www.flickr.com/photos/zonelv/9323513854

W maju 2013 r. w algierskim Mzabie kolejny raz doszło do aktów przemocy, po tym, jak Arabowie próbowali w oparciu o fałszywy akt własności zająć mozabicki cmentarz. Co kilka tygodni i z różną intensywnością dochodzi do międzyetnicznych i międzyreligijnych starć. Występują przeciwko sobie Berberzy (Mozabici) i Arabowie (Szaamba), z których pierwsi są muzułmanami ibadytami a drudzy malikickimi sunnitami.

REKLAMA
Choć w analizach konfliktu w Mzabie obserwatorzy najczęściej przytaczają jako istotne zmienne etniczność i religijność, nie brak głosów, które interpretują sytuację w kategoriach konfliktu społeczno-gospodarczego przykrytego jedynie bardziej chwytliwymi i szlachetniejszymi hasłami przywołującymi tożsamości: arabską, berberską czy różnie rozumianą muzułmańską, konfliktu miłego zresztą algierskiemu państwu mogącemu mieć interes w jego zinstrumentalizowaniu, jako że po uzyskaniu niepodległości zdecydowanie postawiło przecież tożsamościowo na „arabskość”. Nie brak też i takich, którzy w sporze w Mzabie widzą zderzenie stylów życia osiadłych od wieków Berberów Mozabitów i nomadycznych do niedawna Arabów Szaamba.
Mzab to północnosaharyjski region w Algierii tradycyjnie zamieszkiwany przez ludność berberfońską, niemniej jednak od wieków wielorasowy i wielokulturowy, w którym obok Berberów mieszkały różne grupy Arabów, ludność niewolnicza z Afryki subsaharyjskiej (ikurajan) i ich potomkowie, a także Żydzi (toszawim – uchodźcy po zburzeniu świątyni, do których w XII w. dołączyli toszawim z tunezyjskiej Dżerby oraz sefardyjczycy, którzy przybyli do Mzabu po wypędzeniu ich z Hiszpanii w 1492 r. W Mzabie chronili się także algierscy Żydzi obawiający się prześladowań ze strony rządu Vichy. Po utworzeniu Izraela i pogorszeniu relacji pomiędzy Arabami a Żydami, większość Żydów z Mzabu wyjechała do Francji, głównie Alzacji). Mzab leżał na skrzyżowaniu karawanowego handlu z Afryką, w którym najpopularniejszymi towarami były wełna, sól, daktyle, węgiel, broń i niewolnicy. Od XVI w., kiedy w Maghrebie pojawili się Turcy oraz po zajęciu Algierii przez Francję Mzab do 1882 r. posiadał status autonomiczny.
Mzab to zespół pięciu oaz-ksarów: Ghardaja, Beni-Isgen, El Attef, Melika i Bunura oraz dwie izolowane oazy: Berrian i El Gerrara. Z 360 tysięcy mieszkańców regionu 200 tysięcy to berberofonii, którzy mówią równolegle po arabsku, będącym językiem handlu; w powszechnym użyciu jest także francuski.
Mozabici opisywani są jako berberska, czyli autochtoniczna ludność Afryki Północnej (o Berberach w Afryce Północnej i ruchu kabylskim w Algierii czytaj tutaj). W Mzabie pojawili się w XI w., kiedy z okolic Tiaret w północno-zachodniej Algierii wyparli ich szyiccy Fatymidzi. Od „innych” odróżniać ich mają: język (wariant berberskiego zwany tumzabt), specyficzna historia rezydualnej mniejszości, religia (islam ibadycki) i kultura (sposób życia, sztuka, rzemiosło). Doktryna ibadycka jest surowa, nie zezwala na żadne odstępstwa od reguł. Surowość zasad rządzących społecznością sprawia, że mozabickich Berberów określa się często mianem „protestantów islamu”. Ibadyci chronią swoją idiosynkrazję poprzez stosowanie ścisłej endogamii. Bacznie pilnują też, by między nimi a Bogiem nie pojawił się jakiś «pośrednik». Politycznie stanowią teokrację – władza religijna i świecka spoczywa w rękach szejcha, przewodniczącego dżemai. W XVII w. rządzące społecznością zasady zostały skodyfikowane w „Kitab al-Nil”. Funkcjonująca do dziś Rada (Medżlis) stanowi jedyny w swoim rodzaju muzułmański mechanizm konsultacyjny omawiający szczegóły społecznego życia ibadytów. Rada wyznacza czas trwania uroczystości weselnych (trzy dni) czy wagę złota składanego w darze pannie młodej przez pana młodego (do sześćdziesięciu gram). Rada rozsądza też wewnętrzne spory w mozabickiej społeczności. Religia jest częścią tożsamości, elementem odróżniającym od miejscowych Arabów, ale też od innych grup berberskich (wśród Berberów ibadyccy są jeszcze Adrar n Infusen w Libii oraz Berberzy z tunezyjskiej Dżerby). Historia każe wnioskować, że Mozabici są ludźmi konsensusu i kompromisu, z reguły nie buntują się przeciwko władzy, zazdrośnie strzegą jednak swojej idiosynkrazji. Są świetnie zorganizowani w oparciu o zasadę ścisłego egalitaryzmu, stąd mówi się, że w mozabickiej osadzie trudno odróżnić dom właściciela jakiejś firmy od domu jego pracowników. Ibadyccy Berberzy wykształcili własny system edukacyjny, przyznają stypendia naukowe swoim studentom, także na studia zagraniczne. Ich stolica, Taghardejt, z arabska zwana Ghardają, jest, w rezultacie dobrej organizacji wewnętrznej społeczności, miastem zadbanym, dobrze zorganizowanym, jednym z najczystszych w Algierii. Tylko tu segreguje się i systematycznie utylizuje śmieci. Stare metalowe beczki na olej stawia się na ulicach (ksary to prawdziwe labirynty), żeby ludzie wrzucali do nich plastykowe odpady. W mieście nie ma żebraków, biednymi zajmuje się wspólnota. Mozabici mają opinię sprawnych handlowo i intelektualnie, mają duży wkład w rozwój tego regionu, w jego funkcjonowanie, w tym turystykę. Także dziś ibadyci starają się respektować centralne rządy. Rada ściśle współpracuje z algierską, arabską, administracją miast zamieszkanych przez Mozabitów. Naukowcy potwierdzają mozabickie przekonanie o byciu autochtoniczną ludnością Mzabu. Inna jest jednak „pamięć” algierskich Arabów, wśród których szerzą się hipotezy, że ibadyci z Mzabu (podobnie, jak inni Berberzy) to tak naprawdę etniczni Żydzi (powtarzające się w algierskiej przestrzeni publicznej hasła, jak „Kabylia-Tel Awiw” są ilustracją tej trwałej tendencji kojarzącej berberskość z żydowskością). Przekazywane są też z ust do ust opowieści o charydżyckim wrogu, czyli Mozabitach, „obcych”, którzy przybyć mieli z Półwyspu Arabskiego po to tylko, żeby szkodzić sunnitom. W myśl tej wersji dziejów At Mzab zboczyli z prostej ścieżki wyznaczanej naukami Proroka Muhammada, a to wystarcza niektórym, by usprawiedliwiać fatwy wzywające do ludobójstwa.
Po drugiej stronie konfliktu stoją Szaamba, pierwotnie arabskie saharyjskie plemiona koczownicze, które zaczęły osiedlać się w Mzabie w czasach francuskiej kolonii, a dokładnie po zawieszeniu autonomii Mzabu w 1882 r. Szaamba w Mzabie pochodzą z Metlili, miasta zasiedlonego przez nich prawdopodobnie w XIV w., położonego czterdzieści kilometrów od Ghardaji, miasta ostatecznie zarabizowanego, którego przykład przywołują Mozabici ku przestrodze, co może się stać z innymi berberskimi osiedlami. Istnieją hipotezy, że Szaamba to etniczni Berberzy, tyle że zarabizowani, inne twierdzą, że to potomkowie Banu Hilal, po których, w opinii Berberów, mieliby dziedziczyć swoje destrukcyjne skłonności. Banu Hilal to arabskie beduińskie plemię, które najechało Maghreb w połowie XI w. Swoją działalnością sprawili, że ich etnonim stał się synonimem barbarzyńskiej destrukcji, podobnie jak w językach europejskich „wandalizm”. Metlili wyrasta na symbol groźby nadal niedokończonych arabskich podbojów (futuhat) wiszącej nad Berberami. W perspektywie berberskiej, niegdyś mozabickie miasto, zostało podbite i zarabizowane przez Banu Hilal i ich potomków Szaamba. Mozabici podkreślają, że do dziś oglądać można w Metlili berberskie inskrypcje, typowo berberska jest też architektura starych meczetów. Sama nazwa miasta ma mieć także rodowód berberski i pochodzić od słów „tamemt” i „lili”, czyli „gorzki miód”. Potomkami byłych berberskich mieszkańców Metlili wypartych przez Arabów mają być dzisiejsi mieszkańcy mozabickiego At Mlict (po arabsku Melika). Ibadyccy Berberzy uznają dziś Beduinów Szaamba za „przekleństwo Mzabu”. W ich percepcji Szaamba to urodzeni najemnicy, siepacze, którym wypominają, że do 1962 r. dławili za francuski żołd tuareskie rebelie. Szamba reprezentować mają tępą, brutalną siłę beduińskiego podboju, co potwierdza tylko, że pochodzą od owianych złą sławą Hilalijczyków.
