Mija kolejna rocznica zamachu islamskich terrorystów na WTC w Nowym Jorku, a mnie jak zwykle nachodzi podobna refleksja - główna sprawczyni nie została z zamachu rozliczona.
Jacek Tabisz - ateista, poeta, muzyk, publicysta, badacz kultur orientalnych, od 2011 prezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów.
Tą sprawczynią jest moim zdaniem wiara religijna. To z uwagi na nią wkrótce po zamachu ukazała się znakomita książka Sama Harrisa "Koniec wiary". Tę książkę uważa się za prekursorkę tzw. "nowego ateizmu", czyli ateizmu, który wstał z miękkiego fotela i zaczął się domagać głośnego udziału w debatach na temat wiary religijnej, która zbyt często traktowana jest z respektem, a nieskończenie rzadko zwraca się uwagę na jej ciemne strony, których przecież nie brakuje.
"Koniec wiary" okazał się w świecie anglosaskim bestsellerem. Wkrótce za nim ruszyły publikacje i debaty innych znakomitych ateistów - Hitchensa, Dawkinsa, Dennetta. Co ciekawe w Polsce premiera tej książki, przetłumaczonej i wydanej przez Dariusza Jamrozowicza w wydawnictwie Błękitna Kropka, przeszła bez należnego echa. Książkę jednak nadal można kupić i z mojej perspektywy jej lektura jest znakomitym pomysłem na uczczenie pamięci ofiar, które zginęły w nowojorskich drapaczach chmur, a także w samolotach, którymi się posłużono.
Czy zamachowcy byli tchórzami, jak często się o nich mawia? Moim zdaniem - nie. Byli to ludzie, którzy zapewne uważali, iż poświęcają się dla wielkiej idei, która stoi ponad codziennością i ludzkim życiem. Czy tylko religia zamachowców, którzy wbili samoloty w WTC stoi ponad ludzkim życiem? Oczywiście, że nie. Każda religia lubi się tak przedstawiać - zarówno chrześcijaństwo, jak i hinduizm, zarówno buddyzm, jak i judaizm. Dlatego nie brak w historii ludzkości i nawet w religijnych mitach przykładów na poświęcanie ludzi dla "wyższych, religijnych idei". Te historie nie raz były przekazywane nie ze wstydem, ale z pełną uniesienia dumą, mającą świadczyć o wielkości danego bóstwa i jego wyznawców.
Mimo to panuje tendencja, aby nawet w ewidentnie religijnych przyczynach przemocy dopatrywać się innych źródeł, innych idei sprawczych. Zbyt wielu jest religijnych ludzi na świecie, aby świat mógł się przyznać otwarcie, iż religia przyczyniła się do zbrodni. Tym niemniej bez postawienia na prawdę, jakkolwiek trudna by ona była dla niektórych, nie da się moim zdaniem zapobiec ważnemu źródłu przemocy.
Jeśli chodzi o WTC, to ukuto na jego temat oczywiście tysiąc i jeden teorii spiskowych. Nie warto się nawet nimi zajmować. Natomiast na poważniejszą skalę tłumaczy się tę masową zbrodnię na przykład odpowiedzią na neokolonializm "człowieka zachodu", akceptując przy tym zasadę odpowiedzialności zbiorowej, która dla każdego humanisty nie jest do zaakceptowania. Oczywiście neokolonializm nie jest odpowiedzią. Każdy, kto rzeczywiście interesuje się kulturą państw, które były kiedyś koloniami, przyzna, że to nie takie proste. Sam badam kulturę Indii i urzeczony jej pięknem (ale nie od strony religijnej!) początkowo czułem się wręcz winny, jako potomek dawnych kolonialistów. No, może nie byłem potomkiem, co raczej "rasowym krewnym", ale każdy, kto czytał "W pustyni i puszczy" Sienkiewicza musiał zwrócić uwagę na to, że również Polacy czuli się wybrańcami na tle skolonizowanej Afryki i Azji. Oczywiście nie wszyscy, zdarzały się wyjątki, ale większość z naszych przodków lubiła czuć się lepszymi od uciskanej ludności w koloniach. Niektórzy w nich pracowali, jako zarządcy. Za przykład czegoś odwrotnego podaje się niekiedy chrześcijańskich misjonarzy, lecz czy nie była to bardzo niekiedy radykalna kolonizacja kultur, z góry uważanych za gorsze, bo mających "niewłaściwych" bogów i boginie? I tu właśnie leży pies pogrzebany. Żadna religia nie mówi - wierzymy w X, który BYĆ MOŻE jest bogiem, ale Apacze wierzą w Y i nie są od nas gorsi, być może Y jest bardziej prawdziwy. Nie spotkałem osoby mówiącej "jestem chrześcijaninem, bo tak wypadło, ale to Sziwa jest prawdziwszym bogiem". Takie wyznanie wydaje się wręcz absurdalne. Ale dlaczego?
