Oczywiście sporej części osób uczestniczących w Marszach Niepodległości, lub im kibicujących, chodzi o rozładowanie agresji i frustracji, o specyficzną rozrywkę, która niekoniecznie bawi na równym poziomie bawiących się, jak i nieszczęsnych świadków owych zabaw. Nie należy jednak upraszczać, wydaje mi się, że w tym całym zamieszaniu zjawiają się też licznie osoby, które nie tylko chcą się bawić, ale do czegoś dążą wychodząc na ulice.
Jacek Tabisz - ateista, poeta, muzyk, publicysta, badacz kultur orientalnych, od 2011 prezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów.
Zmienił się rząd, co być może, obok „schowania policji”, wpłynęło na spokojniejszy przebieg imprezy narodowców w tym roku. Dlaczego jednak Jarosław Kaczyński ich zdaniem jest „bardziej polski” niż Ewa Kopacz czy Donald Tusk? Po co są Marsze Niepodległości i dlaczego są jakie są?
Pierwsze wyjaśnienie jest dość niezwykłe, ale chyba prawdziwe. Chodzi o język symboli, do którego przyzwyczajony jest statystyczny Polak. Nie jest to symbolika nowoczesna, postępowa, asertywna i pewna siebie, z odcieniem optymizmu. Tak samo jak w XIX wieku, statystyczny Polak ma w swojej głowie głównie Dziady Mickiewicza, zrozumiane na dość prostym i dosłownym poziomie. A więc „Polska Chrystusem Narodów!”. Symbolika zrozumiała dla statystycznego Polaka, to cierpiętnictwo, rytualna katolicka obrzędowość, wrażenie samotności i osaczenia, poczucie bycia zdradzonym przez jakieś bliżej nieokreślone siły – czy to przez Niemcy, czy to przez UE, czy to przez USA, czy to przez Żydów etc. Ciekawie mówi o tej wyobraźni symbolicznej Polaków psychoanalityk prof. Andrzej Leder:
Jak wiemy, przed ostatnimi wyborami główny rywal PiS, Platforma Obywatelska stawiała na bardziej nowoczesne pojęcie państwa, patriotyzmu, a nawet relacji społecznych i międzyludzkich. Nijak to się miało do powierzchownie zrozumianych Dziadów Mickiewicza... PiS znacznie lepiej wpasował się w tę narrację, dzięki czemu przyciągnął więcej wyborców.
Uczestnicy Marszy Niepodległości napawają się zatem bliską sobie symboliką, można by stwierdzić, że celebrują świat Mickiewicza w zbanalizowanym i dosłownym wydaniu, stąd też ich wrażenie walki o niepodległość w niepodległym kraju i oczywista w tym wypadku agresja, czy to werbalna, czy to wręcz fizyczna. Jest taki zabawny rysunek Mleczki, gdzie grupa protestujących Polaków wznosi transparent: „Żądamy obietnic!”. W tej satyrze kryje się wiele prawdy. Spora część naszego narodu pragnie swojej konserwatywnej, dziewiętnastowiecznej symboliki. Już sam fakt stosowania tej symboliki uspokaja ich i cieszy, choć w rzeczywistości oczywiście nic nie znaczy.
Drugie wyjaśnienie to stosunek do Unii Europejskiej. Część Polaków bardzo źle ocenia UE, mając nawet niekiedy niezgodne z prawdą wrażenie okupacji. Mało kto, póki co, zdaje sobie sprawę z tego, że my tę UE współtworzymy. Nawet polskim nacjonalistom powinno zależeć na UE, bo bez niej zmiecie nas historia. Wobec Chin, Indii, Stanów Zjednoczonych, Polska jest tylko pyłkiem. Dziś jest inaczej niż w latach dwudziestych XX wieku. Wtedy jeszcze Europa była punktem centralnym światowego układu sił. Większość świata to były kolonie i strefy wpływów państw europejskich. Dlatego same Niemcy, sama Francja czy sama Wielka Brytania mogły się czuć udzielnymi, światowymi mocarstwami, zaś słabsze kraje europejskie, takie jak Włochy, Hiszpania czy Polska, mogły aspirować do tej roli. Jak aspirowały, niestety wiemy, ale faktem jest, że nie było to tylko komiczne nieporozumienie.
