Odkąd ludzkość przekonała się, że pieczone jest mimo wszystko lepsze niż surowe, pieczenie, przypalanie, wędzenie, prażenie stało się główną metodą przyrządzania mięs i nawet tak epokowy pomysł, jak wymyślenie garnka (postaram się jednak połączyć obie te rzeczy razem) nie spowolnił stałego rozwoju tej metody.W różnych kuchniach praktycznie od zawsze mięso przyrządzano z udziałem ognia. Pieczone w całości bądź w ćwierciach woły, barany, dziki, prosięta wypełniają opisy staropolskich uczt i biesiad. Te starodawne techniki z biegiem upływu czasu, jak wszystko zresztą, musiały przejść pewną ewolucję. Dziś pojęcie smażenia czy pieczenia mięsa i zresztą nie tylko, na żywym ogniu, kojarzy się nam z grillowaniem, które urosło do rozmiarów wydarzeń towarzysko – rodzinnych, na równi z niedzielnym odwiedzaniem hipermarketów.
Kierowca wyścigowy, przedsiębiorca, sprawozdawca sportowy, ale przede wszystkim właściciel restauracji "Polskie Jadło"
Samo słowo grillowanie stanowi swoistego rodzaju klucz z dziedziny towarzyskiej. Proszę łaskawie zauważyć, że w naszym kraju, skądinąd bardzo gościnnym, rzadko ktoś kogoś zaprasza bez specjalnego powodu – a to urodzin, imienin, rocznic, jubileuszy i tym podobnych rzeczy. Trudno też wyobrazić sobie powód zaproszenia w formie „wpadnij – wpadnijcie, bo was lubię i chciałem pogadać”. Byłoby to równie mało czytelne, co rzadko praktykowane. Natomiast tajemnicze słowo grillowanie wyjaśnia wszystko. I nie bez racji.
Niesie ono, oprócz samego powodu zaproszenia, powszechnie uznawanego i akceptowanego przez resztę społeczeństwa, dodatkowe informacje, które w rzeczy samej okazują się bardzo cenne dla odwiedzających. A to, że jeżeli grillowanie, to w ogrodzie, jeżeli w ogrodzie, to niekoniecznie w smokingu, jeżeli swobodnie to z piwem lub nie tylko, a jeśli już z piwem to bez samochodu.
Wróćmy jednak do samej czystej formy zjawiska „grillowania”. Jego definicja (naprędce wymyślona przeze mnie, określona w formie gwary branżowej) brzmi: mięso dowolnego gatunku poddane obróbce cieplnej z użyciem otwartego ognia. Zjawisko, o którym mowa powyżej, można podzielić na dwie podstawowe grupy oraz trzecią niemieszczącą się w tych kryteriach, o których będzie mowa na dwóch podanych poniżej przykładach.
Przykład pierwszy – grill plebejski. Pani domu misternie nacina kiełbaski, które są wynikiem wcześniejszego spaceru po okolicznym hipermarkecie; pan domu w tym czasie, ukradkiem popijając piwo przeznaczone do polewania tych kiełbas, roznieca ogień, który powstać ma w wyniku reakcji chemicznej na linii pan domu-podpałka- zapałka-oraz węgiel drzewny lub jego substytut, umieszczony w skomplikowanym urządzeniu wielkości średniego nocnika, nakrytego niechlujnie pospawaną kratką z drutu pokrytego, o zgrozo, kadmem.
Zakładając, że „podpalaczowi” bardziej kierowanym instynktem i traumatycznym poczuciem głodu niż umiejętnościami harcerskimi, uda się to zadanie za kolejną próbą, pani domu przystępuje do czynności, które ośmieliłbym się nazwać kulinarną grą wstępną. Tak więc na stoliku w gwarze branżowej nazywanym pomocnikiem lądują półprodukty i produkty będące nie tylko wynikiem porannych zakupów, ale całej kreatywności, którą w to włożyła. A to przeróżnego rodzaju dodatki, na czele z mocno wysezonowanym kawałkiem jaja na twardo nabitego na wspólna wykałaczkę z plastrem ogórka kiszonego i marynowanym grzybkiem, różnych sosów powstałych w wyniku łączenia ketchupu z musztardą oraz stosu talerzyków, najchętniej plastikowych.
Potem już jest wszystko znacznie prostsze. Nacięte kiełbaski na siatkę, piwko do rączki, kiełbaska bardziej lub mniej zwęglona na talerzyk – i jakoś poszło.
Przykład drugi – grill ambitny. Procedura jak w przykładzie pierwszym z tą różnicą, że na okadmowanej siatce oprócz rzeczonych kiełbasek lądują takie wynalazki jak plastry kiełbasy szynkowej przekładanej żółtym serem, co dodatkowo uatrakcyjnia imprezę poprzez szczególne doznania węchowe, ponieważ powszechnie wiadomo, że nic nie pachnie tak ładnie jak spalony ser.
Przykład trzeci, wraz z receptą, do której najbardziej skłania się autor, to uznanie pojęcia grillowania jako dość umowne, a do wykonania tego przepisu należy zaopatrzyć się lub posiadać przyzwoitej wielkości, wysezonowane już urządzenie grillownicze, najchętniej wystawione z kamienia, duży żeliwny garnek, dwa kurczaki, lekko podgotowane (na twardo) ziemniaki, suszone lub świeże zioła, najlepiej w łodygach, rozmaryn, tymianek, kolendra, plastrowany wędzony i sparzony boczek oraz podgotowane grzyby prawdziwe.
Do paleniska wsypujemy dużą ilość węgla drzewnego i rozpalamy. W międzyczasie wykładamy dno garnka plastrami boczku i przesypujemy podgotowanymi grzybami, za pomocą tasaka lub bardzo ostrego noża ćwiartujemy kurczaki i układamy na boczku. Przysypujemy splastrowanymi ziemniakami oprószonymi mieszanką papryki słodkiej i ostrej oraz soli, wkładając parę ćwiartek nie obranego jabłka najlepiej szarej renety. Dodatkowo dodajemy dwa strączki świeżej ostrej papryki i szczyptę majeranku. Dobrze jest również w garnku umieścić od dwóch do trzech główek nieobranego czosnku. Tak przygotowane przykrywamy warstwą ziół oraz kolejną taką warstwą składników. Wlewamy 200 ml wytrawnego białego wina i podlewamy ½ szklanki oleju słonecznikowego, rozgarniamy powstały w palenisku żar, wstawiamy weń garnek przykryty pokrywą, starając się, aby rozżarzone węgla przylegały również do jego boków. Grillujemy około godziny, od czasu do czasu podnosząc pokrywę i podlewając małą ilością białego wina. Najlepiej smakuje z lodową sałatą w sosie vinegrette, kieliszkiem zacnego wytrawnego, dobrze schłodzonego białego wina podane na prawdziwym talerzu – smacznego!