Bez względu na pochodzenie obu skonfliktowanych dziś grup przed wywalczeniem przez Algierię niepodległości w 1962 r. Arabowie byli w Mzabie «obcymi» z punktu widzenia berberskiej ludności miejskiej, mieszkali bowiem w namiotach na pustyni, „obcymi” trochę jednak „swoimi”, bo stanowili też sezonową siłę roboczą – Ixemmasen. Robotnicy Szaamba pracowali dla mozabickich właścicieli za jedną piątą zbiorów, a zatrudniani byli głównie do zbierania daktyli. Współżycie Szaamba, malikickich sunnitów, z Mozabitami wpłynąć miało na duży stopień religijności tej społeczności (sąsiedztwo Mozabitów miało też zresztą wpływać na większą religijność miejscowych Żydów), z tym, że jest to religijność typowo maghrebska, ze skłonnością do organizowania bractw sufickich, marabutyzmu i kultu różnego typu „świętych”. W łonie obu skonfliktowanych grup nietrudno więc o oskarżycieli, postrzegających drugą stronę jako „heretyków”.
Przyszedł rok 1962. Na mapach świata pojawiła się niepodległa Algieria, państwo, które na skutek swoich historycznych losów i całkiem niedawnej traumy krwawej walki z francuskim kolonizatorem, tożsamościowo postawiło na „arabskość” i „muzułmańskość”, co, silniej bądź słabiej, ale wykluczało inne historyczne komponenty „algierskości”, jak „berberskość” czy „żydowskość”. Nie uwzględniono przy tym zasług Mozabitów w walce o niepodległość, którą wspierali przede wszystkim finansowo. Supremację fizyczną i symboliczną w niepodległej Algierii zdobyła, jak piszą dzisiejsi aktywiści algierskiego ruchu berberskiego, „zbrodnicza szkoła” Frontu wyzwolenia narodowego programowo przemilczająca tysiące lat berberskiej historii kraju. O „strategii arabsko-muzułmańskiej” algierskich władz, którym niezmiennie od 1962 r. zależeć ma na jak najszybszej arabizacji regionów berberskich, tak pisał mozabicki aktywista Kameleddin Fekhar w algierskim dzienniku „El Watan” z 28 grudnia 2013 r.: „Ta sama historia powtarza się od 1962 r. Filmowy horror, który nie przestaje się dziać, wyświetlane są jedynie jego nowe odcinki. Istnieje polityczna wola zniszczenia tożsamości określonej grupy. A to się przecież nazywa etnocydem. Od uzyskania niepodległości rząd próbuje rozbić mozabickie społeczeństwo. Chce wyplenić mozabicką tożsamość. Nasza dzisiejsza młodzież nie zna ni ibadyzmu ni tamazight. To prawda, rząd nie zabija ludzi fizycznie, ale zabija tożsamość. Władza chce naszej kulturowej śmierci”. Prawdą jest, że od czasów niepodległości wspólnota mozabicka jest stałym celem ataków arabofońskich Szaamba. Nie brak też świadectw powtarzających i potwierdzających oskarżenia, że policja zezwala, a wręcz zachęca Arabów do atakowania Mozabitów. „Arabskość” i odrzucenie „berberskości” jako tożsamościowego fundamentu niepodległego państwa algierskiego symbolizuje porażka deklaracji z Sumam, kładącej podwaliny pod przyszły ustrój Algierii, zwanej „kabylską”, bo w jej wypracowaniu uczestniczyli Berberzy z Kabylii chcący Algierii niepodległej, ale i wielokulturowej, którą szybko zastąpiła deklaracja trypoliska, tak zwana „arabska”, uchwalona w Trypolisie przez opozycję pod kierunkiem Ben Belli, wśród dzisiejszych berberskich aktywistów opisywanego jako „sługus Nasera”. Huari Bumedien, szefujący państwu po przewrocie w 1965 r. rozpoczął politykę osiedlania Arabów w Mzabie. Były dyktator w środowiskach berberskich uchodzi za zwolennika agresywnej arabizacji i polityka jawnie rasistowskiego w odniesieniu do Berberów. Sam z pochodzenia Berber w swoich tożsamościowych deklaracjach stawiał jednak przede wszystkim na przypominanie studenckiego pobytu w Egipcie i ideologię panarabizmu. W „pamięci” berberskiej żywe są obrazy Arabów, którzy, nie dysponując aktami własności działek zajmowanych w Mzabie, takie poświadczenia od algierskich władz natychmiast otrzymywali. Nacjonalizowana przez socjalistyczną władzę własność także trafiała w arabskie ręce. Berberzy twierdzą, że programy rozwojowe, dotacje, subwencje, otrzymywało przede wszystkim zarabizowane Metlili. A za tym wszystkim stać miało państwo wiedzione tradycją „futuhat”, arabskich podbojów, których ostatnim etapem w Maghrebie ma być wyniszczenie niearabskich mniejszości. Osadzanie Arabów w Mzabie, „diaboliczny pomysł Bumediena”, miało, zdaniem berberskich aktywistów, tylko jeden cel, a mianowicie zniszczyć berberską odmienność. Cień czasów Bumediena nadal ciąży nad Mzabem. Także w dzisiejszych wydarzeniach Mozabici widzą kontynuację polityki po 1962 r., zgodnie z którą niezależni i niepodatni na wpływy władz Mozabici oskarżani byli przez Algier o bycie «reakcjonistycznymi burżujami».
