O sporcie, polityce, macierzyństwie... i nie tylko!
Z racji mego tzw. stanu, na każdym kroku słyszę pełne troski pytanie: „Iza, jak się czujesz ?”. To bardzo miłe, grzecznościowe pytanie, aczkolwiek czasem trudno nie doszukać się podtekstu, że pewnie ja (jako ta „ciężarna”) czuję się fatalnie lub co najmniej gorzej niż zazwyczaj.
Zawsze odpowiadam, że czuję się dobrze, wręcz lepiej niż kiedykolwiek, no i stety-niestety temat się tu urywa :) … a moi rozmówcy nie dowierzają i czekają, aż zacznę się wreszcie na coś skarżyć. Być może wyda się to komuś dziwne, ale ja po prostu LUBIĘ być w ciąży! Skłamałabym twierdząc, że nie odczuwam żadnego dyskomfortu, wahań nastroju czy fizycznych dolegliwości. Czasem sobie pomarudzę, ponarzekam, ale to i tak nie zmieni faktu, że ciąża i macierzyństwo to najfajniejsza w życiu rzecz, jakiej doświadczyłam! Aż żal, że to pewnie moja ostatnia:)
Może jestem wyjątkiem, ale nie rozumiem, dlaczego przyjęło się, że każda kobieta w ciąży musi źle się czuć, a ciężarne kobiety to „obiekty szczególnej troski”, czy wręcz osoby jakby na cos chore. Odnoszę wrażenie, że istnieje pewna presja w stosunku do nas, aby podzielić sie doświadczeniami dotykającymi tzw. ciążowych bolączek. Ile która przytyła i jak szybko zrzuciła, czy były zachcianki żywieniowe, a może nieprzyjemne wymioty, upierdliwe bóle głowy, skurcze w nogach i tak dalej, i tak dalej... Zastanawiało mnie zawsze, dlaczego podnosząc temat ciąży zaczynamy od razu narzekać i biadolić, zamiast skupić się na pozytywach? Przecież jest ich tak wiele!
No właśnie, a co to za pozytywy? Uroki ciąży, uroki macierzyństwa? Podczas słuchania rożnych wypowiedzi oraz czytania artykułów na ten temat, wyłonił się przede mną jeden obraz – ciąża to męczarnia. Zdecydowana większość narzucana przez mainstreamowe media traktuje o trudach i problemach kobiet, notorycznym niewyspaniu i złej kondycji psychofizycznej, braku wsparcia ze strony partnera tudzież Państwa, o kosztach rodzicielstwa, o tym że nas na dzieci nie stać, a przyrost naturalny dramatycznie spada... Wszystko to prawda i trudno z tym polemizować, ale czy ktoś w ogóle dostrzega i wyraźnie akcentuje zalety, a przede wszystkim radość, jaką niesie ze sobą posiadanie potomstwa?
Myślę, ze każdy rodzic, kochający swoje dzieci, ma swoją subiektywną listę pozytywów i jest ona zdecydowanie dłuższa od negatywów.Ja wymienię tylko trzy, dla mnie najważniejsze: nikt tak bezinteresownie nie cieszy się na Twój widok, nikt tak szczerze nie wyznaje Tobie miłości i nikt tak Cię nie potrzebuje jak Twój mały człowiek!
Ostatnio coraz częściej słucham też deklaracji kobiet: tych młodszych i tych starszych, które zaklinają , że za żadne skarby świata nie planują mieć dzieci. Nie odmawiam im prawa do takiego wyboru, szanuję go. Decyzja o dziecku powinna być przemyślana i odpowiedzialna. Dość patologii rodem z Sosnowca („słynna” mama Madzi). Jednak z drugiej strony uważam, że kobiety, które nie zostały matkami, straciły coś unikalnego w swoim życiu. Bezpowrotnie.
I tu oczywiście można stwierdzić, że każdy jest kowalem swojego losu i nikt nie ma prawa nikomu nic narzucać wbrew jego woli. Zgadzam się. Ja też nie lubię, jak ktoś mówi mi jak mam żyć i jakie decyzje powinnam podejmować.
