rocznik 1973, prawnik, Wiceprzewodniczący Klubu Parlamentarnego Zjednoczonej Prawicy
Surowe dane statystyczne nie są ulubioną lekturą polityków władzy. Wyznaczona cyframi pozycja Polski w Unii Europejskiej okazuje się nie być aż tak wybitna, jak chcieliby tego rządowi PR-owcy. Przez moment wejdźmy jednak w ich buty i dumnie ogłośmy, iż według oficjalnych danych Eurostatu z roku 2013, Produkt Krajowy Brutto mierzony w standardzie siły nabywczej wzrósł w Polsce do poziomu 67% średniej dla całej Unii Europejskiej. Jesteśmy na prostej drodze do setki! Co ważne, w tym samym okresie kraje strefy euro zanotowały spadek wskaźnika PKB.
Tyle propagandy. Teraz zajmijmy się statystyką.
Na przestrzeni roku wskaźnik PKB Polski podniósł się o... jeden procent. Siła nabywcza naszych zarobków jest niższa niż Czechów i Słoweńców 82%, Słowaków 75%, Litwinów i Estończyków 73%. O Niemcach nie wspomnę... Albo wspomnę - 122%. Co więcej, podczas gdy nasz wskaźnik dumnie zwiększył się o cały procent, na Litwie i Łotwie zwiększył się o cztery procent! Potężny spadek o siedem punktów procentowych odnotowano natomiast... w Luksemburgu. Siła nabywcza zarobków mieszkańców tego księstwa wynosi obecnie 257% siły nabywczej zarobków przeciętnego mieszkańca UE. A co ze wstrząsaną kryzysem Hiszpanią i Irlandią? Źle! Marne 94% i 130%.
A może by tak dane te mimo wszystko przekuć w sukces? Można by na przykład napisać, że Polacy nie muszą wyjeżdżać już do Wielkiej Brytanii i Irlandii. Mają bliżej - Praga, Bratysława i Wilno są tuż, tuż! Nieśmiało możemy zatem ogłaszać sukces polityki prorodzinnej. Wyjazd do Londynu czy Dublina często kończył się zerwaniem więzi rodzinnych, ale Czechy, Słowacja i Litwa to wizyta po sąsiedzku! Jeśli dodamy do tego możliwość powrotu na nocleg do domu moglibyśmy pokusić się o wniosek, że emigracja zarobkowa Polaków to już właściwie przeszłość.
Na koniec drobna podpowiedź dla miłośników statystyki. Danych na temat sukcesów naszej gospodarki szukajcie w zestawieniu krajów UE na pozycji szóstej. Od końca.