W 1982 r. wartość dziedzictwa Mzabu uznało UNESCO, wpisując je na swoją listę dziedzictwa światowego. Jest to wydarzenie ważne o tyle, że wzmocniło dumę Mozabitów z przeszłości, którą zachwycił się świat, a także dlatego, że stało się podstawą oczekiwania pomocy, wsparcia ze strony „świata” w momentach, kiedy Arabowie plądrują ibadyckie świętości (pustoszenie i profanowanie ibadyckich mauzoleów i cmentarzy jest częstym elementem międzyetnicznych starć w Mzabie). Docenienie dziedzictwa Mzabu przez społeczność międzynarodową przełożyło się także na popularyzację tej części Algierii wśród turystów. Tagherdajt, jak nazywają Ghardaję Berberzy, nie przestała przyciągać turystów nawet w najczarniejszych latach „czarnej dekady” (lata 90. XX w.).
O niechęć do berberskich Mozabitów oskarżane były i są kolejne algierskie rządy, także te ostatnie z piętnastolecia prezydentury Abdelaziza Butefliki. Wszystkie wspierać mają arabofonów z Mzabu w osobach poszczególnych ministrów, jak Szaambi z Metlili, Mustafa Benbada, członek dwóch rządów, czy Ahmed Benbitur, dziś członek Senatu, a niegdyś premier i minister finansów, który zgłosił swoją kandydaturę w wyborach prezydenckich 2014 r. Benbada jest w oczach ibadytów „sufizującym heretykiem”, który w decydowaniu o przyszłości Mzabu kierować ma się opiniami elity bractwa kadirijja, we własnym mniemaniu „świętych mężów”, a zdaniem berberskich aktywistów „czarowników”. Benbitur dysponować ma zaś potężnym lobby szaamba na wszystkich szczeblach administracji regionu. Senator skomentował ostatnie wydarzenia w Mzabie słowami: „Nie chodzi tu w żadnym wypadku o problem etniczny czy wspólnotowy, lecz zwyczajnie o troski i problemy ściśle społeczne, w obliczu których administracja nie staje na wysokości oczekiwań”. Berberów takie słowa oburzają. Pytają: Skoro okrucieństwa, jakich dopuszczają się Szaamba nie mają podłoża etnicznego, dlaczego atakują Berberów, a nie symbole państwa, które nie spełnia ich oczekiwań? Czy nie jest tak, o czym zdaje się zapominać Benbitur, że cała administracja w Ghardaji znajduje się w rękach Szaamba? W takich polemikach zawsze powraca mit założycielski współczesnych rewindykacji Mozabitów, jakim jest odsunięcie od urzędu Nasereddina Hadżadża, demokratycznie wybranego na mera Berrian w 2007 r. W optyce mozabickiej niemogące pogodzić się z demokratycznym wyborem Mozabitów siły rządowe i islamiści wywołali wówczas zamieszki (2008 r.), by zmusić demokratycznie wybranego polityka do ustąpienia ze stanowiska na rzecz kandydata jedynie słusznej partii.
Lista miejsc i dat międzyetnicznych starć jest długa. Poczynając od 1975 r., kiedy Berberzy Mozabici i Arabowie Szaamba starli się w Beni Isgen i Gerrarze, przez wydarzenia roku 1985 (Ghardaja), 1990 (Ghardaja), 1991 (Berrian), 1998 (Gerrara), 2004 (Ghardaja, Melika, Beni Isgen), 2008 (Berrian), 2009 (Berrian, Ghardaja, Melika), 2010 (Ghardaja), po wydarzenia ostatnich miesięcy w całym Mzabie. Sytuacja w regionie cały czas jest napięta, zwłaszcza od 2008 r. W Berrian, wrotach do Mzabu, utrzymywane są wzmocnione siły bezpieczeństwa. Ibadyci mieszkają po jednej stronie, Szaamba po drugiej stronie miasta przeciętego drogą krajową. Do wybuchu zamieszek wystarcza zazwyczaj błahe wydarzenie. Wtedy płoną domy, wtedy rabuje się sklepy. Meczet staje przeciw meczetowi. Każda agresja wymaga odwetu. Zamieszki wybuchają przy okazji zawodów sportowych (mecze futbolowe), czy rywalizacji politycznej (wybory). Scenariusz zamieszek jest zawsze podobny: bandy z dzielnic Szaamba pojawiają się w dzielnicach mozabickich i dokonują pogromów przy bierności policji, która następnie przystępuje do pacyfikowania winnych, których znajduje w… Mozabitach. Mozabici powszechnie skarżą się, że starania o pomoc władz, policji czy żandarmerii przynoszą odwrotny skutek – obrywa się wtedy dwa razy.
