Papież Franciszek spotykając się z młodymi w Rio de Janeiro już wie, że stanie twarzą w twarz z ludźmi, których określa się mianem „straconego pokolenia”. Czy zechce być ich przyjacielem tak jak Jezus chciał być przyjacielem wykluczonych i poniżonych?
filozof i teolog. Zjadacz książek. Uzależniony od trzech rzeczy: wina, kawy i Bolonii.
1.
Papież z Argentyny wraca do domu, by stamtąd przemówić do całego świata. Wraca do Ameryki Południowej, której wiara i chrześcijańskie świadectwo ukształtowało go jako człowieka, chrześcijanina i księdza. Tak należy czytać pierwszą zagraniczną pielgrzymkę Franciszka do Brazylii, której punktem kulminacyjnym będzie spotkanie z młodymi w ramach Światowych Dni Młodzieży w Rio de Janeiro. Młodymi, którzy z natury rzeczy są nadzieją, gdyż są przyszłością świata i Kościoła. Dziś jednak są także największym problemem, gdyż nie mają pracy, podważone zostało ich życiowe bezpieczeństwo, podcięto skrzydła nadziei.
Czy papież Franciszek znajdzie słowa, by wyrwać młodych ludzi z apatii i pesymizmu? Czy spowoduje, że uwierzą, iż jutro może być takie jak dziś, tylko lepsze?
2.
„Żyjemy w części świata o największych nierównościach, która choć najszybciej się rozwija, to najmniej ukróca cierpienia swoich mieszkańców. Nierówna dystrybucja dóbr trwa, tworząc sytuację grzechu społecznego, która woła o pomstę do nieba”. Kto, zapytacie, wypowiedział te słowa?
Czy może jakiś lewicowy filozof lub teolog wyzwolenia? Nic z tych rzeczy. To diagnoza sytuacji, którą w 2007 r., czyli na rok przed upadkiem banku Lehman Brothers, a więc początkiem światowego kryzysu gospodarczego, kreślił kard. Jorge Mario Bergolio. Skąd to wyczulenie obecnego papieża na społeczne nierówności?
To owoc doświadczenia teologii wyzwolenia, która zrodziła się w Ameryce Łacińskiej. Choć papież jej nie popierał wprost, gdyż Watykan za czasów Jana Pawła II dostrzegał w niej „parodię marksizmu”, to jednak rozumiał przyczyny jej powstania i źródła popularności. Czym jest teologia wyzwolenia?
Zacytujmy jej „ojca”, katolickiego teologa Gustavo Gutiérreza, który w pierwszym zdaniu dzieła „Teologa wyzwolenia” pisze: „Książka stanowi próbę refleksji opartej na Ewangelii i na doświadczeniu ludzi zaangażowanych w proces wyzwolenia rozwijający się na uciskanej i wyzyskiwanej ziemi Ameryki Łacińskiej. Refleksja ta ma charakter teologiczny; zrodziły ją przeżycia wspólnych wysiłków zmierzających do zlikwidowania obecnej niesprawiedliwości i zbudowania innego społeczeństwa, bardziej wolnego i ludzkiego”.
Po pierwsze więc, ten rodzaj refleksji rodzi się z żywego doświadczenia ucisku, kładzie więc akcent na wyzwolenie od głodu, poniżenia, tortur, nierówności... To Jezus z Nazaretu, a konkretnie wiara w niego jako Zbawiciela jest tym, co wyzwala człowieka z ucisku. Celem wyzwolenia jest zatem powrót do sprawiedliwości, do pokonania nierówności i głodu. W tym kontekście mówi się więc o „strukturalnym grzechu społecznym”, czyli niesprawiedliwym rozdziale dóbr, który prowadzi do wyzysku i niesprawiedliwości.
Po drugie, dla teologów wyzwolenia tak samo ważna jest ortodoksja (oficjalne nauczanie, które głosi Kościół), jak i ortopraksja (sposób życia, którym ma być naśladowanie Jezusa). Kościół zachodni do perfekcji opanował głoszenie ortodoksji, sprowadzając ją ostatnio do etyki seksualnej i bioetyki. Z Watykanu od 30 lat dobiega to samo stanowcze NIE: NIE dla prezerwatyw, NIE dla związków partnerskich, NIE dla in vitro. Sytuacja wygląda następująco: Kościół oburza się, gdy widzi odsłonięte piersi, ale nie wzrusza się, gdy jest świadkiem nierówności społecznych.