Dopiero w trakcie II Wojny Światowej okazało się, że skończył się czas Europy. Nazistowskie Niemcy nie miały największych szans z USA i zaopatrywanym przez nie euroazjatyckim Związkiem Radzieckim, choć zdmuchnęły wcześniej jak domek z kart potęgę Francji, mającej teoretycznie najsilniejszą europejską armię. Niepokonane do tej pory Imperium Brytyjskie po II Wojnie Światowej przestało istnieć, wcześniej dostając łupnia od Japończyków, których pokonać mogli dopiero Amerykanie, nie bez trudu zresztą.
Unia Europejska jest zatem próbą przywrócenia znaczenia Europie, a co za tym idzie, państwom wchodzącym w skład Unii Europejskiej. Bez tego samodzielna Polska, Portugalia, czy Francja nie mają żadnych szans na samodzielność polityczną w przyszłości.
Zadziwia mnie zatem wrogość wobec UE części środowisk prawicowych, w tym oczywiście narodowców. Świadczy ona tylko o wierze w baśnie, o możliwości powrotu całkowicie niezależnej Polski do znaczenia, jakie miała w XVI wieku. To absolutnie niemożliwe, świat się zmienił. Wśród państw składających się na Unię Europejską tylko Wielka Brytania ma inną alternatywę niż UE. Po pierwsze skupia wokół siebie Brytyjską Wspólnotę Narodów, która ma znaczenie nie tylko symboliczne, ale też gospodarcze, strategiczne i dotyczące rozwoju nauki i innowacji. Po drugie UK może ciążyć w stronę USA, z którymi ma często więcej wspólnego niż z „kontynentalną” Europą. Być może za 100 lat Wielka Brytania stanie się jednym ze stanów USA?
Poparcie dla Unii Europejskiej wpisuje się oczywiście w silnie obecną na Marszach Niepodległości walkę PO – PiS, gdzie Marsze mają służyć osłabieniu PO w niewybredny sposób. Posłowie i posłanki PO często wymieniają poparcie dla idei Unii Europejskiej jako jeden z głównych wyznaczników ich partii. Tu rozmawiam ze znanym wrocławskim posłem PO, Michałem Jarosem:
Trzecim powodem takiego, a nie innego charakteru Marszy Niepodległości są globalizacja, kapitalizm i wolny rynek. W obrębie UE Niemcy mają oczywiście największą gospodarczą siłę przebicia, zaś my jesteśmy ich bezpośrednimi sąsiadami, Berlin leży w zasadzie w rejonie przygranicznym polsko – niemieckim.
To rzeczywiście może niepokoić, bo czasem polskie inicjatywy są całkowicie bez szans wobec roli kapitału niemieckiego i ekspansji niemieckich przedsiębiorstw oraz produktów. Ale przecież Hiszpania, Włochy i choćby Irlandia też wchodziły do Unii Europejskiej jako znacząco słabsi partnerzy. A jednak zaczęli sobie nieźle radzić, dościgając Niemcy. Oczywiście Hiszpanię na przykład dobił ostatni kryzys amerykański, gdyż miała szczególnie silne powiązania gospodarcze z Ameryką Łacińską, która bardzo mocno zareagowała na gospodarcze tąpnięcie w USA. Tym niemniej Hiszpania, Irlandia i Włochy pokazują, że można stopniowo wydobywać się z cienia potężnych ekonomicznie Niemiec czy Francji.