Wersję Mozabitów potwierdzają niezależne instytucje, a pośrednio potwierdził ją także sam rząd. W obliczu międzyetnicznych zamieszek w Mzabie od maja 2013 r. Algierska liga ochrony praw człowieka (LADDH) opublikowała serię komunikatów, mających na celu uwrażliwić społeczeństwo algierskie na te wydarzenia oraz sprowokować reakcję rządu. Od grudnia 2013 r. do połowy marca 2014 r. konflikt doprowadził do śmierci co najmniej pięciu osób, setki zostały ranne. W komunikacie opublikowanym 1 grudnia 2013 r. Liga wylicza przypadki tortur, którym poddawano młodych z Gerrary. Zamieszki wybuchły tam po meczu, który rozegrano pod koniec listopada. Mozabici oskarżają władze, że od listopadowych zamieszek w Gerrarze, siły bezpieczeństwa stają po stronie arabofonów, zamiast próbować wyciszyć emocje po obu stronach. Zatrzymywani są głównie Mozabici, to oni są przesłuchiwani i torturowani – świadczy to jednoznacznie o stygmatyzacji tej grupy, otwartej wrogości władz względem tego segmentu społeczeństwa i potwierdza tezę o polityce nastawionej na podważanie spójności społecznej w Algierii, twierdzi Liga. Świadkowie mówią o biciu, zmuszaniu do rozbierania się, polewaniu wodą i wystawianiu na zimne powietrze z klimatyzatora. Liga domaga się poważnego śledztwa i postawienia odpowiedzialnych przed sądem. Kameleddin Fechar, szef regionalnych struktur Frontu sił socjalistycznych, poszedł dalej, oskarżając policję o rasizm względem Mozabitów. Wobec nasilających się oskarżeń Algierska dyrekcja generalna do spraw bezpieczeństwa narodowego zmuszona była do rozpoczęcia śledztwa, tym bardziej, że powtarzające się zamieszki zagrozić mogą bezpieczeństwu wyborów prezydenckich w Algierii planowanych na 17 kwietnia. Nie zapobiegło to, by w dniach 24-28 grudnia sceną zamieszek stała się Ghardaja. Kilkadziesiąt osób zostało rannych, palono i plądrowano mozabickie domy, sklepy i samochody. Także w przypadku tych wydarzeń policja wskazywana była jako uczestnik, a nie siła prewencyjna. Ponownie Liga oskarżyła policję o „skandaliczne działania służb policyjnych powołanych do reprezentowania instytucji republikańskich”. Generalna unia kupców i rzemieślników (UGCA) ogłosiła strajk do czasu przywrócenia porządku w mieście. Przemoc zatrzymała interwencja żandarmerii oraz imamów, którzy wezwali w piątkowych kazaniach do spokoju, w teren wyruszyli także przedstawiciele społeczeństwa obywatelskiego, nawołujący do zaprzestania aktów przemocy. W grudniu głos w sprawie zabrał już premier, który dobrze pamięta, że w marcu i w kwietniu 1990 r., tuż przed wyborami samorządowymi 21 czerwca, Berrian zaatakowali aktywiści Islamskiego frontu ocalenia przybyli z innych miast Algierii. Doszło wówczas do aktów przemocy wymierzonych z Mozabitów zamierzających brać udział w wyborach (zarówno ibadyzm, jak i demokracja, wyliczane były przez agresorów jednym tchem jako „heretyckie”). Współcześnie nienawiść sieją „nowi ekstremiści”, salafici, cieszący się zdaniem komentatorów poparciem (czynnym lub biernym) części lokalnego aparatu władzy.