Każda religia, moim zdaniem, niesie w sobie w nieunikniony sposób poczucie wyższości od "innego", czyli od osoby nie wierzącej we "właściwych bogów", lub w ogóle w żadnych niewierzącej. Buduje to napięcie, które może owocować przemocą i nieufnością. Oczywiście dla większości ludzi na świecie religia nie jest na szczęście wszystkim, czemu poświęcają oni czas, dlatego mimo jej wskazań robią inne, często szlachetniejsze rzeczy. Ale ogólna tendencja, ogólne wskazanie każdej religii jest jasne - "nasza wiara jest prawdziwsza od innych wiar", albo, w bardziej radykalnych sytuacjach - "tylko nasza wiara jest prawdą". Od tego ostatniego stwierdzenia jest czasem już tylko krok do przemocy - werbalnej, a nawet fizycznej. "Jedyna prawda religii" w myślach jej fanatycznych wyznawców jest czymś absolutnie priorytetowym, co zresztą sugerują wszystkie święte księgi i tradycje, chyba, że ktoś wierzy w Latającego Potwora Spaghetti, albo podobne żartobliwe bóstwo. "Jedyna prawda religii" stoi zazwyczaj ponad doczesnością, dlatego można dla niej ową doczesność, własną i cudzą, poświęcać. I takie działanie ma niekiedy miejsce. Dlatego, moim zdaniem, wręcz obowiązkiem każdego humanisty jest krytyka takiego nastawienia, zwłaszcza, że opiera się ono na wierze, więc sceptyczna zaduma nad zasadnością religijnych celów jest traktowana jako czynnik szkodliwy.
Wróćmy jeszcze do kolonializmu. Spędziłem trochę czasu w Indiach, w XIX wieku najbardziej ludnej kolonii świata Zachodu. Sami Hindusi nie oceniają kolonializmu tak jednoznacznie, jak osoby doszukujące się w jego dziedzictwie głównej przyczyny zamachu na WTC. Postawy są niejednoznaczne. Za jedne rzeczy Hindusi są krytyczni wobec kolonializmu, za inne go jednak chwalą. W Indiach, których kultura zastygła z uwagi na konflikty mogolsko - marackie, wpływ Brytyjczyków miał też znaczenie cywilizacyjne. Jednocześnie Hindusi zauważają, iż to ich nierówności społeczne, ich system kastowy, opierający się na hinduizmie, doprowadził to tak łatwego zarządzania "tak nielicznych tak wieloma"... Powiem więcej - w Indiach wręcz brakowało mi ostrzejszej krytyki kolonializmu i choćby angielskich turystów. Brakowało mi jej jako Polakowi przyzwyczajonemu do nie zawsze rozsądnych wolnościowych zrywów naszego narodu. Sądząc po Indiach neokolonializm nie mógł być istotną przyczyną zamachu na WTC. Czy Arabia Saudyjska, z której pochodził Usama ibn Laden, nie czerpie od dawna zysków z rozwoju cywilizacji, której motorem są państwa kupujące u Saudów ropę? Czy to nie Saudowie stworzyli społeczeństwo, gdzie kobieta jest pozbawiona podstawowych praw do wolności, a stawianie świątyń innych wyznań jest po prostu zakazane? To podchwytliwe pytanie, bo oczywiście Saudowie nie robiliby większości z tych rzeczy, gdyby nie religia której oni i ich poddani powinni być posłuszni. Obiecano im zbyt wiele, aby mogli z tego zrezygnować, zaś to co im obiecano jest "nie z tego świata"...
Oczywiście wśród ludzi wierzących jest mnóstwo osób życzliwych, łagodnych, przyjaznych. Muzułmanie nie stanowią tu wyjątku. Ich gościnność potrafi być legendarna i naprawdę potrafią pomóc w biedzie, czego nie raz byłem świadkiem. Pytanie jednak, czy są tacy dzięki wielkim ideom "nie z tego świata", czy też pomimo tych idei. Sądzę, że moją odpowiedź znacie.