Na spotkaniu ze 120 przełożonymi generalnymi zakonu jezuitów papież Franciszek stwierdził, iż "trzeba kształtować serca wiernych. W przeciwnym razie Lud Boży będzie składać się z "małych potworów"". Czy wynika z tego, że nie kształcone religijnie dzieci ateistów są, zdaniem papieża, małymi potworami?
Jacek Tabisz - ateista, poeta, muzyk, publicysta, badacz kultur orientalnych, od 2011 prezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów.
Spotkanie miało miejsce 29 listopada, wypowiedzi papieża zostały opublikowane dzisiaj na stronie internetowej pisma jezuitów „Civilta Cattolica”. Na tym samym spotkaniu papież pochwalił też swojego poprzednika na "Piotrowym Tronie" za zasługi w walce z pedofilią. Natychmiast przyszła mi do głowy cenna myśl redaktora Listów z Naszego Sadu, Andrzeja Koraszewskiego, o tym, iż nie ma się co zachwycać tym, że po dziesięcioleciach Kościół stara się powtarzać to, o czym już od dawna mówi etyka świecka. To ona jest źródłem postępu ku coraz lepszym międzyludzkim relacjom, Kościół zaś z opóźnieniem stara się powtarzać jej humanistyczne osądy, aby zachować wiernych i popularność. Oczywiście piszę o "kształtowaniu serc", a nie o pochwale papieża Benedykta XVI za walkę z pedofilią. Podobnie rzecz się ma z nauką - Kościół z ogromnym opóźnieniem zaakceptował system heliocentryczny, jak i teorię ewolucji, w jej dopasowanej do teologii, niepełnej wersji. W teistycznym ewolucjonizmie zjawia się bowiem Bóg, który daje duszę swojemu wybranemu gatunkowi. Uniemożliwia to naukowe spojrzenie na psychologię ewolucyjną. Ludzka świadomość jest wrzucona, zdaniem teistycznego ewolucjonizmu, w gotowy obrazek.
W tym, że głowa kościoła katolickiego uważa, iż dzieci kształcone w niekatolicki sposób stają się małymi potworami nie ma nic dziwnego. Każda religia misyjna jest wykluczająca. Misjonarstwo polega na tym, że narzuca się "jedynie słuszną", albo "najlepszą" religię osobom posiadającym inny, z założenia gorszy, światopogląd. Można by wręcz zapytać, cóż innego miałby powiedzieć papież i dlaczego mnie, jako ateistę, w ogóle to obchodzi? Problemem jest to, że papież Franciszek propaguje pozorną, moim zdaniem, nowoczesność myślenia i tolerancję. Osoby nastawione optymistycznie do świata mogą wręcz uwierzyć, iż oto mamy głowę Kościoła, która twierdzi, że nie ma zasadniczej różnicy w byciu katolikiem, bądź ateistą. Że ateista nie jest z założenia gorszy od katolika, że nie potrzebuje sakramentów, ani modlitw, aby z perspektywy katolickiej być równy ludziom, którzy przestrzegają rytuałów. Oczywiście prawdziwie konsekwentnym zrealizowaniem takiego założenia byłaby rezygnacja papieża z pozycji papieża. Skoro ludzie są równi i żadna religia nie czyni nikogo wybrańcem, jaką rolę miałby odgrywać "następca Chrystusa na ziemi"?
Oczywiście słowa papieża można zrozumieć jako wewnętrzne pouczenie katolików co do edukacji młodych pokoleń. Jezuici od wieków byli odpowiedzialni za nauczanie, rzecz jasna w konkretnym, ściśle religijnym, celu. Byli jedną z głównych sił kontrreformacji, stawiającej na jedyność i siłę wiary katolickiej i rozprawiającej się z innowiercami. Po epoce pewnego pluralizmu, z którego wyrósł renesans, oraz zaczęła się rodzić nauka we współczesnym tego słowa znaczeniu, jak i protestantyzm, kontrreformacja była nurtem wstecznym, starającym się zawrócić społeczeństwo Europy łacińskiej i jej kolonii do teokracji średniowiecznej. Jak na szczęście wiemy, okazało się to niemożliwe, choć kosztowało wiele istnień ludzkich podczas wojen religijnych i działań inkwizycji na znacznie szerszą skalę niż w późnym średniowieczu.
Słowa papieża można odczytać jeszcze inaczej, czyli jako żądanie nawracania na drodze intelektualno - emocjonalnej, a nie siłowej. Znów ciężko się oprzeć wrażeniu wyprzedzenia takich "odkryć" przez etykę świecką. Tym niemniej wielu ludzi, zwłaszcza w klerykalnej Polsce, traktuje takie postulaty bardzo życzliwie, ograniczając wręcz swoją krytykę religii, lub tylko Kościoła. Pojawia się jednak pytanie o szczerość papieskich twierdzeń. Czy jest to tylko strategia wizerunkowa, czy autentyczne przemyślenia papieża Franciszka? Z pewnością ustąpienie z konserwatywnego dogmatyzmu przekłada się na wzrost popularności Kościoła. Na ile jednak to ustąpienie jest tylko grą pozorów? Skoro wciąż mowa jest o nawracaniu, narzucaniu "jedynie słusznej", lub "najlepszej" idei w miejsce wszelkich pozostałych poglądów, zmiana strategii, nawet jeśli szczera, nie narusza elementów najbardziej istotnych. Nadal mamy do czynienia z przekonaniem, że wiara katolicka to najlepsze, co się może człowiekowi zdarzyć i należy się starać, aby jak najwięcej ludzi było katolikami. Za takim przekonaniem nie stoją oczywiście inne argumenty, niż takie, że Biblia pojmowana po katolicku jest prawdziwsza (bo tak) od Koranu, Bhagawadgity, a już zwłaszcza światopoglądu ateistycznego. Dla mnie, jako ateisty, tego typu strategia nie jest powodem do radości - baza pozostaje ta sama, zaś papież Franciszek za cenę słów, a nie rzeczywistych zmian, ma talent, aby powiększać grono jej zwolenników, czy sympatyków, jak wypada określić ludzi niewierzących zachwyconych pozorną, póki co, "odwilżą".