Ale, co ciekawe, ortopraxis zaczyna być „znakiem firmowym” papieża Franciszka. Franciszek tak samo, jak domaga się wierności ortodoksji, domaga się też wierności ewangelicznemu stylowi życia: ubogiemu, pokornemu, solidarnemu z biednymi. Wiara bez uczynków jest martwa. Dlatego papież mówił ostatnio, że musi wołać o pomstę do nieba sytuacja, gdy widzi się księdza w najnowszym modelu auta, a w tym samym czasie tyle dzieci na świecie nie ma co jeść. W optyce Franciszka ortopraxis, czyli praktyka życia, jest tak samo ważna jak i czystość nauczania.
3.
Papież spotka się w Brazylii z młodymi chrześcijanami z całego świata. Czy tych młodych, pozbawionych pracy, nadziei i szansy na lepsze jutro, wciąż dręczy pytanie: „Czy Bóg istnieje”?
Jeszcze wczoraj ten dylemat spędzał sen z powiek nam wszystkim – zarówno ateistom, jak i ludziom wierzącym. Sale wykładowe pękały w szwach, gdy mędrcy starali się znaleźć na nie odpowiedź. Łączyło ono na dobre i złe wiarę i niewiarę.
Sęk w tym, że pytanie to przestaje dziś zajmować nie tylko zawodowych teologów czy filozofów, ale przede wszystkim zwykłych zjadaczy chleba. Ci, którzy co wieczór klękają przy swoim łóżku, by przed snem zmówić dziękczynną modlitwę Ojcze Nasz, nie rozmyślają już nad tym, czy Bóg istnieje.
Tak postawiony problem dawno stracił na znaczeniu. Obecnie jedynie zdajemy sobie z tego sprawę. Dziś zarówno wierzących, jak i niewierzących trapi zgoła inna kwestia: czy Bóg się nami zaopiekuje? Ale cóż to znaczy? Ludzie wyczekują i wypatrują obecności Boga troskliwego. W świecie, który znaczony jest niepewnością i ryzykiem, który nie daje poczucia bezpieczeństwa i nadziei, w którym praca i godna płaca stają się luksusem, Bóg troskliwy jest jedynym, w którego człowiek jest jeszcze gotów uwierzyć. Nie dajemy już wiary Bogu wszechmocnemu, Bogu, który jest Pierwszą Przyczyną, Bogu nietkniętemu ludzkim cierpieniem. Jak mawiał Dietrich Bonhoeffer, Bóg, który JEST – nie istnieje.
Ten dramatyczny stan naszej świadomości, którą przenika lęk i niepewność, najlepiej widać i słychać na placach i ulicach naszych miast. Ludzie, głównie młodzi, nie widząc nadziei na jutro określają się mianem „straconego pokolenia”. Albo prekariatem, który definiowany jest przez „cztery A”: gniew (anger), anomia (anomie), niepokój (anxiety) oraz alienacja (alienation). Dlatego prekariat, jak notuje Guy Standing, przekształca swoje życie w protest.
I stąd też pojawił się europejski ruch Oburzonych i amerykański Occupy Wall Street. Protest rozciągający się od Półwyspu Arabskiego po Nowy Jork, od Aten po Rio de Janeiro, od Stambułu po Kair, staje się „znakiem czasu” drugiej dekady XXI wieku. Czy papież Franciszek – spotykając się z młodymi – rozumie, że staje w dużej mierze przed rosnącym w siłę globalnym pokoleniem oburzonych? I co papież może na to powiedzieć?
Franciszek ma dwa wyjścia: albo uspokajać, mówiąc, że niesprawiedliwość jest elementem naszego wspólnego świata, albo sięgnąć do tradycji opowiedzenia się po stronie poniżanych. Tradycji, której symbolem jest dr Martin Luther Kinga.
4.
