Jesteśmy nowocześni, nabywamy nowe spojrzenia na rodzinę, na płeć, na seksualność. Tradycyjne wartości nie są wartościami ale obciachem. Tak powoli zaczyna wyglądać społeczeństwo, a przynajmniej media XXI wieku. Tylko dzieci w tym wszystkim głosu nie mają, a one mogły by się niespodziewanie okazać prawicowymi radykałami.
Stałość. Źródło poczucia bezpieczeństwa, zwłaszcza u dzieci, ale u dorosłych ludzi też. Pewność jutra. Im bardziej przyglądam się dzieciom, tym pewniej bronię teorii psychologicznych dotyczących właśnie poczucia bezpieczeństwa. Często problemy, z którymi przychodzą do mnie rodzice mają pochodzenie właśnie od braku stałości, od zmian, które powodują, że dzieci są zagubione. Wówczas zamiast się rozwijać – liżą rany i łatają jakkolwiek brak harmonii.
Nie jestem człowiekiem wierzącym (choć byłem wiele lat). Nie jestem człowiekiem prawicy. A jednak z myślą o dzieciach jestem "konserwatywnym betonem". Wyznawcą stałej rodziny, ojca i matki, unikania rozwodów na rzecz pracy nad związkiem. Jestem zwolennikiem seksualnego rozsądku, żeby dziecko nie stało się przyczyną eksplozji i serii zmian w życiu rodzica wtedy, kiedy ono potrzebuje spokoju najbardziej. Z myślą o małych dzieciach jestem bardziej skrajny niż Radio Maryja w oczach jego przeciwników.
Inaczej wygląda praca z indywidualnym człowiekiem. Tam mądrość wyboru każe czasem porzucić miłość do „tradycyjnych wartości”, ale zwykle jest to w imię mniejszego zła. Najlepsza odpowiedź to czasem „lepiej z dobrym ojczymem niż złym ojcem”; „lepiej rozwód niż przemoc domowa”; „lepszy samotny rodzic od szpitala czy domu dziecka”; „lepsza aborcja niż...” nie, tego akurat nie powiem chyba nigdy.
Ale nie chcę w imię takich jednostek mówić, że „tradycyjne wartości” to coś nieważnego. Za dużo dzieci widziałem pogubionych przez brak tej tradycyjnej rodziny. Za często dzieci obrywają, bo człowiek myśli o sobie, bo ma ochotę na seks, bo się znudził partnerem, bo nie chce mu się pracować nad związkiem. Zbyt wiele problemów można było pominąć wtedy, gdy na bok zostały zepchnięte te „tradycyjne wartości”, a pieniądz lub wolność zastąpiły drugiego człowieka.
Czym są te „tradycyjne wartości”? Moi ulubieni demagodzy lubią wrzeszczeć, że to przemoc domowa, patriarchat i uciemiężona kobieta oraz machina męskiej władzy. Że to ludzie, którzy za swoje błędy płacą koszmarami, że to sztywny celibat i ograniczenie wolności człowieka.
Tradycyjne wartości rodzinne to szacunek do drugiego człowieka. Umiejętność poświęcenia odrobiny siebie, by drugi człowiek w rodzinie czuł się dobrze. Poświęcenia zarówno dla dziecka, jak i dla męża czy żony. Miłość i szacunek. Chyba te dwie wartości odbijają mi się w głowie najbardziej jak myślę o tych „tradycyjnych wartościach”. Nie znajduję w tym ani przemocy domowej, ani patriarchatu. Ograniczenie wolności? Pewnie trochę tak, ale to Twój wybór czy chcesz dać drugiej osobie (ze wzajemnością) gwarancję, że zrobisz wszystko by w tym co budujecie czuła się dobrze. Nawet jeśli czasem masz jej dość i nie masz na to ochoty.
Dopiero tak określona rodzina - jako miejsce spokoju i bezpieczeństwa, miejsce stałości i określonych zasad - daje duże wsparcie temu świętemu spokojowi, który jest potrzebny dziecku w rozwoju. Nie bardzo mnie obchodzi czy nad tym stoi Bóg, jakaś partia czy nie wiem co. W tym kontekście to sprawa trzeciorzędna. Bardziej mnie obchodzi pragnienie stałości i bezpieczeństwa. Zaufania drugiemu człowiekowi. Przynależności do niego w dobrym i rozsądnym tego słowa znaczeniu.