Inna rzecz to alternatywa wobec przynależności do UE. Czy Polska aby zabezpieczyć się przed mocną gospodarką sąsiadów miałaby się zamknąć w sobie jak Białoruś? Czy nie lepiej być wewnątrz unijnej gospodarki przyjmując na siebie zobowiązania, ale też korzystając z przywilejów? Nie tylko zresztą maszerujący w Marszach Niepodległości Polacy tych przywilejów nie rozumieją. Świadczą o tym też reakcje opinii Zachodniej Europy na sceptycyzm polskiego społeczeństwa wobec przyjmowania uchodźców i imigrantów z obecnej fali „wędrówki ludów”. Często w krytyce Polaków odnoszono się do tego, że pracują oni w UK, Niemczech czy we Francji, zaś bronią tego biednym Syryjczykom i osobom podszywającym się pod biednych Syryjczyków. To dość bezczelny i głupi argument, bo przecież Francuz, Niemiec czy Anglik tak samo może pracować w Polsce, korzystając z wielu praw i przywilejów ustanowionych przez Unię Europejską. I w dużych miastach polskich jest coraz więcej pracowników pochodzących z Zachodniej Europy. Jak mają zameldowanie, mogą nawet brać udział w wyborach samorządowych. Niemiec może też założyć w Polsce stowarzyszenie, zbudować kościół protestancki, korzystać z leczenia u nas na bazie swoich ubezpieczeń zdrowotnych i tak dalej, i tak dalej. Niemiec mieszkający i pracujący w Polsce nie jest imigrantem, ale obywatelem UE. Jak więc można porównywać Polaków do obecnej fali migracyjnej z Bliskiego i Środkowego Wschodu? Czy Polak albo Francuz może pojechać sobie do Pakistanu i bez problemu zamieszkać tam na stałe, zacząć pracować, założyć stowarzyszenie ateistów i brać udział w wyborach lokalnych?
Czwarty powód Marszy Niepodległości to obecnie kwestia uchodźców. Tu bardzo łatwo stwierdzić, iż polska prawica to okrutni rasiści, zaś potwierdzenie bez trudu znajdziemy w internetowych komentarzach mówiących o zatapianiu i mordowaniu „ciapatych”, oraz o szalonym i radosnym entuzjazmie, jaki budzą takie nienawistne wpisy wśród zbyt wielu.
Jednak rzeczywistość jest o wiele bardziej złożona, niż oczywista ocena nienawistnych komentarzy. Po pierwsze lewica europejska bywa znacznie bardziej rasistowska od prawicy, choć jej rasizm ubrany jest w poprawnie politycznie sformułowania. Celami rasizmu części lewicy europejskiej są Izrael i Stany Zjednoczone. Oba te cele idą w parze, bo dla części lewicowców Izrael jest bliskowschodnią forpocztą USA. Lewica doprowadziła do sytuacji, w której Izrael w niektórych kręgach budujących politykę międzynarodową i szeroko pojętą opinię publiczną, jest uważany za głównego wroga praw człowieka na świecie, choć na Bliskim Wschodzie Izrael zdecydowanie te prawa najbardziej szanuje (co nie znaczy oczywiście, że jest w tym doskonały).
Gorąca amerykanofobia części lewicy skłania ją już od dziesięcioleci do popierania wojującego islamu, jako jednej z głównych sił walczących z „amerykańskim imperializmem”. Doskonałym przykładem jest tu Chomsky, świetny lingwista i ideologiczny guru lewicy, nie unikający dobrych relacji z przywódcami fundamentalistów islamskich.
Dlatego zastrzeżenia środowisk prawicowych wobec lewicowych pomysłów na politykę multikulti bynajmniej nie są zupełnie wyssane z palca, choć sposób w jaki się te zastrzeżenia wyraża na ulicach czy w internecie bywa tak głupi i drastyczny, że szkodzi po prostu możliwości ich rzeczywistego wyrażenia.