Liczne amatorskie nagrania z wydarzeń w Mzabie pokazują jednoznacznie ludzi grabiących mozabickie sklepy i domy w obecności biernej policji. Policjanci mają wspierać atakujących, koordynować ich akcje, ostrzeliwać atakowanych. Padają podejrzenia, że wywoływanie niepokojów służyć może celom politycznych klanów, gdy zbliża się kolejna „maskarada wyborcza”, jak coraz częściej pisze się o nadchodzących wyborach prezydenckich. Zgodnie z oskarżeniami, wywołując zamieszki w Mzabie czy w Kabylii, rząd zawsze wskazać może z udawaną troską na ogniska dywersji, które skutecznie i chętnie zdusi, by odnieść przedwyborczy sukces. Z drugiej strony akcje przeciwko „berberskim dywersantom”, poza krótkoterminowym celem wyborczym, przynoszą też efekty dla długofalowego celu państwa, jakim jest arabizacja. Trwa przerzucanie się oskarżeniami a ofiar przybywa. 19 stycznia w wyniku pobicia zmarł Kebajli Belhadż, czterdziestoletni Mozabita, ojciec trojga dzieci. Policji nie udało się zatrzymać żadnego ze sprawców. Tego samego dnia pobito Hadż Saida Chaleda, trzydziestopięciolatka, ojca dwójki dzieci, w biciu kamieniami i kopaniu uczestniczyć miała także algierska policja, nieprzytomnego mężczyznę pozostawiono na ulicy, po czym przystąpiono do plądrowania jego domu. W wyniku obrażeń mężczyzna zmarł w szpitalu 23 stycznia. W tym samym czasie działacz na rzecz praw człowieka Kameleddin Fechar podawał, że algierskie policja i żandarmeria zatrzymują w Ghardaji dziesiątki Mozabitów. Młodzi ludzie w czasie przesłuchań zmuszani mają być biciem i zastraszaniem do podpisywania zeznań, w których potwierdzają czyny, jakich nigdy nie popełnili. 22 letni Mozabita został zasztyletowany 12 lutego. Zabójcy nagrali film z dokonanego linczu. 11 marca doszło do kolejnych zamieszek międzyetnicznych w Ghardaji. Tym razem grupa arabskich licealistów sprowokować miała uczniów mozabickich. Starcia spowodowały blisko dwudziestu rannych, zniszczono kilka samochodów. 14 marca w Melice w kilka godzin podpalono i splądrowano ponad osiemdziesiąt mozabickich sklepów. W połowie marca Mozabici manifestowali w Algierze, prosząc o pomoc i zadając pytanie o to, jak to się dzieje, że sześć tysięcy funkcjonariuszy służb porządkowych nie jest w stanie zapanować nad sytuacją w regionie. Tym razem państwo pośrednio przyznało się do nieprawidłowości w działalności służb porządkowych w regionie zamieszek. Policja poinformowała bowiem o przeniesieniu trzech policjantów oskarżanych o udział w styczniowych zamieszkach w Mzabie do innych regionów kraju. Premier Sellal odwiedził co prawda Mzab w styczniu, obiecując działania na rzecz wyciszenia konfliktu, żadne działania jednak nie nastąpiły, a sam premier zrezygnował właśnie ze stanowiska, by zająć się prowadzeniem kampanii prezydenckiej Abdelaziza Butefliki.
Panberberyści, działający często z zagranicy, szukają paraleli polityki algierskich władz centralnych w poszczególnych berberskich regionach, określając ją mianem „czystki etnicznej”. Poszukuje się podobieństw do sytuacji innych algierskich mniejszości (najpierw oczyścili Mzab z Żydów, teraz czyszczą z Mozabitów), poszczególnych grup berberskich (dziś Mzab, a jutro Kabylia) oraz Berberów w ogóle (dziś Mzab, jutro wszyscy Berberzy). Czy owa „wspólnota losów” jest jednak odczuwana równie silnie przez różne grupy algierskich Berberów? Wydaje się, że więcej je różni niż dzieli. Berberzy starają się o zainteresowanie wspólnoty międzynarodowej, sami zauważają jednak, że trudno o solidarne wsparcie ich cierpień nawet ze strony sąsiednich grup berberskich, także tych mieszkających w Algierii. Języki poszczególnych grup nie pozwalają im bowiem swobodnie komunikować się między sobą, najliczniejsi Kabylowie mają silne związki z Francją, odwołują się też często do idei państwa laickiego, religijnie zaś bliżsi są maghrebskiej tradycji marabutyzmu niż konserwatyzmowi ibadytów z Mzabu, kontrastującemu między innymi z emancypacją kobiet w innych berberskich regionach w Algierii, gdzie kobiety aktywnie uczestniczą w życiu społecznym. Tuaregowie natomiast, kolejna algierska grupa pochodzenia berberskiego, są w ogóle społecznością matriarchalną. Brak kontaktów pomiędzy poszczególnymi grupami berberskimi w Algierii sprawia, że Berberzy z jednej grupy często ulegają propagandzie arabskiej wobec grupy innej. Na jednym z e-forów internauta podpisujący się „Berber z Auresu” pisze a propos Mozabitów: „Z tego, co wiem, Mozabici to ibadyci, pochodzą z Arabii, to charydżyci, nie mają nic wspólnego z nami, Berberami z Afryki Północnej”.
