby zapewnić sobie kolejną dawkę „znieczulenia”. I chociaż cierpienie się pogłębia, chociaż tracimy już całkowicie kontrolę nad swoim życiem to paradoksalnie ten stan wydaje się lepszy niż walka z własnym cierpieniem. Dlaczego? Bo człowiek jest pełen paradoksów. Nawet kiedy wie, że taka droga nie prowadzi donikąd, nie umie z niej zejść. Dopiero sięgając dna ma szansę – tylko i aż szansę – na podjęcie walki o to, żeby być szczęśliwym.
Bywa też tak, że w obliczu cierpienia nasz organizm sam mówi „dość”. Dla jednych to tylko bzdurne teorie. Ja wierzę, że tak właśnie jest. Poznałam wiele osób, dla których choroba była momentem zwrotnym. Momentem, w którym uświadomili sobie, że ich życie nie jest takie jakiego by chcieli. Dopiero kiedy stanęli twarzą w twarz z nieodwracalnym, zdobyli się na to, żeby zmienić swoje życie. Właśnie wtedy. Dlaczego? Bo to moment, w którym dociera do ciebie że nie masz nic do stracenia. Albo podejmiesz walkę i będziesz szczęśliwy albo umrzesz bez walki i w ostatniej minucie nie będziesz mógł nawet powiedzieć – wiem co to szczęście.
Ale za każdą taką historią stoją ludzie. Dlaczego? Bo demony w samotności mają siłę większą niż jeden człowiek. Ale kiedy każesz im stanąć w świetle, kiedy wywołasz demony, żeby pokazały swoją siłę i twarz innym ludziom, okazuje się, że maleją. Ich siły topią się jak lód na gorącej blasze. Nie mam pojęcia, dlaczego tak jest. Nie wiem jak to działa. Ale kiedy powiesz na głos o tym, czego się obawiasz, kiedy powiesz to innej osobie, o której wiesz, że nie będzie cię oceniała, nie będzie udzielała rad, tylko po prostu cię wysłucha, zobaczysz jak w niesamowity sposób twój strach zacznie maleć. A możliwe, że ten ktoś przeżywał coś podobnego i opowie ci o tym – wtedy poczujesz jak odzyskujesz siłę i wiarę w to, że ci się uda. Nawet jeśli nie wiesz jak, ale już wiesz, że to możliwe.
Czasem przychodzę na spotkania AA z poczuciem, że nie mam już sił. Najczęściej właśnie wtedy ktoś w grupie opowiada o czymś, co mu się przytrafiło i z całą siłą dociera do mnie, że naprawdę nie mam najgorzej. Że moje problemy nie są wcale takie straszne. Że mam tysiąc rzeczy, za które każdego dnia mogę dziękować życiu.
Nie wiem dlaczego, ale wiem że zwłaszcza wtedy, kiedy czujemy się bezsilni, bezbronni i najchętniej schowalibyśmy się przed całym światem gdzieś bardzo głęboko – właśnie wtedy trzeba dbać o to, żeby nie czuć się samotnym. Nikt za nas nie rozwiąże naszych problemów, jednak my sami mamy czasem prawo wątpić i opaść z sił i właśnie wtedy drugi człowiek jest najważniejszy. Sama jego obecność, sama uwaga daje siłę i wiarę. Pozwala pozbierać się w sobie, odnaleźć siłę i ruszyć dalej w swoją drogę.
A teraz powiem coś, co może wydawać się jeszcze dziwniejsze. Jeśli w twoim życiu zdarzy się taki moment, że nie będzie nikogo, kto mógłby cię wysłuchać. Albo wśród znanych ci ludzi nie będzie nikogo, przed kim chciałabyś zdradzić swoje tajemnice, to idź to tych, którzy wiedzą co przeżywasz. Oni chociaż cię nie znają to będą rozumieć cię dużo lepiej niż jesteś w stanie sobie wyobrazić – bo kiedyś przechodzili przez to samo.
Jeśli masz kłopot z alkoholem – idź na mitingi AA. Jeśli nie spodoba ci się na jednym, idź na drugi, a jeśli będzie trzeba to na trzeci. Wcześniej czy później znajdziesz ten „swój”. Tam poczujesz siłę i wsparcie. Poczujesz bezpieczeństwo.
Jeśli jesteś ofiarą przemocy, zwróć się do ludzi wspierających ofiary przemocy – to są ludzie, którzy bardzo dobrze wiedzą przez co przechodzisz. Rozumieją to. Znają – często z własnych doświadczeń. Oni wiedzą jak ci pomóc.
Świat pełen jest ludzi, którzy cierpieli, a kiedy wyszli ze swojego „cienia” czują, że należy zwrócić to, co dostali od innych – to są ludzie, którzy czekają żeby ci pomóc. Żeby cię wesprzeć. Nikt z nich nie będzie cię oceniał. Nikt nie będzie ci mówił, co masz robić. Ale będą przy tobie, bo rozumieją jak trudno jest wejść na tę drogę. Jak wielkiej odwagi i determinacji trzeba, żeby zacząć zmieniać swoje życie. Ale wiedzą też jak cudownie jest być szczęśliwym i tym właśnie chcą się z tobą podzielić.
Chociaż przychodzimy na świat sami i opuszczamy go sami to przez życie możemy iść z innymi ludźmi. Dzisiaj wiem, że tylko idąc z innymi mamy wystarczająco dużo siły, żeby być sobą, żeby móc być szczęśliwym.
Jestem bardzo wdzięczna tym, którzy byli przy mnie. Między innymi dla nich właśnie, z wdzięczności za to co zrobili dla mnie, piszę dla was te słowa – oddając to, co sama dostałam. Mam nadzieję, że chociaż dla jednej osoby staną się inspiracją do podjęcia walki o własne szczęście – niczego więcej nie chcę, niczego więcej nie oczekuję, to dopełni moje szczęście.