Choć ateizm jest postawą internacjonalistyczną, zaś problemy z nadmiarem wpływów religii zdarzają się niemal wszędzie na świecie, obserwuję niestety u wielu ateistów całkowitą obojętność wobec tego, co przydarza się ateistom mieszkającym poza Polską. Taka postawa owocuje całkowitą bezbronnością wobec takich zjawisk, jak wyklęcie spektaklu „Golgota Picnic”.
Jacek Tabisz - ateista, poeta, muzyk, publicysta, badacz kultur orientalnych, od 2011 prezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów.
Najatrakcyjniejszy w polskim środowisku ateistów jest chyba ludowy antyklerykalizm (skądinąd potrzebny, ale nie tylko on!), zwłaszcza, gdy przejawia się w obrazkach. O ile prosty rysunek satyryczny, nie zawsze najwyższych lotów, może liczyć na Facebooku na dziesiątki, lub setki lajków, o tyle ważna i dramatyczna historia związana z działaniami ateistów z Maroka, z Indii, z Iranu, a nawet i z Francji, czy Niemiec, może liczyć na dziesiątki, lub setki mniej polubień.
Nie wydaje mi się, abyśmy my, polscy ateiści, mogli cokolwiek zmienić, jeśli będziemy obojętni na rzeczy, które mają miejsce na świecie na styku religii i świeckości. Przecież aktywni ateiści w Maroku, czy w Indiach dla tej samej, co nasza, sprawy, ryzykują niejednokrotnie życie, lub wygnanie. Jeśli to nie jest dla nas ważne, nie dziwmy się, że również w ojczyźnie nasz głos bywa marginalizowany.
O tym co się dzieje z ateistami poza Polską łatwo się dowiemy z działalności publicystycznej Andrzeja i Małgorzaty Koraszewskich, prowadzących obecnie portal publicystyczny listyznaszegosadu.pl. Sęk w tym, że głosy ateistów z Turcji, z Pakistanu, a nawet z Arabii Saudyjskiej przyciągają tylko promil czytelników.
Ksenofobia nie dotyczy tylko polskich ateistów. Od dłuższego już czasu zadziwiają mnie anglosascy ateiści, bardzo słabo reagujący na głosy ateistów z Polski, mimo że są one wyrażane po angielsku. Odwiedzając Facebookowe strony brytyjskich, czy amerykańskich ateistów można odnieść wrażenie, że ich zainteresowanie nieanglojęzycznym światem jest na miarę początków XIX wieku. Chlubny wyjątek stanowią tu, jak wynika z moich prywatnych obserwacji, Australijczycy.
Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów, którego jestem prezesem, ma szczęście utrzymywać bliskie relacje z jednym z najbardziej znanych ateistów i racjonalistów z Indii, Sanalem Edamaruku. Sanal musiał uciekać z Indii, gdyż dopuścił się aktu bluźnierstwa wobec katolickiego cudu i ośmielił się być nieco arogancki w rozmowie z arcybiskupem Mumbaju. Grozi mu więzienie, otrzymał też wiele pogróżek dotyczących przygotowywanych prób zabicia go, gdy już trafi do aresztu. Dla Racjonalista.tv opowiedział swoją historię:
Jak myślicie – ile lajków przyniósł ten wywiad? Jak dużo ma oglądnięć? A przecież poszło nawet o tę samą religię, która dominuje w Polsce. Interesowanie się ateistami spoza Polski nie polega tylko i wyłącznie na wzajemnej samopomocy środowisk ateistycznych. Możemy się też od siebie uczyć. Sanal uciekł do Europy i obserwuje nasz ateizm przez pryzmat swoich indyjskich doświadczeń. Sądzę, że jego wnioski są cenne dla nas.
Być może przesadziłem używając słowa ksenofobia. W końcu całkowita obojętność nie jest jeszcze przejawem przemocy i nienawiści. Tym niemniej mam czasem wrażenie, że taka obojętność jest trudniej uleczalna od bardziej agresywnych postaw. Nie czuję się też zaskoczony, gdy nasze krajowe postulaty są lekceważone przez rządzących nami polityków i sporą część mediów. Neutralny obserwator może bowiem odnieść wrażenie, że ateizm to bardziej intymne hobby, niż dojrzały światopogląd mający swoje postulaty.
Wielu ateistów ogląda mistrzostwa świata w piłce nożnej, choć nie grają tam polscy piłkarze. Jak więc widać, są jakieś międzynarodowe sprawy, które jakoś mogą się przebić do świadomości naszych bezbożników. Tym bardziej dziwne, że dramatycznie niekiedy potrzebujący wsparcia nasi bracia i nasze siostry w niewierze nie mogą liczyć na cień tego zainteresowania, jakie wielu polskich ateistów poświęca brazylijskiemu, czy argentyńskiemu piłkarzowi.
Obcokrajowcami dla wielu polskich ateistów są też najwyraźniej posłowie i senatorzy. Wobec szumu, jaki my, polscy ateiści, tworzymy w internetowych komentarzach i nawet trochę w mediach, ilość naszych głosów podczas wyborów jest zadziwiająco nikła. Tak jakby prawie nas nie było...
Czasem mam wrażenie, że spora część z nas po prostu lubi cierpieć wykluczenie. Być może to jest łatwe – nie udzielać się, za to czuć się wyjątkowym, z jednej strony prześladowanym, z drugiej strony lepszym od innych. Obie te opcje są nieprawdziwe. Nie brakuje dość tolerancyjnych wierzących, których łatwo przekonalibyśmy do swoich racji, gdybyśmy tylko nie byli taką efemerydą.
Spójrzmy choćby na Polonię. Kto się na przykład interesuje mieszkańcami Chicago o polskich korzeniach? Z głosów, które do mnie coraz częściej dochodzą, wynika, że czyni to Radio Maryja i politycy PiS. A gdzie my jesteśmy?
Uważam, z całym przekonaniem, że to nasza aspołeczność jest jedną z głównych przyczyn zjawisk takich jak bezmyślny kult Jana Pawła II, jak szykanowanie „bluźnierczych” artystów, jak lekarskie deklaracje wiary... Dla każdego ateistycznego czytelnika powyższego artykułu istnieją dwa wyjścia z sytuacji – albo znów poczuć się lepszym i oburzyć się na moje słowa, albo coś zrobić. Ja polecam większą aktywność w wyborach i większe zainteresowanie dolą ateistów mieszkających gdzie indziej, niż w naszym kraju.
Prosty przykład na koniec. Mamy teraz wakacje. Świetny sposób, aby protestować przeciwko rządom i społeczeństwom, które łamią jakiekolwiek prawo do postawy ateistycznej. Czy ktoś z Was odwoła choćby wycieczkę na Malediwy, wiedząc, że miejscowych skazuje się tam na śmierć, za ateizm...?