Nie brak opinii, zgodnie z którymi konflikt w Mzabie tylko pozornie jest religijny czy etniczny. Zgodnie z tą optyką w tarciach między grupami, nieważne czy przyjmują charakter materialny czy symboliczny, chodzi głównie o dominację nad miastem czy regionem, krótko mówiąc o władzę, w tym także nad pamięcią. Przykryciu prawdziwych powodów konfliktu służyć ma jego „dogmatyzacja”, w imię której konfliktowi o władzę przydaje się charakteru etnicznego czy religijnego, by uczynić go „atrakcyjniejszym”, odwołać się do emocji, z którymi zawsze wiąże się tożsamość. Prawdziwi zainteresowani w konflikcie i korzystaniu z niego pozostają wówczas w cieniu, gdyż wszystkie oczy zwrócone są na „atrakcyjny” konflikt. Obserwatorzy sytuacji w Mzabie wskazują, że silna mieszanina różnych typów wykluczeń, jak ignorancja, bieda i związana z nimi frustracja, sprzyja wybuchowi konfliktu, przemocy i przyspiesza ich przebieg. Frustraci są łatwo manipulowalni. Nietrudno wskazać im wroga, cel, dzięki któremu, jak się obiecuje, rozładują frustrację. Zagrożenia upatrują też niektórzy nie w Arabach czy algierskich władzach, lecz globalizacji, która odciąga dzieci od ibadyckich szkół na rzecz Internetu, od szariatu na rzecz nowych zwyczajów ubraniowych: dżinsy zastępują serwal, bejsbolówki arakie, wzrasta przestępczość, spożycie narkotyków itp. Bo przecież, choć większość mozabickiej „ulicy” nadal nosi serwale i arakie, a kobiety, w rzadkich momentach, kiedy opuszczają dom, owijają się od stóp do głów białą tkaniną, strach, także ten przed globalizacją, ma wielkie oczy. Podobna sytuacja panuje zresztą w całym świecie arabsko-muzułmańskim, gdzie po kolonializmie zapanowały dyktatury, ludzie od pokoleń świadomi są braku praw, głosu, co rodzi frustrację, tę zaś rozładowują, a żeby to jakoś ładnie opakować, upiększyć we własnych i cudzych oczach, wmawiają sobie i innym, że robią to w imię jakichś wyższych idei. Prawda, że okoliczności i warunki panujące w Algierii i Mzabie sprzyjają takiej interpretacji sytuacji ze względu na co najmniej pięć niepokojących czynników: 1) złe rządy, którym nikt nie ufa, w tym przepaść między administrującym a administrowanym (Algieria na 94 miejscu listy państw najbardziej skorumpowanych), 2) brak pomysłu na młodzież (spory na dużą skalę zaczęły się w połowie lat 70. XX w., a więc wtedy, kiedy zaczęto odczuwać skutki szybkiego przyrostu naturalnego, dziś blisko 65% ludności w wieku produkcyjnym między 15 a 59 rokiem życia), wielu młodych dorastało zresztą w czasie „czarnych lat” w atmosferze przemocy, wielu było jej świadkami, ponadto bezrobocie, które w 2013 r. było na poziomie 10% w 2013 r., ale w grupie wiekowej 16-23 lat wynosiło już blisko 22,5% przy kurczącej się dostępności ziemi uprawnej. Wśród Mozabitów bezrobocie jest niskie, inaczej niż wśród Szaamba. Mozabitów oskarża się więc o brak pracy i biedę, które cierpieć mają osoby nie należące do tej wspólnoty 3) „zabójcze” ideologie, którymi podszyte są przekazy religijne (często z importu), usprawiedliwiające przemoc, 4) wzrost przestępczości, liczebności i aktywności grup mafijnych (głównie handlujących narkotykami), które nie wahają się prowokować różnych grup do przemocy na „innym” w imię, tak naprawdę, interesów mafii i 5) załamanie systemu oświatowego, ofiary licznych nieprzemyślanych reform.