Zauważona przeze mnie powyżej niejasność towarzyszy nie tylko słowom o edukacji skierowanym przez papieża do współbraci jezuitów. Wciąż niejasna jest dla mnie rola kardynała Bergoglio w czasach rozkwitu junty argentyńskiej, która ma na swym koncie około 30 tysięcy ofiar. Przed wyborem kardynała Bergoglio na papieża nie brakowało przypuszczeń o jego ciemnej roli w tej epoce. Od kiedy kardynał stał się papieżem, stopniowo staje się bohaterem tych smutnych czasów. Oczywiście zwykły publicysta nie ma szans dojść do tego, jaka była prawda. W grę wchodzi wielka polityka, wielki PR. Możliwe, że ów PR bywa też skuteczniejszy, niż w przypadku prezydentów i premierów wielu państw. W końcu papież jest symbolem jednej z największych na świecie religii i ludzie, którzy interpretują rzeczywistość przez filtry religijnych dogmatów, tak samo filtrują papieża. Wielu wierzących samodzielnie i bezinteresownie staje się oddanymi kreatorami pozytywnych wizerunków swoich guru, lamów, papieży i ajatollahów.
Mimo to pozostają niewygodne być może okruchy czegoś niezgodnego ze starannie tworzonym wizerunkiem. Papież Franciszek kreuje się obecnie na osobę nawiązującą do teologii wyzwolenia, swoistej lewicy chrześcijańskiej, rewolucyjnej niekiedy w swoim charakterze. Ta chrześcijańska lewica była opozycją w czasie junty, ginęli związani z nią księża. Mainstreamowa hierarchia kościelna w Argentynie współpracowała z juntą. Jan Paweł II popierał ją, nie wstydził się też fotografii z przywódcami junty. Uważa się też go za głównego likwidatora teologii wyzwolenia.
Kardynał Bergolio należał do zaufanych ludzi Jana Pawła II. Odwdzięczał się za to. Jak podają źródła watykańskie: "W dzień beatyfikacji Jana Pawła II, 1 maja 2011 r. kard. Bergoglio podkreślił, że bł. Jan Paweł II nie lękał się, gdyż w swoim życiu kontemplował zmartwychwstałego Pana i dlatego potrafił pokonywać dyktatury. „Męstwo, stanowczość jakimi obdarza nas Chrystus Zmartwychwstały, pokój serca, z powodu przebaczenia jakie zyskujemy dzięki Bożemu miłosierdziu uwalniają nas od lęku. Właśnie dlatego w naszym sercu mogą rozbrzmiewać słowa Jezusa i bł. Jana Pawła II – «nie lękajcie się!»”
Tym czasem, jak pisał o tym w krytycznym podsumowaniu pontyfikatu Jana Pawła II redaktor Racjonalisty Mariusz Agnosiewicz: "Kiedy armia wymusiła na władzach demokratycznych ułaskawienie generałów, Jan Paweł II pochwalił akt amnestyjny. W październiku 1991 r. w nuncjaturze w Buenos Aires odbyło się przyjęcie z okazji 13. rocznicy pontyfikatu Jana Pawła II. Wśród zaproszonych byli biskupi, a także Videla, Massera i inni zbrodniarze reżimu, którzy świętowali pontyfikat Wielkiego Papieża." Przedstawiciele teologii wyzwolenia nie mogli i chyba nie chcieli być podejmowani przez Jana Pawła II.
Teraz papież Franciszek jest na drodze uczynienia Jana Pawła II świętym. 17 grudnia 2013 argentyński przywódca Kościoła wpisał w poczet świętych inną osobę, którą, obok Jana Pawła II, uważa za swój wzór - Piotra Fabera, który był jednym z pierwszych jezuitów i żył w latach 1506 - 1546. Piotr Faber uznawany był za "Apostoła Niemiec" i odnosił wielkie sukcesy w powstrzymywaniu fali rodzącego się luteranizmu. Działał też w Hiszpanii, a przecież dopiero od niedawna Hiszpania była w pełni chrześcijańska. Chrystianizacji Hiszpanii towarzyszyło wygnanie wielu jej żydowskich i muzułmańskich mieszkańców, jak i prześladowanie tych, którzy zostali, ale mieli w sobie muzułmańską, bądź żydowską krew. Owi "złej krwi" byli głównymi ofiarami inkwizycji. Na wniosek papieża Pawła III Piotr Faber miał być ekspertem podczas Soboru Trydenckiego, który stał się podłożem kontrreformacji, epoki słynącej nie tylko z bogactwa barokowej sztuki, ale i z wojen religijnych, oraz nietolerancji. Piotr Faber zmarł jednak po dotarciu do Rzymu. Jako ateista zawsze zastanawiam się, o co chodzi z tą świętością w katolicyzmie. Wielu świętych to naprawdę nie byli mili ludzie, św. Piotr Faber z pewnością nie jest tu żadnym rekordzistą, ale być może pokazuje sedno polityki wizerunkowej papieża Franciszka, polegającej na misyjności wobec świeckiej już w dużej mierze Europy, na którą dobrze działa jego retoryka.