Dariusz Tuzimek napisał wczoraj na Onecie szeroko komentowany tekst pt: „Kibicowanie San Marino to wieśniactwo”. Wziąłem ten tytuł do siebie, bo, choć na meczu nie byłem, sam bym z reprezentacji szydził, może nawet kibicował gościom. Nie widzę w tym nic złego. Uważam, że czasami, gdy inne środki nie pomagają, powinna wkroczyć szydera. Chociażby wtedy, gdy grając z księgowym, barmanem i studentem nie potrafimy sklecić płynnych akcji. A że wedle Tuzimka jestem zatem wieśniakiem, gnojącym także siebie? Człowiekiem, którym gardzi? Będzie ciężko, ale jakoś muszę z tym żyć.
dziennikarz sportowy (obecnie "Fakt" i Onet Sport). Przez ponad rok szef sportu naTemat.pl
Na początek fragment tekstu Tuzimka: „Nie zgadzam się z tym, żeby szydzić i gnoić reprezentację Polski. Dlaczego? Bo innej nie mam. Na taką miłość jestem skazany. Bo reprezentacja nie jest mi obojętną. Gnojąc ją, gnoiłbym także siebie, jako kogoś, kto chce dla tej drużyny jak najlepiej. Naprawdę to tak trudno zrozumieć?”.
Tak, trudno. Już piszę dlaczego.
Przerżnęli, ale nic się nie stało
Z Euro 2012 na zawsze zapamiętam kibiców zgromadzonych tłumnie na Placu Defilad. Co prawda piłkarze Smudy w kompromitującym stylu przerżnęli turniej swojego życia, a kibice stracili jedyną w swoim życiu możliwość oglądania dalej Polaków na tak wielkiej imprezie rozgrywanej w ich kraju. Ale co tam, przybyli w to samo miejsce, gdzie wcześniej fetowali mistrzostwo Europy siatkarzy. Tym, którzy zajęli ostatnie miejsce w najsłabszej grupie w historii rozgrywek, śpiewali, że nic się nie stało.
To byli zdaniem Dariusza Tuzimka prawdziwi kibice? Miastowi, patriotyczni, będący ze swoimi na dobre i na złe? Wreszcie – znający się na futbolu, w przeciwieństwie do „krewetkowców”, „Januszy”, których to wyłącznie widział we wtorek na Narodowym? Niestety, ale wychodzi na to, że tak.
Dla mnie właśnie takie zachowanie jest żenujące. Ba – to wtedy chętnie bym usiadł przed klawiaturą, napisał tytuł: „Pocieszanie piłkarzy na Placu Defilad to wieśniactwo”, a potem zapełnił stronę tekstem. Przecież to właśnie takie zachowanie przekonuje piłkarzy, że owszem przegrali, ale to nic wielkiego, życie toczy się dalej. Co tam 0:1 z Czechami, przecież mam zabukowany tydzień na Malediwach. To teraz ważniejsze.
A teraz weźmy piłkarza, który męczy się niemiłosiernie z gościem, który na co dzień, między 10 a 18 w swoim malutkim państewku obsługuje klientów, chcących wziąć kredyt. I taki nasz piłkarz-zawodowiec słyszy, że publiczność gwiżdże. Że ostentacyjnie, w stolicy jego kraju, wspiera tamtego. Najpierw pojawia się zaskoczenie, lekka konsternacja. Potem, jako efekt uboczny szydery – wstyd. A taki wstyd może naszemu piłkarzowi dać do myślenia. A o to chyba w tym wszystkim chodzi, jeżeli pojawiają się uzasadnione podejrzenia, że część zawodników nie traktuje gry dla reprezentacji do końca poważnie.
Wielka Polska! Wielki Lewandowski!
Mam w ogóle wrażenie, że szydera jest w naszym kraju niedoceniana. Kojarzymy ją w zasadzie tylko z kabaretem, a szkoda. W środę rano przejrzałem tradycyjnie sportową prasę i brakowało mi w niej bardzo tekstu, który wyglądałby mniej więcej tak:
„Wspaniały wieczór na Stadionie Narodowym. Polot, fantazja, szybkość akcji – to pokazali nasi reprezentanci. Gdy sędzia podyktował rzut karny, Robert Lewandowski uderzył genialnie, precyzyjnie, nie do obrony. Tak przełamują się tylko najlepsi!
Przeciętny zespół, prowadząc 1:0, cofnąłby się i zaczął bronić wyniku. Ale nie nasi! Oni wciąż nacierali z pasją, czego efektem cztery kolejne gole. Naszym rywalom z samego serca przesiąkniętego futbolem Półwyspu Apenińskiego nie daliśmy żadnych szans. Nawet, gdy jeden jedyny raz nasi piłkarze popełnili błąd i na polską bramkę z prędkością Usaina Bolta popędził napastnik gości, kapitalnie zatrzymał go świetnie tego dnia grający Artur Boruc.