Poprawność polityczna nie pozwala mówić w głównych europejskich mediach o tym, co dzieje się choćby w Szwecji, w Malmo, gdzie pod wpływem skrajnie idealistycznej polityki lewicowo – zielonych rządów wobec przyjmowania uchodźców i imigrantów, wzrosła wielokrotnie liczba gwałtów i innych przestępstw. Szwecja z państwa bardzo bezpiecznego staje się światową stolicą gwałtów. Co ciekawe, większość lewicujących europejskich feministek ignoruje ten fakt, odrzuca w ogóle tezę, że przyjęcie dużej ilości ludności z Bliskiego Wschodu może stanowić zagrożenie dla Europejek. Nikt nie bierze też na serio statystyk, z których wynika, że postawy fundamentalistyczne wśród żyjących w Europie muzułmanów nasilają się. Zatem to, co wyczynia Państwo Islamskie bardziej imponuje niż przeraża zamieszkałych w Europie muzułmanów. Jest to zjawisko świadczące o tym, że coś tu jest bardzo nie tak, że polityka integracji obecna w europejskich państwach ponosi fiasko. Tymczasem te problemy zakopuje się póki co pod dywan, w ogóle nie patrząc na to, że Unia Europejska składa się z samych demokracji i to „politycznie poprawne” pomijanie problemów integracji muzułmanów w Europie zaowocuje prędzej czy później dojściem do władzy partii neonazistowskich i ultranacjonalistycznych.
W Polsce mamy na razie ten problem głównie w obszarze czysto teoretycznym, choć dotyczące przyjmowania uchodźców argumenty lewicy wobec prawicy nie są w pełni uczciwe. Jeden z nich głosi „to przecież tylko 7000 osób”. Niby racja, ale zarówno lewacy, jak i prawacy zdają sobie sprawę, że obecna polityka UE doprowadzi najpewniej do pojawienia się w UE co najmniej dwóch albo trzech milionów uchodźców i osób się pod nich podszywających. Ja w pewnym momencie wymusiłem na znanej lewicowej i feministycznej działaczce dolnośląskiej podanie liczby uchodźców/imigrantów jaką jej zdaniem Polska mogłaby przyjąć. Padły dwa miliony! Przepraszam, ale naprawdę nie chciałbym w Polsce rządu podzielającego taką opinię...
Co smutne i ciekawe, Platforma Obywatelska miała bardzo dobre i wyważone zdanie a propos przyjmowania uchodźców. Po pierwsze tylko uchodźcy, po drugie wzmacniamy granice zewnętrzne UE. A propos tych granic od razu pojawiła się narracja lewicy, że „nie da się zapobiec wędrówce ludów”. Ależ oczywiście, że się da! Europa jest bardzo gęsto zaludniona i spokojnie może bronić swoich granic, ma z tym łatwiej niż USA, Kanada, Rosja, Chiny i wiele innych krajów. Natomiast PiS, Kaczyński i podległa mu „niezależna” prasa zniekształcili przekaz PO, sugerując zupełnie inne stanowisko rządu Kopacz, niż to, które miało miejsce.
Maszerujący w Marszu Niepodległości nie rozumieją, że nie możemy się zupełnie odciąć od kwestii przyjmowania uchodźców. Raz, że byłoby to nieetyczne, bo wśród tych ludzi są naprawdę potrzebujący. Dwa, że byłoby to zupełnie niepraktyczne, bo przecież Ci uchodźcy, których przyjmą Niemcy w razie niepokojów w tym kraju będą też emigrować do Polski. Jeśli zbyt idealistyczna (albo nastawiona na tanią siłę roboczą dla dużych firm) polityka Merkel nie zmieni się, to sytuacja gdy migranci z Bliskiego Wschodu będą uciekać do Polski nie jest wcale taka baśniowa... Jedynym sensownym wyjściem jest wspólne naradzanie się Polski i innych państw UE nad kwestią uchodźczą, z nadzieją, że z czasem głosy bardziej w tej kwestii umiarkowane zaczną być brane poważnie pod uwagę. Inna alternatywa to dążenie w stronę Białorusi, zamknięcie granic, zamknięcie rynku i umożliwiająca takie ruchy dyktatura. Polska na pewno na tym nie skorzysta...