Na czym polega dziedzictwo pastora Kinga? Wiąże się ono ściśle z jego osobowością. Miał on bowiem dar gromadzenia wokół siebie ludzi należących do „różnych parafii”. Przypomnijmy, że w słynnym marszu przeciw rasizmowi z Selma do Montgomery obok Kinga szedł wielki rabin polskiego pochodzenia, Abraham Joshua Heschel. Po marszu Heschel powiedział: „Czułem, jak gdybym modlił się nogami”. Niektórzy zarzucali im, że zamiast pisać książki, duchowni i rabini tracą czas na manifestacje. Heschel ripostował: „Od proroków nauczyłem się tego, że muszę być zaangażowany w sprawy cierpiącej ludzkości”. Jedno jest pewne: gdyby Martin Luther King i Abraham Heschel żyli dzisiaj, stanęliby obok tych, którzy tworzą ruch Oburzonych i Occupy Wall Street. Gdzie zaś, kiedy rosną zastępy wykluczonych i poniżonych, są nasi duchowi liderzy? Czy widzimy ich w jednym szeregu z ludźmi, którzy domagają się sprawiedliwości? Nie! Dużo łatwiej rzucić ochłap z pańskiego stołu biedocie niż tak zastawić stół, by móc zasiąść z nią do wspólnego posiłku.
Pastor King wierzył nie w moc pięści, czyli przemocy, lecz w moc słowa. Był zatem wierny temu, czego nauczał Heschel: „To słowa zmieniają świat”. Przykładem siły słowa, które ma moc zmiany rzeczywistości, jest słynne przemówienie pod waszyngtońskim Lincoln Memorial, wygłoszone wobec dwustu tysięcy manifestantów. To wtedy dr King wykrzyczał słynne zdanie: „I have a dream...”. Przekonywał, że przemoc nie może stać się narzędziem oporu: „Nie możemy pozwolić, by nasz protest, który stworzyć ma nowe wartości, osunął się do poziomu przemocy. Przyjdzie nam po wielokroć zdobywać się na to, by na siłę fizyczną odpowiedzieć wyłącznie siłą duchową”. King miał rację: opierające się na niesprawiedliwości dyktatury upadają nie dlatego, że zabijają ciało. Upadają, ponieważ nie udaje im się zabić ducha. Jak przenikliwie notował ks. Józef Tischner, prawdziwa rewolucja zawsze dokonuje się w sferze ducha.
Tym jednak, którzy pytali Kinga, czego jeszcze trzeba, aby był w końcu zadowolony, odpowiadał: „Nie będziemy zadowoleni, dopóki Murzyn pozostanie ofiarą koszmaru policyjnych przesłuchań. Nie będziemy zadowoleni, dopóki, znużeni podróżą, nie będziemy mogli zaznać spoczynku w motelach przy autostradach i w hotelach wielkich miast. [...] Nie, nie jesteśmy i nie będziemy zadowoleni, dopóki »sprawiedliwość nie wystąpi jak woda z brzegów i prawość jak potok niewysychający nie wyleje« (Am 5,24)”.
Dziś rozbrzmiewa podobne pytanie, stawiane przez polityczną, medialną, kościelną i finansową elitę, a skierowane do biednych, robotników, Oburzonych czy samotnych matek: „Czego jeszcze wam potrzeba, byście w końcu przestali protestować?”.
Otóż, parafrazując Kinga, papież Franciszek mógłby odpowiedzieć: „Nie będziemy zadowoleni, jak długo za kryzys finansowy, spowodowany nienasyconą chciwością bankierów, płacić będą niemal wyłącznie ludzie biedni. Nie będziemy zadowoleni, jak długo nasze demokratycznie wybrane rządy będą z naszych pieniędzy ratować prywatne banki, a nie wesprą upadających zakładów pracy. Nie będziemy zadowoleni, jak długo nie będzie nas stać na dobrą edukację dla naszych dzieci. Nie będziemy zadowoleni, jak długo pieniądze z naszych podatków będą szły na igrzyska takie jak mistrzostwa świata w piłce nożnej, a nie na dobrą edukację i transport publiczny. Nie będziemy zadowoleni, gdy Kościoły dbać będą przede wszystkim o zabezpieczenie swojego własnego statusu materialnego, a nie stać ramię w ramię z poniżanymi i zepchniętymi na margines.
Papież Franciszek, przyjaciel Oburzonych? Dlaczego nie, skoro przyjacielem Oburzonych z pewnością byłby Jezus Chrystus.