Ostatnie tygodnie, a właściwie miesiące, używając eufemizmu, nie były dla PiS-u dobre. Nie jest to jednak żaden niekorzystny zbieg okoliczności, czy krótkotrwały kryzys partii Jarosława Kaczyńskiego. Dzieje się to, co działo się zawsze, gdy to środowisko dochodziło do władzy, czyli psucie państwa w jego wszystkich wymiarach i chaos w jego instytucjach. PiS rządzi wg zasady „chleba i igrzysk”, więc rozpoczął od programu 500+ i audytu, po którym więzienia miały zapełnić się byłymi ministrami i działaczami PO. Igrzyska nie wyszły, a w czasie, gdy PiS rozdawał ludziom chleb, za zamkniętymi drzwiami przy Nowogrodzkiej Prezes z grupką popleczników kombinował, co zrobić, żeby garstka ludzi z jego najbliższego otoczenia i paru członków rodziny miało zapewniony luksusowy byt na zawsze, bez względu na to, kto wygra kolejne i jeszcze następne wybory.
Posłowie PiS-u muszą czuć się trochę niepewnie, bo przecież z 237, tylko kilku, góra kilkunastu, może liczyć na posadę w spółce Srebrna i pensje kierowcy Prezesa. A co z resztą? Wyłożą pieniądze na kampanię, ale wielu nie wejdzie jesienią ani do sejmu, ani do Srebrnej. Pal licho, gdyby można przegrać, walcząc o ideały, te zawsze pozwalają człowiekowi pozostać wewnętrznie spokojnym i dumnym, nawet po przegranej.
Ale gdy okazało się, że głównym doradcą finansowym (nie, nie chcę powiedzieć „consigliere”, to przecież żadna mafia, tylko biznes na słupa z wykorzystaniem struktur państwa), no więc, gdy okazało się, że prawą ręką „kryształowego” Jarosława Kaczyńskiego jest były wieloletni współpracownik SB, to wewnętrzny spokój wielu działaczy PiS-u, w tym pewnie wielu posłów, musiał zostać poważnie nadszarpnięty. I nic tu nie pomoże mówienie, że to „pięciorzędny TW”, a już na pewno niewielu uwierzy, że ktoś, kto był Premierem RP, a od kilku lat decyduje o tym, co robi Prezydent, Premier, cała Rada Ministrów, Marszałek Sejmu i większość sejmowa, czyli de facto Sejm RP, a nawet Trybuna Konstytucyjny, nie wiedział, kim był Kazimierz Kujda.
Gdy do tego dołożymy fakt, że wielu rekomendowanych przez najbliższe otoczenie J. Kaczyńskiego ludzi (Misiewicz, Chrzanowski) stało się negatywnymi bohaterami korupcyjnych skandali opisywanych na pierwszych stronach gazet, nie tylko w Polsce, to wewnętrzny spokój uczciwych działaczy PiS-u leży w gruzach. O kopercie z łapówką dla księdza nie wspominam, bo nie ma stuprocentowych dowodów, ale jeśli okaże się historią prawdziwą, to po PiS, który chętnie utożsamia się z Kaczyńskim, zostanie „wieczna sromota” i nic więcej.
Ale przyjmijmy na chwilę wersję samego Prezesa, która sprawiła, że w swoim otoczeniu zyskał przydomek „kryształ”.
Kaczyński marzył o wielkiej inwestycji, a w konsekwencji wielkich pieniądzach, które można by wykorzystać do szerzenia, promowania i utrwalania w społeczeństwie określonych poglądów i idei. Ale przecież promowaniem określonych poglądów i idei, na szerszą niż u cioci na imieninach skalę, w demokratycznym państwie zajmują się partie polityczne i organizacje pozarządowe oraz przeróżne think-tanki, a finansowanie wszystkich tych podmiotów musi być transparentne. Problem polega na tym, że Kaczyński chciał połączyć trzy w jednym i udawać (co wciąż robi) że PiS to nie Srebrna, a Srebrna to nie Instytut Lecha Kaczyńskiego. Tymczasem PiS to partia polityczna, która zgodnie z polskim prawem może być finansowana tylko z subwencji budżetowej i niewielkich darowizn osób fizycznych, Srebrna to spółka do zarabiania pieniędzy, która nie może pompować kasy, nawet poprzez Instytut, do partii politycznej, ani na promocję partii politycznej, a to chciał zrobić Prezes. Robi to zresztą już dzisiaj, ale na mniejszą skalę - kilku, nie kilkudziesięciu, czy kilkuset milionów. I gdzie tu kryształ? Przecież to oligarchia w najczystszej postaci.