Gdzie szukać rozwiązania? Być może w usuwaniu przyczyn stających za tym, że liczne grupy stały się dziś „wrażliwe”, „wykluczone”, „szczególnego ryzyka”. Kamaleddin Fechar, aktywista Frontu sił socjalistycznych, w swoim czasie jako Mozabita szykanowany, więziony i sądzony, wystąpił z apelem o oficjalne uznanie przez algierskie władze islamu ibadyckiego, w czym widzi najlepsze zabezpieczenie przed nawrotem międzyreligijnych waśni. W tej propozycji więc rozwiązaniem konfliktów byłoby poszerzenie katalogu cech definiujących „algierskość”, w którym obok „arabskości” znalazłaby się „berberskość”, a obok islamu sunnickiego ibadytyzm. W komentarzach demokratyzację jako panaceum na wewnątrzalgierskie konflikty proponuje się uzupełnić także o uwolnienie mediów co dawałoby alternatywną przestrzeń do rozładowywania napięć. Wskazuje się, że kwestia relacji berbersko-arabskich w Mzabie nieobecna jest w lokalnych mediach, jak na przykład Radio Mzab, publicznej stacji, nadającej wyłącznie rutynowe audycje religijne przeplatane wiadomościami lokalnymi w tumzabt. Inna opcja sugeruje, że, skoro rząd algierski to arabsko-sunnicka dyktatura, nie ma sensu, by Berberzy ibadyci się w taki rząd angażowali. Uprawnione jest więc kulturowe i tożsamościowe „wycofanie” wobec asymilacjonistycznej pętli arabsko-muzułmańskiej polityki rządu zaciskającej się wokół Berberów. W opozycji do postawy „wycofania się” pojawiają się także pomysły na walkę o suwerenność, gdyż tylko ona „może obronić nas przez nienawistnym zalewem Arabów”. W tym ujęciu Mozabici potrzebować mają własnej policji, własnej armii, by się bronić. Zupełnie inną perspektywę przyjmuje z kolei Abderrahman Hadż Naser, mozabicki intelektualista, autor "La Martingale algérienne, réflexion sur une crise" wydanej w 2011 r., w opinii którego to nie algierskie państwo powinno przynosić nowe idee do Mzabu, lecz samo zreformować się na wzór berberofońskich regionów kraju. Autor radzi algierskim rządom, by, o ile chcą wyprowadzić Algierię z kryzysu, uważniej przyjrzały się modelom funkcjonowania dwóch berberskich regionów tego kraju tj. Kabylii i Mzabowi, gdyż odnajdą w nich wiele innowacyjnych, nowoczesnych i skutecznych modeli zarządzania do zastosowania w skali całego kraju.
Na razie jednak sytuacja zdaje się zmierzać nie w kierunku wyciszenia, lecz eskalacji. Przy braku mediacji obie strony tkwią z świecie własnych lęków, pretensji, wyobrażeń i stereotypów. Lektura wpisów internautów pokazuje, że dla Mozabitów Arabowie Szaamba to niezmiennie „dzicy Beduini”, „ludzie nie z tego wieku”, „brudasy”, niezdolni do „integracji” miejskiej, ludność «pseudomiejska», nieuki nie mogące znaleźć pracy, narkomani, salafici klepiący bezsensownie Koran wyuczony w malikickich medresach, modlący się od przypadku do przypadku w meczetach, których budowy nigdy nie kończą. W ocenie Mozabitów każda niedbałość, także ta architektoniczna, to jeden z kulturowych wyznaczników „Araba”. Domy, „jak to u nomadów”, stawiane są byle jak, tak „jakby chcieli powiedzieć, że przecież stąd odejdą, gdy tylko wypełnią misję zniszczenia Berberów ibadytów”. Bo przecież to „najemnicy”, siepacze”. Tak postrzegani Arabowie tworzą państwo, „dyktatorskie”, „bezprawne”, „barbarzyńskie”, „bez mandatu społecznego” z punktu widzenia Berberów nadal „kolonialne”, „nienasycone”, pragnące wyniszczyć Berberów, zresztą przy współudziale „dawnych (zachodnich) kolonizatorów” i „naftomuzułmańskiego wahhabizmu”, „przegniły arabski reżim”, który cechują „rasistowska przemoc”, „antymozabicki apartheid”, pogróżki, zastraszanie, zniewagi i arogancja, „makiaweliczny porządek”, w którym „eksplodowały przestępczość”, prostytucja, kradzieże, gwałty stały się „rutyną”, barbarzyństwo codziennością, lenistwo regułą, lekceważenie miejscowej kultury obyczajem, podobnie jak napady na ulicy i drwiny z mozabickich tradycji i języka. Sojusz państwa z Beduinami sprawiać ma, że Ghardaja Berberka, Ghardaja Mozabitka, staje się powoli Ghardają Arabką, Ghardają Beduinką.
Szaamba widzą zaś w Mozabitach „heretyków” i „bogaczy” kontrolujących rynek pracy, wykorzystują przy tym dominującą w skali kraju pozycję „arabskości”, by polepszyć swój los. Spirala przemocy się nakręca, na co rząd, ustami premiera, jeszcze dwa tygodnie temu głosił w Illizi na południu kraju, że „algierski lud to lud zjednoczony, który wierzy we wspólne przeznaczenie, odrzucając istnienie jakiegokolwiek problemu mniejszości w Algierii”. W opinii byłego (a wielu twierdzi, że, po wygranej Butefliki w wyborach prezydenckich, także przyszłego) premiera nie ma żadnych specyficznych problemów północy czy południa kraju, gdyż: „Algieria to państwo przebaczenia, pojednania i zgody, którego stabilność gwarantuje Armia ludowa”.

autor: Radosław Stryjewski

artykuł pochodzi ze strony programu Solidarni z Maghrebem
logo