W wieku 20 lat zarzekałam się, że dzieci mieć nie będę, ani jednego, a co dopiero piątkę! Bardzo irytowały mnie uwagi w rodzinie typu: „Teraz tak mówisz. Zobaczysz, kiedyś zmienisz zdanie”. A teraz bardzo się cieszę, że to zdanie jednak zmieniłam :)
Pewnie zostanę zlinczowana za te słowa, ale szczerze – żal mi kobiet, które świadomie nie decydują się na macierzyństwo (mając ku temu predyspozycje). Nie wiedzą co tracą albo wydaje im się, że doskonale wiedzą co tracą. Argumenty są różne: ekonomiczne, brak pracy, brak stabilizacji, brak partnera. I tu faktycznie, w sytuacji gdy jest się pozbawionym środków do życia i elementarnej stabilizacji ciężko stworzyć nawet niespełna dwuosobową rodzinę.
Jednakże wiele kobiet, które znam ma i zdrowie, i pieniądze, i pracę, i partnera. Preferują jednak bardziej beztroskie życie, bez dodatkowego balastu, jakim w tym wypadku jest odpowiedzialność za drugiego człowieka. W żaden sposób nie chcą się ograniczać, wolą podróżować, bawić się, realizować zawodowo bez niepożądanych przerw w karierze. Boją się tej kolosalnej (jakby nie patrzeć) zmiany w trybie życia i nadprogramowych obowiązków.
Są też panie, które panicznie boją się samego porodu i jego „skutków ubocznych” - utraty figury, zwiotczałego ciała, rozstępów. Tak jakby ciąża miała na zawsze przekreślić ich atrakcyjność, odebrać wigor i młodość. Moim zdaniem ten strach podyktowany jest przede wszystkim niską pewnością siebie i ogromnym deficytem wiary w swoją silną wolę i możliwości. Dużo oczywiście zależy od naszego partnera: czy czujemy jego stuprocentową akceptację i wsparcie, czy jesteśmy pewne jego uczuć. Często bowiem tu właśnie tkwi istota problemu. Coś w stylu: boje się, że partner mnie zostawi, bo po pierwsze – nie będę mu się już podobać, a po drugie – może on nie wytrzyma presji bycia ojcem. Przykre to, ale prawdziwe.
Dlatego zgadzam się, że w obecnych czasach trudno o odpowiedzialnego mężczyznę, kandydata nie tylko na partnera, ale i ojca dla naszych dzieci. Coraz częściej stajemy pod przysłowiową ścianą i jesteśmy zdane tylko na siebie… Więc może lepiej od razu uciąć temat, jeszcze w zarodku ? Czy w sumie przed zarodkiem? Niektórzy panowie niby się cieszą, że zostaną tatusiami, z początku nawet ich kręci to całe „ojcostwo”. Biada jednak jeśli dziecko naruszy ich swobodę i zacznie absorbować zbyt dużo czasu. O co tyle hałasu? Przecież wystarczy wrzucić „słit focię” z dzidziusiem na facebooka i wszyscy pomyślą, że to taki troskliwy tatuś.
Jeszcze inne Panie czy pary ciągle przekładają macierzyństwo na później, zawsze jest coś do zrobienia pilniejszego, a dziecko potem. A tu czas płynie, lata lecą i w pewnej chwili okazuje się, że jest już niestety za późno. I tu zaczyna się dramat.
Nie zgadzam się też z opinią, że macierzyństwo wyklucza karierę i na odwrót. Wszystko zależy tylko i wyłącznie od nas samych - naszej determinacji, ambicji i samozaparcia. To samo tyczy się wyglądu, kondycji i naszego samopoczucia. Siła tkwi w nas drogie Panie!
Nie chcę, aby mój wpis został odebrany jako apel do kobiet i par, aby się czym prędzej rozmnażały.
Po prostu uważam, że czasami warto spojrzeć na swoje życie z dystansu i zastanowić się, jak chcielibyśmy, aby ono wyglądało za 30-40 lat. Czy chcemy przeżyć życie nie doświadczywszy bezgranicznej miłości do i od dziecka? Czy nie będziemy później tych decyzji żałować? Macierzyństwo to nie tylko forma poświęcenia, ale także codzienna - jakby nie spojrzeć - praca. To nie tylko dodatkowe kilogramy do zrzucenia czy nieprzespane noce przez parę czy paręnaście miesięcy. Bycie rodzicem jest o wiele fajniejsze niż najlepsza balanga, niż sto najlepszych imprez, niż podróż dookoła świata, niż czytanie książek, niż leniuchowanie na kanapie i niż wąska talia ...Wiele z tych rzeczy można pogodzić i wcale nie trzeba z nich definitywnie zrezygnować.
Pozdrawiam wszystkich rodziców, a jeszcze nie-rodziców zachęcam do chwili refleksji.