W tabloidowym światku zawrzało. Czy można wyrzucić zaproszenia Wielkiego Łapickiego na śmietnik i parę jego czarno-białych zdjęć (kiedy są już wersje kolorowe), zamiast otoczyć je czcią, nalepić numery muzealne i relikwie owe wystawiać po szkolnych gablotach, lub choćby by sprzedać na aukcji, zalaminować?
Liczne identyfikacje: wykładowca, dokumentalista, autor książek i scenariuszy telewizyjnych, sztuk teatralnych, skeczy i bon motów. Zajmuje się wystąpieniami publicznymi. Dziennikarz telewizyjny i radiowy.
Strawa duchowa może być lekkostrawna i ciężka. Ciężki jest Lacan, Joyce, Elias i Krytyka Polityczna. Lekkostrawny niczym mizeria jest Teletydzień, Superekspress i Gazeta Polska.
Są tam te same cukierki. Intelektualista je lubi, ale się nimi nie naje, więc musi do takiej mizerii dowalić schabowego wysmażonego na refleksji etycznej, co właśnie robię, i powiedzieć wszem i wobec - jadłem, ale generalnie wstrętne i dzieciom bym nie dał.
Czy wiec jest wstrętne to, że tabloid grzebie sobie w śmieciach żony Wielkiego Aktora i patrzy, co ona tam wyrzuca? Czy mamy do tego prawo? Gdyby Łapicki umarł artystycznie po swoich pierwszych rolach, to minęłoby 70 lat od tej artystycznej śmierci i wszystko przeszłoby do domeny publicznej. Słowem - mielibyśmy prawo do tych rachunków i pocztówek i wdowa nie mogłaby ich nas pozbawić.
Z drugiej strony, gdyby nie wybór na żonę młódki o geriatrycznym usposobieniu, co wydało się konserwatywnemu tabloidowi ekscentryczne, nie wpadłby Wielki Aktor w szpony tabloidu. Teraz będziemy mieli tydzień serialu pt. jak żyć po odejściu legendy.
Patrząc na duchową dietę człowieka, tabloid należy uznać za danie stricte atawistyczne. Od zawsze człowiek w plemieniu zajmował się plotkami o tym, kto ważny z kim się bzyka (miało to wpływ na życie i koalicje za pomocą wymiany córek), kto na kogo zły, gdzie kogo żmija kąsa, a gdzie kto w lesie miodek wyjada, nie dzieląc się z innymi. We wsi to jeszcze regulowało życie, normy wspierało.
Ale w mieście, kiedy powstały tabloidy dla rzeszy robotniczej wyzutej z wsiowych poukładanych relacji, dalej trzeba było plotkować o ważnych osobach, zaglądać do łóżka znajomym widzianym w oknie (za okno służy dziś telewizor) i dzięki temu mieć dobry punkt odniesienia. Ten punkt pozwala samemu się zorientować: czy ja bym tak zrobił, czy to w moim stylu. Nie mamy już bowiem w pamięci tradycji biblijnej, która onegdaj temu służyła.
Tak więc podobnie jak w eksperymencie z muchą, która - nawet gdy jej odciąć odwłok - dalej będzie żarła, tak i my, nawet gdy nam te nieformalne informacje już niepotrzebne (bo ludzie ci nie z naszej wsi, a owi najbardziej znani to wcale nie są ci kluczowi w globalnej wiosce), opychamy się tabloidową papką, manną ploteczek pozwalającą uczesać swoje nierozstrzygnięte problemy. Dzięki pani Łapickiej i jej porządkom możemy zadecydować, czy sami wyrzucimy pocztówki po dziadku i jego zegarek. Albo przynajmniej sprawdzimy, ile jest wart.
Tabloidy są jak cukierki - nie możemy bez nich żyć, ale mamy potem dziury w zębach. Czy tabloidy mają prawo grzebać w prywatności jak nie przymierzając w śmiechach? Nie. Czy możemy jako społeczeństwo bez tradycji etycznej bez tego żyć? Nie.
Tak oto każdy celebryta, wkupiwszy się chcianie czy niechcianie w uwagę ludzi, staje się jednocześnie kozłem ofiarnym, którego rozszarpywanie prywatności buduje nasze etyczne wybory. A z drugiej strony, pani Łapicka będąc po teatrologii, sama najlepiej wie, jaką przeszłość pozostawić czułej opiece narodowej pamięci.