filozof i teolog. Zjadacz książek. Uzależniony od trzech rzeczy: wina, kawy i Bolonii.
Sąd na humanistyką trwa. A humaniści od dłuższego już czasu nie schodzą z ławy oskarżonych. Każdego dnia słyszą, że są nieprzydatni, niepraktyczni, a ich „dzieła”, „książki” i „analizy” są nieużyteczne.
Trudno za przydatnego społecznie uznać kogoś, kto siedzi zamknięty w czterech ścianach biblioteki i dzieli włos na czworo. Jaki użytek, na miłość boską, może przynieść ludzkości kolejna książka na temat „Boskiej Komedii” Dantego czy „Uczty” Platona?
Jaki jest sens, by zmagać się z dziełami Dostojewskiego, gdy żyjemy w świecie, który hołd składa jeno wydajności? Co innego, gdyby czytanie Tołstoja przekładało się na szybszy wzrost PKB…
Takie zarzuty pod adresem humanistyki najczęściej formułują ci, którzy zaliczają się do grona przedstawicieli tzw. nauk przyrodniczych. Jest jasne, że gdy inżynier zbuduje most, to go i widać, i można po nim chodzić. Ba, i społeczeństwo jest zadowolone, gdyż ma wygodniejszy i szybszy dojazd do centrów handlowych.
Jeśli genetyk, zaszyty od świtu do nocy w laboratorium, odkryje skuteczną szczepionkę na groźny wirus, jest szansa, że ocali życie innych ludzi. Taki uczony od ręki również zdobywa szacunek, nie mówiąc już o kasie, jaką mu wypłaci firma farmaceutyczna. Jego szkiełko i oko potrafi czynić cuda.
Cóż więc po humanistyce w czasie marnym? Jeśli jednak humanistyka, nie mówiąc już o sztuce, jest tak zbędna, tak niepraktyczna i tak bezużyteczna, jak nam co niektórzy starają się wmówić, proponuję przeprowadzić mały eksperyment.
Proponuję więc, by od dziś zakazać studiowania Platona, Hegla i Heideggera. Żaden tam filozof nie powinien mieszać ludziom w głowach!
Proponuję, by zakazać czytania pisarzy – żaden Dante, żaden Mann, żaden Kafka czy Żeromski nie będą zabierać nam cennego czasu. Nie wspominając już o poetach…
Proponuję, by od jutra wszystkie muzea, teatry i filharmonie zostały zamknięte, a spektakle, seanse i wystawy odwołane.
Proponuję, by na uniwersytetach zamknąć wszystkie wydziały humanistyczne, a studentów domagających się czytania Hegla czy Orhana Pamuka przymusowo przenieść na Politechniki, Akademie Górniczo-Hutnicze czy „Uniwersytety” Ekonomiczne.
I zobaczmy, co wtedy zostanie. Trochę kabli, trochę betonu, trochę stali… Takiego świata chcecie? Bo taki jest świat, w którym morduje się, zapewne z racji bez-myślności – humanistykę.
Myli się jednak ten, kto sądzi, że humaniści są bez winny. Obelgi nie wytrącają ich z dobrego samopoczucia. Patrzą na przyziemnych zjadaczy chleba z nieskrywaną pogardą. Żyją w przekonaniu, że są wybrańcami, bożymi pomazańcami, którzy mają do wypełnienia dziejową misję.
Dlatego budzą w nich obrzydzenie owe nieokrzesane hordy barbarzyńców, którzy kierowani dyletanctwem i pragmatyzmem ni w ząb nie pojmują tej subtelnej i delikatnej materii, jaką jest humanistyka.
Otóż jednym z głównych grzechów humanistyki jest to, że doskonale dopasowała się do świata, w którym rządzi wydajność i użyteczność. Żadne tam szukanie prawdy, praktykowanie dobra, kontemplowanie piękna – wśród humanistów trwa brutalna walka o stopnie naukowe, katedry, profesury, granty. Ci subtelni badacze sonetów Franciszka Petrarki czy powieści Marcela Prousta uczestniczą w takim samym wyścigu szczurów jak menadżerowie globalnych korporacji w boju o fotel prezesa spółki.
I to, jak się zdaje, największe źródło kryzysu rodzimej humanistyki!