Możemy już zapomnieć o wypadku przy pracy, czyli meczu z Ukrainą. Wielka Polska! Wielki Robert Lewandowski! Tak gra w piłkę najbardziej niedoceniana reprezentacja w Europie!”
Jak możesz tak mówić o Polsce?
Tuzimek najwidoczniej nie lubi szydery. On w swoim tekście mówi nam tak: „jesteś Polakiem, to wspieraj reprezentację, bo ona jest twoja. Niezależnie od tego, jak gra”. Wielu ludzi idzie w takim rozumowaniu dalej i twierdzi, że Polak nie powinien krytykować tego, co polskie.
Pamiętam, jak kiedyś powiedziałem szczerze, że nie lubię Warszawy. Że dla mnie jest brzydka. Że z dwudziestu kilku stolic europejskich, w których byłem, mniej podobał mi się tylko Zagrzeb, Bukareszt i Berlin. Gdyby ktoś wdał się wtedy ze mną w polemikę i zaczął wyliczać zalety naszej stolicy, nawiązalibyśmy ciekawą rozmowę. Ale wiecie, jaką od razu dostałem kontrę? Taką:
- Jak możesz tak mówić? Przecież ty jesteś Polakiem. To skandal.
I na nic moje tłumaczenie, że mogę.
Dziwi mnie taka reakcja, podobnie jak wczoraj dziwiło mnie, gdy czytałem w niektórych miejscach, że przecież z San Marino nie zagraliśmy źle. Że była chęć dobicia rywala. Że przecież wygraliśmy 5:0. Zrealizowaliśmy plan.
Czytam to i mam wrażenie, że oglądałem inny mecz. Mecz, z którego zapamiętam raczej fatalnie ustawionych, chaotycznie grających Polaków, często szukających na siłę długich piłek. Polaków, którzy zdobyli raptem trzy gole z gry, a jednego prawie stracili. Mam wrażenie, że o ile po meczu z Ukrainą krytyka była zbyt mocna, bo przez długi czas na boisku naprawdę wyglądało na to, że odrobienie strat to kwestia czasu, o tyle tutaj niektórzy wykazują się minimalizmem. Widzą cyfrę 5, widzą cyfrą 0 i wnioskują, że wszystko w porządku. Podczas gdy zaprezentowaliśmy się gorzej niż w piątek.
KWR - Klub Wolnego Reprezentanta
Osobną sprawą jest buczenie na wchodzącego na boisko Marcina Wasilewskiego. Tu akurat zgadzam się z Tuzimkiem, który pisze, że obrażanie prawdziwego wojownika, gdy kupiło się bilet za kilkanaście złotych to draństwo. Nikczemność. Dokładnie. To tak, jakby zapomnieć, co ten Wasilewski przeszedł i co kiedyś dawał reprezentacji.
Tylko, czy aby na pewno cały stadion wygwizdywał wtedy piłkarza? Czy nie było przypadkiem tak, że ci, którzy mecze oglądają z doskoku, którzy na Euro 2012 dziwili się, że w reprezentacji Hiszpanii nie gra Messi, rzeczywiście buczeli na wbiegającego na murawę stopera, podczas gdy kibice, mający jako takie pojęcie o piłce, swoje gwizdy kierowali raczej pod adresem selekcjonera?
Przecież to nie wina będącego zupełnie bez formy Wasilewskiego, że Fornalik podjął absurdalną decyzję o wprowadzeniu go na boisko. Zrobił to, bo chciał, by jego podopieczny znalazł się w Klubie Wybitnego Reprezentanta? Gdybym nie znał się na piłce i kojarzył tylko skrót KWR, gdybym zobaczył akcję, którą nastąpiła po chwili, pomyślałbym, że ten skrót oznacza raczej Klub Wolnego Reprezentanta.
Pytanie do krytyków
Przecież to tak, jakby Aleksander Wierietielny kazał Justynie Kowalczyk, mającej czterdzieści stopni gorączki, startować w sprincie i ścigać się w nim z reprezentantką Mongolii.
Też by pewnie przegrała. Mimo że potencjałem, talentem i przede wszystkim ciężką pracą na treningu bije naszych piłkarzy na głowę.
*
Do wszystkich tych, którzy dzisiaj krytykują szydzących z kadry kibiców, mam na zakończenie jedno pytanie. Przypomnijcie sobie sytuację dla San Marino i odpowiedzcie, tylko szczerze: naprawdę w tamtym momencie, gdy zatrudniony w firmie meblowej Danilo Rinaldi był sam na sam z Borucem, życzyliście mu żeby spudłował?
Naprawdę, gdy Boruc obronił, nie zaczęliście się śmiać?