Znów nastała ta dziwna, niepodrabialna pora, kiedy na medialnej tapecie znajduje się znaczenie i symbolika Świąt Bożego Narodzenia. Czym są dla nas te wyjątkowe dni? Wydarzeniem duchowym, religijnym, czy po prostu utartą tradycją i obyczajem obchodzonym od lat? Ile w tym naszym celebrowaniu jest sacrum, a ile profanum?
O sporcie, polityce, macierzyństwie... i nie tylko!
Większość społeczeństwa w sposób pośredni lub bezpośredni ulega otaczającej „magii Świąt”, tak mocno kreowanej przez marketingowców i speców od reklamy. Choinkę i żłóbek w domu mają nawet osoby, które nie praktykują wiary chrześcijańskiej. Składamy sobie serdeczne życzenia i wybaczamy nieporozumienia, bez względu na to, czy jesteśmy wierzącymi, agnostykami, czy wręcz ateistami. Przeczytałam kiedyś, że Boże Narodzenie w naszym kraju obchodzi 89% Polaków, przy czym w zwykłą niedzielę w Kościołach pojawia się zaledwie 41% Katolików. W obliczu Świąt zaciera się podział na osoby religijne i niereligijne. W tym okresie wszyscy bujamy się w rytm ulubionej „kolędy” supermarketów i polskich stacji radiowych - „Last Christmas”, dając zamieniać się w bezmózgie, konsumpcjonistyczne zombie.
Święta Bożego Narodzenia stały się niezwykle komercyjne, a przez to dochodowe. Zdecydowana większość firm z sektora usługowo-handlowego prześciga się w podnoszeniu „rangi” Świąt. Kiedyś okres świąteczny w kalendarzu handlowca rozpoczynał się na początku grudnia, a obecnie akcenty bożonarodzeniowe można zaobserwować już, o zgrozo … we wrześniu! Sklepy walczą o klienta na różne sposoby, a ludziom w przedświątecznej histerii niewiele trzeba, aby dać się „uwieść” marketingowcom.
W pośpiechu robimy porządki, gotujemy, pieczemy, kupujemy prezenty, ubieramy choinkę. Planujemy spotkania z bliższą i dalszą rodziną, z przyjaciółmi. Jest to ogromne przedsięwzięcie z przyczyn logistycznych i finansowych, którego organizacja często spędza nam sen z powiek – czy zdążymy ze wszystkim? Czy wszyscy będą zadowoleni? Spirala się nakręca, my jednak poddajemy się temu jak co dwanaście miesięcy, uznając ten cały świąteczny rozgardiasz za urok końcowych dni roku.
Czy w tym całym zamęcie zastanawiamy się jeszcze nad religijnymi duchowym aspektem Świąt, czy traktujemy je jako odwieczną tradycję? Większość z nas przygotowuje się do Świąt i w nich uczestniczy, z tego mały odsetek angażuje w to pierwiastek duchowy i religijny. Boże Narodzenie samo w sobie pozostaje świętowaniem, ale czy świętowaniem narodzin Jezusa? Raczej nie. Stroimy choinkę, robimy prezenty, składamy sobie życzenia dzieląc się opłatkiem, kolędujemy, przygotowujemy 12 potraw na świąteczny stół, ale postępujemy tak, bo jesteśmy do tego przyzwyczajeni, bo robiliśmy tak przez całe życie – gdy byliśmy dziećmi, nastolatkami, aż w końcu wydorośleliśmy i sami zostaliśmy rodzicami, dziadkami. Jest to czas, kiedy jesteśmy dobrzy, serdeczni, kiedy staramy się chować dawne urazy i przebaczać. Zanikł element religijny - chrześcijański, który kiedyś był wymiarem i istotą tego Święta.
Dla mnie Święta to przede wszystkim czas poświęcony moim dzieciom i najbliższym – wymyślaniem dla nich różnych atrakcji i niespodzianek. Rozpoczynamy je zawsze od pisania listów do Gwiazdora. Potem wspólnie ubieramy choinkę, ustawiamy żłóbek i świątecznymi ozdobami przystrajamy dom. Nareszcie można się cieszyć beztrosko spędzonym czasem, wolnym od szkoły, przedszkola i pracy. W naszej rodzinie, bądź co bądź zdominowanej przez dzieci, kulminacyjnym momentem jest wizyta Gwiazdora i rozpakowywanie prezentów. Ten moment lubię najbardziej, bo widok radości na twarzach moich maluchów jest dla mnie bezcenny. Czy moja rodzina potrzebuje jeszcze jakiejś ideologii, aby miło i rodzinnie spędzić te Święta? Nie. Dla nas są one tradycją i tylko tradycją, bez żadnego religijnego podtekstu. Nawet karp, który na polskim wigilijnym stole pojawia się stosunkowo od niedawna, w ten wyjątkowy wieczór smakuje wybornie. Śpiewanie kolęd? Równie fajna, rodzinna tradycja.
Przed Świętami nigdy nie ulegam szałowi gotowania, pieczenia czy generalnych porządków. Nie barykaduję się w kuchni między bigosem a kutią. To nie moja bajka. Nie chcę, aby „uginający się od potraw stół” był synonimem Świąt w moim domu. To przede wszystkim czas dla nas i to właśnie jest najpiękniejsze i najcenniejsze. Polecam to też innym - spędźmy ten świąteczny czas, tak jak mamy na to ochotę – bez udawania, bez zmuszania się do tego, co nie sprawia nam najmniejszej przyjemności. Najważniejsze, aby te Święta przyniosły nam i naszym bliskim dużo frajdy. I tego Wam wszystkim życzę!