Koniec sierpnia jak zwykle upływa mi pod znakiem przygotowań do urodzin Dziadka. A dokładniej - to początek mozolnych poszukiwań restauracji, w której moglibyśmy wyprawić jego uroczystość. Wprawdzie nie będzie to nic okrągłego, ale dawno uznaliśmy, że odkąd Dziadek przekroczył 80. wiosen, każda kolejna jest godna kameralnej i rodzinnej, ale jednak celebracji. I choć jubileusz Dziadka ma miejsce dopiero pod koniec października, to spróbujcie ot tak znaleźć w Warszawie lokal będący nowinką, miejscem ciekawym, mało mrocznym, z możliwością podjechania autem w pobliże drzwi, z toaletą nie na piętrze albo nie w piwnicy i ze smaczną polską kuchnią adekwatną dla wrażliwego żołądka seniora... Spójrzmy prawdzie w oczy: od strony restauracyjnej Warszawa to nie jest miasto dla starszych ludzi.
Można pracować 24/7 i nie zwariować? Można. Da się pogodzić funkcjonowanie w tyglu polskiego show biznesu z błogą egzystencją u stóp Gubałówki? Da się. Warto robić kilka rzeczy na raz? Warto. Jak? To zależy od Was. Nie ma rzeczy niemożliwych.
O cenach w knajpach nie wspomnę. Coś mnie w dołku ściska, gdy widzę jak na ukochanej Sycylii emeryci całe wieczory spędzają w trattoriach i barach, nad piwem, winem, oliwkami i serami, śmiejąc się, gawędząc i zagadując przechodniów. Chociaż może jednak problem nie leży w polskich cenach, bo nie są przecież wyższe. Szkopuł tkwi w tym, ile taki emeryt miesięcznie dostaje od wypatrywanego listonosza.
Spoglądam na mojego zamyślonego, ponad dziewięćdziesięcioletniego Dziadka i zastanawiam się, jak to będzie, gdy ja osiągnę taki Rubikon. Jak to będzie za te kilkadziesiąt lat? Na emeryturze? Czy brak środków finansowych odetnie mnie od kina, teatru, książek i życia towarzyskiego?
Dziadek całe życie powtarzał nam, żeby nie być pochopnym i pakować pieniążki "w skarpetę" - na czarną godzinę. Jakoś nigdy nie miał zaufania do banków, ale też w innych czasach się wychowywał. Zgodnie z jego filozofią, oszczędzać należy nie na zasadzie „co się uda”, lecz zawsze - z każdego zastrzyku gotówki, nawet najmniejszą kwotę - ale jednak odkładać. Jeszcze kilka lat temu takie podejście wydawało mi się upiornie mało spontaniczne. Teraz zaczynam się zastanawiać...
Dziadek należy do wąskiego grona szczęśliwców, których emerytura przekracza najniższą pensję krajową. Ale i tak - biorąc pod uwagę wielkość jego mieszkania, rachunki, jedzenie, ubrania, książki, a przede wszystkim ceny leków - za Chiny nie starczyłoby tego na miesiąc. Pewnie, że Mama i jej brat mu pomagają, ale nie o to chodzi. Dziadek był i jest niezależnym facetem, nienawidzi o nic prosić, za to lubi od czasu do czasu kupić mojej Mamie (za moim pośrednictwem) piękne kwiaty na urodziny, zabrać całą rodzinę na elegancki obiad do restauracji, sprawić sobie piękne nowe buty albo dobrą laskę. I robi to - albo tak mu się wydaje. Ponieważ sam za bardzo nie może już chodzić po sklepach, czy bazarkach zawsze trochę "kantujemy" go na cenach - podając zaniżone a dorzucając od siebie. Jednak Dziadek nie jest w ciemię bity i doskonale zdaje sobie z tego sprawę - potem odwdzięcza się jakąś pyszną naleweczką. Ale znowu - nie o to przecież chodzi.
Sęk w tym, że on sam czuje się oskubany przez państwo - po tylu latach w AK, po tylu latach pracy i mozolnego wspinania się po szczeblach kariery - co miesiąc w nerwowej atmosferze wygląda listonosza z emeryturą. I co miesiąc ta koperta jest dziwnie cienka... A zepsuty telewizor, czajnik, odkurzacz lub żelazko, zapotrzebowania na cieplejsze palto czy węższą marynarkę nie są mu straszne tylko dlatego, że może sięgnąć „do skarpety”. Gdyby ubierał się i wyposażał z emerytury - dawno mieszkałby już w szałasie nad Wisłą, nosząc spódniczki z trzciny...
Nie jestem ekspertem od emerytur, nie znam dokładnie zasad funkcjonowania np. 3. filara, ale wiem, co to ZUS i czym są fundusze emerytalne. Wiem też, czym są podatki, które państwo nie tylko co miesiąc, ale każdego dnia tak namiętnie ode mnie pobiera. I jakoś mi się to nie miarkuje - że za 25 lat będę dostawała ochłapy w porównaniu z tym, co sama wrzucam do państwowego worka bez dna. Co raz częściej myślę o tym, że filozofia mojego Dziadka to jedyne wyjście - odkładać, odkładać i jeszcze raz odkładać. Pieniądze na stare lata z nieba mi nie spadną, a już na bank nie dostanę ich od państwa.