Nie dalej jak parę dni temu oglądałem program Tomasza Lisa, traktujący o wolności słowa i prawie do niczym nie skrępowanej swobody wypowiedzi. Temat sam w sobie intrygujący. Do dyskusji Pan Tomasz Lis zaprosił, między innymi, Panią Manuelę Gretkowską i Pana Piotra Najsztuba. Pomyślałem – będzie ciekawie… Moja ciekawość jednak przekształcała się z szybkością TGV w zdziwienie, graniczące z oburzeniem.
Kierowca wyścigowy, przedsiębiorca, sprawozdawca sportowy, ale przede wszystkim właściciel restauracji "Polskie Jadło"
Dyskusję rozpoczęła swoim niekończącym się monologiem Pani Manuela Gretkowska, która objawiła mi się jako „ostatni bastion” walki o wolność słowa. Gdyby nie profesjonalizm prowadzącego, monolog ten trwałby do dzisiaj. O zgrozo z jej wypowiedzi wynikało, że wolność ta opiera się głównie na przyzwoleniu wprowadzenia do debaty publicznej i nie tylko, rynsztokowej dialektyki i wyzwisk. Osobiście uważam, że każdy ma niepodważalne prawo do zachowania własnego zdania oraz artykułowania własnych poglądów, choćby poglądów skrajnych, ale jawi mi się coraz bardziej rozmywająca się (o zgrozo!) granica pomiędzy merytorycznym uzasadnianiem tych poglądów, a niczym nieusprawiedliwionym chamstwem.
Problem ten jest oczywiście bardziej złożony i w moim przekonaniu początek temu zjawisku dały „grafomańskie posty” w dużej części anonimowe umieszczane na wszelkich dostępnych portalach społecznościowych. W przytłaczającej części nie noszące w sobie jakiejkolwiek merytorycznej treści, a koncentrujące się głównie na demonstracji wściekłości, niczym nieusprawiedliwionej nienawiści do wszystkiego czego ich autorzy nie akceptują lub nie są w stanie zrozumieć, dając im zarazem jedyną możliwość zaistnienia na jakimkolwiek forum. Ale w istocie przerażające jest działanie, z bardzo podobnych zresztą pobudek, wprowadzające lub aprobujące podobną dialektykę w debacie publicznej przez osoby, dla których „język” jest naturalnym narzędziem pracy. A „wypłaszczanie” problemu wolności słowa w sposób zero-jedynkowy twierdzeniami redaktora Najsztuba, że wszystko co nie nawołuje bezpośrednio do przemocy, a w tym również chamstwo, lżenie, kłamstwo – jest akceptowane, a idąc dalej takim tokiem rozumowania debata na tym poziomie stanie się normą. O ile już się nie stała.
Istnieje pewna prawidłowość zachowań osób dotkniętych tzw. syndromem „parcia na szkło”, które gotowe są na podjęcie każdego z działań, które zagwarantować im może udział w wystąpieniach medialnych. Tak więc nazwanie „ch….” przysłowiowego Kowalskiego skończyć się może co najwyżej procesem o obrazę lub mordobiciem, a na pewno już nie udziałem w programie telewizyjnym. I w tym też kontekście użycie takiego samego epitetu wobec papieża, bądź obrona tych, którzy tego typu wyzwiska użyli jest na pewno bardziej skuteczne. Ale widać degradacja obyczajów sięgnęła już przysłowiowego bruku – OHYDA!!!